Borykam się przez lata, aby ująć
w słowa to, co mi w duszy gra, gdy idzie o zawieranie myśli w słowach, a tu,
proszę, kilka zwięzłych, prostych zrozumiałych zdań. Podeprę się cytatem
(Mieczysław A. Krąpiec „Język i świat realny”, ss. 58-59):
…chcę się z kimś podzielić własną myślą, ale jeszcze
sam nie wiem dokładnie, co właściwie chcę mu powiedzieć. Jestem otwarty na
komunikowanie się, czuję tę myśl w sobie, ale jeszcze nie mam jej
skrystalizowanej i dlatego dzieląc się myślą z drugim, zarazem ją w sobie krystalizuję;
przyoblekając ją w słowa, nadaję jej określoną postać. Niemniej jednak na
początku czując „obecność” w sobie jakiejś poznawczej treści, człowiek jest
niespokojny. Ową obecność nieskrystalizowanej myśli i treści „czegoś” porównuje
się niekiedy do ciągle falującego oceanu, niekiedy nawet, przy większym
napływie myśli nieskrystalizowanych, do jego „zbałwanionej” powierzchni. Słowa
wypowiadane wówczas przez człowieka pełniłyby rolę jakiejś ratunkowej tratwy,
boi, przy której myśl mogłaby się zaczepić i skrystalizować. Kiedy próbujemy
opisać nasze odczucie myśli jeszcze niewypowiedzianej, to ujmujemy ją jako coś,
co zachodzi :wszystko naraz”, ale zarazem coś, czego nie da się wyrazić inaczej
jak fragmentami, z których „naraz” wypowiadamy tylko jeden.
Chciałoby się rzec, a nawet rzeknę: „jam jest oceaniczne zbałwanienie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz