Rozmawiać i poznawać
na tym polega szczęście.
Platon
Nie o jakąś pojedynczą rozprawę
sądową idzie, lecz o długi, żmudny, skomplikowany proces. Na ławie oskarżonych
zasiądzie „miłość”, a nawet cała jej rodzina, wszelkie bękarty, mutanty,
falsyfikaty itp.
To będzie proces nie tylko
stulecia, ale tysiącleci! Może coś w rodzaju Świętej Inkwizycji – stos już
czeka… albo z czasów Rewolucji Francuskiej gilotyna; albo średniowieczne
łamanie po kolei wszystkich członków i na końcu rzucenie psom na pożarcie.
Tak, wszystko na to wskazuje, że
prawda będzie okrutna; ale nie uprzedzajmy faktów.
Nie chodzi o osoby, o ludzi – w
procesie uczestniczyć mają uczucia różnej maści; poza sędzią i obrońcą będzie i
ława oskarżonych, i liczna publika; ma to być reprezentacja całej gamy kolorów i
zapachów uczuć.
Nie można sądzić miłości razem z jakimiś mutantami,
bękartami, hm... ale oczywiście chodzi tylko o „miłość” mężczyzny do kobiety
i odwrotnie?
Nie tak, bo chodzi o „miłość” w
ogóle – a te odszczepienia, szczepy, mutanty czy jak je tam jeszcze nazwać...
one wszystkie pochodzą ze wspólnego łoża, a raczej ze wspólnego łona.
Sędzia nie jest jeszcze
wyznaczony, bo trudno jest znaleźć kogoś bezstronnego; także nie wiadomo jakiej
płci ma być; odzywają się głosy, że jakaś trzecia płeć powinna być, ale tą
trzecią są właściwie dzieci (tak ktoś kiedyś gdzieś określił), te zaś bywa że
bywają bezwzględne i okrutne. Oczekuje się na ten temat (dotyczy sędziego lub
sędziny) propozycji od osób dotkniętych, zaatakowanych, poszkodowanych przez
oskarżoną; wszelkie „mezaliansowe opery mydlane” będą wyciągane na światło
dzienne, także morderstwa, intrygi, samobójstwa – no, po prostu wszystko!
Każdy może jeszcze zabrać głos,
ale potem – gdy już skład sędziowski i ława przysięgłych zostaną ustalone –
będzie za późno na jakiekolwiek propozycje i zmiany; chyba, że sprawy tak się
potoczą, że trzeba będzie wszystkich zmienić, tylko kto z kolei będzie o tym
decydował?
Podszeptka:
Czy to będzie farsa,
groteska, komedia, dramat, czy coś innego? Myślę, mam nadzieję, że
„miłość” sama się obroni, bez niej nie ma życia, ona musi istnieć, więc nie powinno
się skazywać jej na stos. Rodzaje… – macierzyńska, dojrzała, młodzieńcza,
wzajemna, od pierwszego wejrzenia, niespełniona, spełniona, przyjacielska,
bezgraniczna, bezwarunkowa, ślepa, romantyczna, erotyczna, fizyczna,
uzależniająca, obsesyjna, dynamiczna, rozsądna, namiętna, delikatna, szalona,
miłosierna, dziecięca…?
O każdy jej odłam i odłamek
chodzi! Ale o najpierwszej, najpierwotniejszej sprawczyni nie zapominając,
czyli o tej miłości do siebie samego,
wszak i w drugim największym Przykazaniu Boskim jest o niej; wszystkie inne to
jej odcienie, bękarty, żony, wdowy i kochanki.
Przypomnieć trzeba oczywistość,
że na ławie oskarżonych nie sadza się za dobre czyny. Oskarżona („miłość”) ogromem
swoich ofiar przewyższa „dokonania” wszystkich dotychczasowych i przyszłych „totalitarek”
(uczuć/sprawczyń systemów totalitarnych) razem wziętych; każdy człowiek był,
jest i będzie nią dotknięty.
Dochodzą słuchy z dobrze
poinformowanych źródeł, że niejaki JEST ma być w tej sprawie sędzią i katem, bo
zarówno potencjalni obrońcy, jak i potencjalni ławnicy skażeni są przez
oskarżoną i byliby tendencyjni (ci nią zarówno oślepieni, jak i do bólu czy
śmiertelnie porażeni).
Propozycja padła, JEST zgadza się
i przystaje na nią. Za chwilę uda się na łono natury i tam – słuchając jej
podszeptów – poszuka natchnienia, natchnie się wieczną prawdą emanującą z
Kosmosu.
Na drogę wyposaży się w „Pierwszy
Kodeks” zawierający tylko jeden paragraf, ograniczony zaledwie do jego tytułu: „Na
Początku Był Chaos”. Wszak całe zło tego świata w którymś miejscu się zaczęło,
a może nawet owo zło wraz z Chaosem jest początkiem wszystkiego.
Na świadków może JEST powoływać kogo zechce, zaś odmowa
świadkowania będzie surowo karana! Każdy musi wziąć to pod uwagę, jak również i
to, że „całą prawdę i tylko prawdę” trzeba będzie koniecznie przedstawiać, dla żadnych
dukań wykrętnych typu „wedle mojej aktualnej wiedzy” lub „nie pamiętam” itp. wykrętów
miejsca być nie może, każdy taki przejaw będzie natychmiast napiętnowany. Każde
uczucie-świadek używające takich „wybiegów słownych” wrzucone zostanie do lochu
wspólnego dla wszystkich uczuć-kombinatorek.
Publiczność cielesna będzie na zewnątrz, tam – jeżeli
zajdzie taka potrzeba – będzie składać zeznania, zaś w sali sądowej – jak
wspomniano – będzie miejsce jedynie dla uczuć. Również JEST jako ciało fizyczne
będzie na zewnątrz, tak więc w sali będzie reprezentowany przez swoje wnętrze, natomiast
ze sobą samym, czyli ze swoją cielesną postacią przebywającą na zewnątrz będzie
czasami się konsultował, ale – jak podkreśla z naciskiem – ostrożnie, aby samemu
sobie nie dać się zwieść.
Jednoosobowy Sąd nie nazywa się
ani imieniem, ani żadnym innym określeniem – on po prostu jest. Mówiąc o nim
należy mówić JEST. JEST nie jest ani obiektywny lub nieobiektywny, ani dobry
lub zły, nie jest żadnym wszystkim, w niczym się nie zawiera, chociaż wszystko inne
zawiera w sobie jego ślady.
„Zanim kogoś osądzisz, dopytaj/dosłuchaj”
– każdą, która nie będzie przestrzegała tej zasady, wykluczy JEST z możliwości
uczestnictwa w zeznaniach, zaś ewentualne zeznania takich „podszeptek” o
niewyraźnych intencjach będą kilkakrotnie dokładnie brane pod lupę. „Intencje”
to kolejne potencjalne oskarżone na długiej liście przygotowywanej aktualnie
przez JEST.
Podszeptka:
Nie widzę powodu, by „miłość” miała tam
zasiadać. „Miłość” to Miłość – samo dobro, nasuwa się na myśl biblijny hymn o
miłości… tak, taką „miłość” trudno spotkać czy też jej doznać, ale to właśnie
jest miłość. Wszelkie robienie sobie przykrości, ranienie, krzywdzenie,
przywłaszczanie drugiej osoby, ograniczanie jej, podporządkowywanie itd. to nie
miłość, tylko egoizm. „Miłość” to pragnienie dobra. Więc o co można ją
oskarżać? Jeśli miłowanie jest nieodwzajemnione to „miłość” nie posuwa się do
złych uczynków, tylko miłuje dalej i pragnie dobra miłowanej, inne uczucia to
nie „miłość” tylko pożądanie, zaślepienie, egocentryzm. Co innego „bycie
zakochanym”, tu już nasuwają się trochę inne myśli.
JEST rozważa: jak wygląda miłość,
o której większość wie, że istnieje, ale zarazem o tym jak owa „miłość” wygląda
większość nie wie, wie natomiast jak „miłość” nie powinna wyglądać? Ci, których
dotknęła „miłość” rozpościerająca się po wszystkich zakamarkach ziemi i ciał
obdarzonych duszą i psychiką… wszyscy oni konfrontują odnoszone z powodu „miłości”
ślady z własnymi wyobrażeniami o miłości, z wyobrażeniami dotyczącymi przede
wszystkim tego, jak nie powinna wyglądać.
Wśród osób oczekujących miłości
oraz wśród tych nią już dotkniętych można dostrzec dwa główne typy reprezentowanych przez nich emocji, z
których jeden wydaje się być ściśle uzależniony od „postawy” wyrosłej na „żądaniu
bycia kochanym”, drugi zaś od „czekania na pokochanie kogoś”. Należy w tym
miejscu od razu dodać, że wobec „postaw” również zostały wniesione do JEST
poważne zastrzeżenia, wręcz oskarżenia. Tak więc bez względu na to jakie by „postawy”
były czy nie były, czyli wszystkie bez wyjątku, są pochodnymi poważnie
podejrzanej już na tym wstępnym etapie procesu „postawy” w ogóle. Być może
nawet „postawa” to córka lub inna powinowata „miłości”.
Trudno jest już w tym momencie
orzec, o jaką „miłość” chodzi owej większości nią dotkniętych. Można jedynie
domniemywać, że jedna część wspomnianej większości, ta z wrośniętym „żądaniem”
jest, wbrew pozorom, bliższa „miłości” pierwotnej, czyli polegającej na „kochaniu
siebie samego”. Czy więc druga część większości, ta „oczekująca na pokochanie
kogoś”, byłaby innej konstrukcji duchowo-emocjonalnej niż ta z wrośniętym i do
niezwykłych rozmiarów rozrośniętym „żądaniem bycia kochanym”? Pochopnością
byłoby zbyt wczesne wyciąganie wniosków, tym bardziej, że w takim postawieniu
sprawy zarysowywałby się podział miłości na rodzaje, gdy tymczasem skupić się należy
na zasiadającej na ławie oskarżonych głównej sprawczyni ludzkich cierpień, zaś
owe różne jej przejawy czy przebrania (nazwy, rodzaje, typy) to jedynie
kamuflaże, podróbki, niedoróbki, buble, mutantki itp.
miłość przybiera mylące formy, które przeszkadzają
temu, kto ją odczuwa, domyślić się jej prawdziwej natury.[3]
JEST podąży teraz jedną z dróg,
które przebyć musi, aby chociaż o krok przybliżyć się do miejsca, w którym na
chwilę w zadumie przystając będzie mógł dostrzec w mrocznej otchłani emanowanej
przez najróżnorodniejsze opinie o zasiadającej na ławie oskarżonych „miłości” chociażby
strzępki, ślady rzeczywistej duszy owej wszechobecnej i wszechmocnej
zawoalowanej zjawy.
Sugestki:
„miłość” własna
– „miłość” do samego siebie, kierowana pragnieniem własnego szczęścia. Często
kojarzona z egoizmem, choć nie są to synonimy.[4]
We współczesnej duchowości chrześcijańskiej podkreśla
się, że „miłość” własna sama w sobie nie jest zła. Złe jest tylko nadmierne
skupianie uwagi na sobie (egoizm, narcyzm).
Św. Augustyn podkreślał: „Kto nie umie kochać siebie, nie umie też
kochać bliźniego”.[5]
Św.
Tomasz z Akwinu pisał, że człowiek z
natury został stworzony do ukochania wszelkiego dobra, włącznie ze swoim
własnym. „Miłość” do samego siebie ubogaca się i doskonali poprzez
bezinteresowną „miłość” do innych. „Miłość” jaką ktoś darzy drugą osobę, „wynika
z miłości, jaką ma wobec samego siebie”.[6]
Naturalna „miłość” do samego siebie to
niezbędna i niezbywalna troska o zachowanie własnego istnienia i jego doskonały
rozwój aż do osiągnięcia ostatecznego szczytu.[7]
Miłość jest idealnym wzorcem dla rozwoju wszelkich
osobowych możliwości, wśród których jest dążenie do bycia szczęśliwym i
uszczęśliwiania innych.[8]
JEST zerka jeszcze dalej, dalej
wstecz, wszak o kolebkę „miłości” chodzi, bo przecież nie w średniowieczu,
także i nie w Złotym wieku starożytnych Aten jej pierwsze kwilenia dało się
słyszeć – wówczas nasza oskarżona raczej już wybujale kwitnącą była.
JEST zodział się i zebuł, zmył w
przepływającym nieopodal leśnego traktu „Strumieniu Zapomnienia I Powrotu Do
Źródeł” z wrośniętych w ciało, umysł i duszę ran i blizn setek pokoleń ludzkich
i bezmiaru powynaturzanych, skundlonych, karykaturalnych „uczuć”, których echa
oplatały umysł JEST jak gęsta pajęczyna. Idąc pod prąd nurtu strumienia dotarł do
Terytorium Starożytnego Bliskiego Wschodu, który – co oczywiste – nie nazywał
się podczas wędrówki-JEST-w-czasie ani starożytnym, ani bliskim, ani nawet
wschodem – był zwyczajnie centrum doczesnego świata. Wzdłuż rzeki Nil napotykał
niewidoczne zjawy postaci ludzkich, które opowiadały mu o dorocznych
świętowaniach urządzanych ku czci Bastet, bogini miłości, radości, muzyki,
tańca, domowego ogniska i płodności przedstawianej w wizerunkach jako kot lub
kobieta z głową kota. Owe podniosłe festiwale gromadziły nawet do kilkuset tysięcy
osób. Po przeszło tysiącletnim okresie trwania kult dobiegł kresu, zbiegając
się ze śmiercią Kleopatry VII, zwanej też Wielką. Królowa zmarła niemalże na
progu nowej ery, jednak – co także oczywiste – był to okres zwykłej ery, okres
powszednich dni z rzędu tysięcy lat trwania i panowania wielkiego Państwa nad
Nilem, chociaż wielkość ta ledwie się jeszcze tliła, aby w rok po śmierci
wielkiej królowej zgasnąć. JEST rozmyślał nad życiem Kleopatry w kontekście
rozpoczętego procesu, w którym na ławie oskarżonych zasiadła „miłość”. Wszak w
ciągu niedługiego okresu dorosłości Kleopatry (od 17-ego do 39-ego roku życia,
po którym zakończyła ziemski żywot) doświadczyła dwóch małżeństw oraz dwóch
niemałżeńskich związków z wielkimi tamtego świata – z Juliuszem Cezarem i
Markiem Antoniuszem.
Sugestka:
Kleopatra umiała pochlebstwa dzielić nie na czworo,
jak mówi Platon, lecz na wielokroć: czy Antoniusz chciał poważnego działania
czy żartów, stale dawała mu jakąś nową i pochlebną przyjemność i wychowywała go
sobie niczym dziecko, nie opuszczając go ni dniem, ni nocą. Razem z nim grała w
kości, razem piła, chodziła na polowania, przyglądała się mu w czasie ćwiczeń z
bronią.[9]
Zastanawia się JEST, czy w
dziejach Kleopatry można trafić na trop „miłości” – „miłości”, która byłaby
udziałem nie tylko królowej, ale i dzielących z nią pewien okres ich życia
mężczyzn. Czy poza ambicjami i koniecznościami politycznymi tliły się, a nawet
żarzyły się do czerwoności uczucia spowinowacone z „miłością”? A jeżeli tak, to
co stanowiło jądro tych uczuć? Czy „przeznaczenie” w postaci obowiązku walki o
wielkość i trwałość imperium? A jeszcze wcześniej: umiłowanie własnej roli w
tej walce, zadurzenie we własnej osobie piastującej zaszczytne, ale i
odpowiedzialne „stanowisko” pani/pana tego świata? A może jednak, przynajmniej
w przypadku „partnerów z własnego wyboru” (Cezara i Antoniusza), uczucie łączące
te związki było plonem z ziarna „czystej jak łza miłości”, bo i takie
określenia można spotkać w opowieściach. Z kolei, jako że każdy związek składa
się z co najmniej dwóch osób, czy domniemywanie „miłości jak łza czystej”
odnosi się jednocześnie do dwóch osób, które ów związek tworzyły? Tak, pomiędzy
wierszami, ponad nimi i wokół nich dał się przez chwilę poczuć unoszący się
duch narcyzmu, który jednak prawie natychmiast się rozpłynął z powodu
zboczenia, tj. zbyt szybkiego przejścia do wątku owej „łzo‑czystej miłości”. Wprawdzie
narcyzm określany bywa jako objaw jednego z licznych zaburzeń osobowości,
niejako stan kliniczny, to – z drugiej strony – także owa przebywająca na ławie
oskarżonych „miłość” może być źródłem podobnych zaburzeń. Można na obecnym
etapie sprawy postawić hipotetyczne pytania (tzn. takie, z których niechybnie
wynika odpowiedź na nie): ile czystego pierwiastka „miłości” jest w narcyzmie,
i z kolei ile czystego pierwiastka narcyzmu jest w „miłości”? Są to wszak pytania
w stylu ile jest „cukru w cukrze”, „mleka w mleku”, masła w maśle” itp., ale jak
pokazuje współczesne życie, nie są to pytania bezzasadne. Pozostając chwilę
przy owej niebezzasadności pewnych pytań można postawić pytanie, którego (tego
pytania) duch ma wbrew pozorom ścisły związek z toczącym się postępowaniem,
tzn. „ile miłości jest w miłości”. Jednak jest w tej chwili (na tym etapie
postępowania sądowego) niemożliwością wypowiedzenie się chociażby zdawkowo na
ten temat, jako że w dalszym ciągu, podobnie jak w ciągu minionych tysiącleci,
nie ma „miernika miłości”, co wydaje się jednak zrozumiałe, gdyż nie jest możliwy
pomiar czegoś, czego ani słowem, ani nawet „mową myśli” uchwycić się nie da.
Z powodu niemożności
sprecyzowania na obecnym etapie trwania procesu trafnych określeń dotyczących
prawdziwej twarzy oskarżonej, lecz zarazem z konieczności komunikowania o sprawie,
tymczasowo i zastępczo używa się jednak w tej relacji z procesu owych określeń,
które w potoczności zwykło się kojarzyć z miłością, z jej rodzajami, pomiotami,
bękartami, które to określeniach wymieniono już na wstępie.
Sugestki:
Miłość i nienawiść […] można tylko naocznie uchwycić,
ale nie zdefiniować.[10]
…metafizycznie
nie do utrzymania jest punkt widzenia, w którym myśli wydaje się, że może dla
uchwycenia rzeczy spojrzeć na nie z zewnątrz; możliwy jest niewątpliwie pewien
system określenia, system wzrastającej, a nawet nieskończonej złożoności, ale
skazany on jest na zagubienie istoty rzeczy. […] jeżeli przyjmuję wobec
rzeczywistości postawę wymagającą pełnego wysiłku, aby ją scharakteryzować
przestaję z tą chwilą pojmować ją jako rzeczywistość, wymyka mi się ona, mam
przed sobą jedynie złudzenie. Złudzenie, którego oczywista spójność mnie
zwodzi, napełnia dumą i zadowoleniem, podczas gdy powinna raczej nasuwać mi
wątpliwości co do wartości moich poczynań.[11]
JEST nie poszukuje definicji, ale
traktuje je jako swoiste katalizatory dla rozmyślań. Unika uogólnień, co nie
znaczy, że obserwując toczące się wokół życie nie próbuje wyciągać wniosków.
Jednak wobec wniosków stosuje zasadę, że nie należy żadnego wniosku uznawać za
ostateczny i niepodważalny. Żacha się na przecenianie roli funkcjonującego w psychologii postaci „prawa domykania”,
traktując już samo pojęcie „postać” jako zbyt wąsko rozumiane, jako coś
hermetycznie domkniętego. Nieznający granic umysł narzuca sobie w ten sposób
pewnego rodzaju ograniczenia, gdy tymczasem jedyną „postacią”, której jednak w
najwymyślniejszych kombinacjach domknąć się nie da, jest Wszechświat i ściśle z
nim powiązane zjawisko Życia.
Sugestki:
Przyczyn zaburzeń możemy upatrywać w istnieniu zbyt
wielu „niedomkniętych sytuacji” z przeszłości, które wiążą
naszą energię i ograniczają wolność naszych wyborów.
U podstaw wszystkich zaburzeń tkwi zakłócenie
procesu samoregulacji. Następuje zachwianie równowagi wewnątrz
organizmu i w wymianie z otoczeniem. Powstające figury nie są domykane, a
organizm nie może się od nich uwolnić. Naturalny przepływ procesu samoregulacji
ulega zahamowaniu. Ten stan nazywany jest impasem. [12]
Nie z „potrzeby
przekory” nasuwa się spontanicznie chęć podyskutowania z tym twierdzeniem, a
ściślej podyskutowania o skutkach generalizowania zawartych w tym twierdzeniu
myśli, w tej „domkniętej definicji”. To raczej potrzeba wyważania zamkniętych
drzwi, chęć „odpostaciowywania” posągów prowokuje do wnikliwego przyglądania
się twierdzeniom uznawanym za prawa życia.
Zapewne uzasadnione jest
„niedomykanie” obszarów rozmyślań, które dotyczą dwóch przynajmniej
rzeczywistości w jakich żyjemy. Bronimy się przed innymi (ludźmi), którzy
stwarzają nam zagrożenie, a jednocześnie bronimy się przed docieraniem do
siebie samych. Zwodzimy siebie samych, ponieważ w sumie i tak jesteśmy pod
pręgierzem „panowania” różnorodnych norm, obyczajów, zasad itp. W efekcie (i w
afekcie) nie nasza natura „nas ocenia”, lecz drzemiąca w nas społeczność,
„społeczna część” naszego „ja”. Chcemy być sobą, ale jednocześnie owe przejawy
„bycia sobą” konfrontujemy z tym, co o nas powiedzieliby inni – dochodzi do
paradoksu (smutnego... ale czy bywają wesołe?, co najwyżej tragikomiczne), gdy
nasze opinie i sądy wypowiadane są przez nas tylko „na użytek zewnętrzny”.
Wypowiadamy w „towarzystwie” słowa, zdania, które niby to naszymi przekonaniami
są, lecz „wypowiedzi” te podporządkowane bywają pewnemu scenariuszowi... Mówimy
jedno a myślimy drugie. Jeden paradoks rodzić może następny: w jakimś gronie wszyscy
zdają sobie sprawę z tego, że uczestniczą w farsie; każdy z grona wie, że „gra
teatr”, wie także, że inni czynią to samo, wie i to, że także ci inni zdają
sobie sprawę zarówno z własnej, jak i z czyjejś gry... Zamknięty krąg, błędne
koło.
Uczy nas życie, że domykanie
ważnych spraw często bywa zamykaniem się „przed” czymś. Lecz po jakimś czasie,
niejako „kuchennymi drzwiami” docieramy do owych zamkniętych spraw ponownie, by
je odemknąć, często jednak po to jedynie, aby je ponownie zamknąć, przy czym należy
dostrzegać różnicę między „zamykaniem się” a „domykaniem procesu poznawczego”,
chociaż zapewne jedno z drugim pozostaje w ścisłym związku. Jak ma się to do
postaw wychowawczych? Skoro wiemy, że o tak wielu sprawach jeszcze nie wiemy,
że trudne są do nazwania zjawiska psychiczne, które zachodzą w każdym z nas, to
jak ów stan wiedzy, także niewiedzy, sprzyjać może „spojrzeniu prawdzie w oczy”,
że jednak możemy się mylić, gdy występując w roli np. wychowawcy uzurpujemy
sobie prawo do tego, że przede wszystkim my, dorośli, wiemy najlepiej, jakie to
podświadome (także świadome) procesy psychiczne rozgrywają się w młodym
człowieku, w dziecku. Natychmiast wyłania się problemu „natury ludzkiej”. I
oczywiście jak bumerang przy takim postawieniu sprawy powraca pytanie, które
nie tyle istoty natury człowieka dotyczy (tzn. docierania do tej istoty), ile:
która z „natur” w dorosłym dominuje, czy też którą z nich ów dorosły
reprezentuje – „rzeczywistą” czy „wykoncypowaną”, a może: w jakim stopniu
jedną, a w jakim drugą? Są to, wbrew pozorom, pytania natury praktycznej, na
które – w części – uzyskujemy odpowiedzi, gdy zastanawiamy się, jaka w danym
układzie wychowawczym panuje atmosfera. Jeśli w swojej filozofii wychowania
zastanawiamy się przede wszystkim nad tym, czy też od tego wychodzimy, jaki
wychowanek „ma być, a nie „jaki jest”, to czy nie kłóci się to z naukową
wiedzą, zgodnie z którą nie tylko nie wiemy do końca, jacy jesteśmy, ale –
zgodnie z którą – wiemy także, że bardzo różni jesteśmy?
Otwartość
umysłu to zaprzeczenie zamkniętości i
stagnacji.
Sugestka:
Planujemy (…) sprawdzić czy wzbudzenie odpowiedniego
motywu (np. potrzeby unikania domykania) pozwala przezwyciężyć systemowe (i
sytuacyjne) ograniczenia poznawcze związane, na przykład, z niską pojemnością pamięci
roboczej. Interesujące byłoby także sprawdzenie do jakiego stopnia ten
spodziewany mechanizm kompensacyjny działa, co wymaga zwrócenia uwagi na
dynamikę procesów poznawczych i motywacyjnych. Oczekujemy, że uda się także
pokazać, iż motywacja do domykania poznawczego wydatnie umniejsza możliwości
poznawcze związane z wysoką pojemnością pamięci roboczej, co uwidoczni się w
niższym poziomie działania.[13]
Niedaleko
„definicjowania” można spotkać „szufladkowanie”. Można (lub nie) zgodzić się z
tym, że szufladkowanie jest zjawiskiem normalnym, a jeśli nie do końca normalnym,
to powszechnym – taką nieuniknioną przywarą naszą ludzką – i nie ma sensu
szufladkowania krytykować, a co najwyżej należałoby przyjrzeć się źródłom, celom
i kryteriom szufladkowania. Owszem, w ten sposób można by dojść do wniosku, że
jedno szufladkowanie byłoby wartościowsze od innego, a już na pewno nasze
osobiste lepsze od szufladkowania w wykonaniu kogoś innego. Kij ma wprawdzie
dwa końce, jednak dla wprawnego piechura każdy z tych końców spełnia ważną
rolę, zaś niewprawny może się o niego potykać.
Są pory dnia i pory roku – jedna
następuje po drugiej, ktoś rodzi się i umiera, przewraca się i podnosi, chociaż
w tym ostatnim przypadku niekoniecznie i nie zawsze po jednym przychodzi drugie,
czyli że po upadku się podnosimy. I nie o to idzie, czy podniesiemy się, czy
też nie, bo chodzi jedynie i przede wszystkim o to, że naturalne są niektóre
zjawiska, te podstawowe, na które w sumie nie ma się wpływu. Pewne i
niepodważalne jest to, że na Ziemi istnieje życie, prawdopodobne zaś to, że za
ok. 5 miliardów lat – jeśli nie załatwimy tego wcześniej – przestanie istnieć. Naturalnym
biegiem zjawisk po nocy następuje dzień, czy też po dniu noc. I nieistotne w
tym miejscu jest pojawiające się zaraz pytanie: co było pierwsze – dzień czy
noc, gdyż byłoby to już zbyt dogłębnym wnikaniem w procesy rodzenia się zjawisk,
podobnie z zastanawianiem się nad „granicami” nieskończoności we Wszechświecie.
Próby wyobrażenia sobie tej nieskończoności, czyli czegoś, co przestrzennie nigdy
i nigdzie się nie kończy, ale i nie zaczyna... próby takie obłędem skończyć się
mogą...
*
JEST nie spieszył się z
wyruszeniem w dalszą drogę. Chciał w obecności ducha dawnych bogów głębiej
porozmyślać o bogini Basted, w szczególności zaś o sferach życia, których była
patronką (miłość, radość, muzyka, taniec, domowe ognisko i płodność). Można
natknąć się także na określenie jej jako bogini wojny i przyjemności. Należy
jednak – powtarza sobie JEST – cały czas mieć na uwadze to, że pomimo kąpieli w
„Strumieniu Zapomnienia I Powrotu Do Źródeł” pozostaje jednak w dalszym ciągu
zrośnięty z językiem, z „mową myśli”, z którymi rozpoczął wędrówkę do źródeł, a
ściślej do granicy z pierwotnym chaosem. W przeciwnym razie zapomniałby JEST, w
jakim celu swą pielgrzymkę rozpoczął. Im głębiej spogląda w sfery oddziaływań
bogini Basted, tym wyraźniej dostrzega odległość, którą ma jeszcze do pokonania.
Rozróżnianie, rozdrabnianie bycia nie tylko ludzi, ale i bogów na owe sfery
zdaje się świadczyć o próbach swoistego rozszczepiania jądra/sedna/istoty bądź
to boskiego, bądź ludzkiego jestestwa. Bo czy miłość, radość, muzyka, taniec,
domowe ognisko, płodność, a nawet zestawione w parze wojna i przyjemność nie
wyrastają ze wspólnego pnia? Czyż nie są takie próby podziału źródłem
konstruowania pojęć typu „miłość macierzyńska”, „miłość braterska”, „miłość erotyczna”,
„prawdziwa miłość” itd.? Pojęć, którym następnie nadaje się status
rzeczywistości. Niezasadność takich zabiegów ukazał dobitnie Zenon z Elei na
przykładzie chociażby słynnej już strzały, która to lecąc pozostaje nieruchomo
w powietrzu, lub szybkonogiego Achillesa, który nie ma szans na dogonienie
żółwia. Ćwiartowanie czy to ruchu, czy – tym bardziej – życia emocjonalnego i
uczuciowego to zajęcie niewątpliwie sprzyjające gimnastyce umysłu i zarazem
marszowi milowymi krokami ludzkiej myśli, jednakże anatomiczne, jedynie
anatomiczne, traktowanie życia, w szczególności jego sfery emocjonalno-duchowej
skutkować może czymś na wzór magazynu eksponatów przechowywanych w słojach z
formaliną.
JEST podążył dalej, wszak do
odwiedzenia pozostały mu jeszcze obszary wzdłuż Morza Śródziemnego aż do Morza
Czarnego wraz z Syrią i Palestyną, tereny nad Zatoką Perską, a tam Mezopotamia
północna (Asyria) i południowa (Babilonia) oraz ziemie aż do Kaukazu i Indusu.
Odsapnąć planuje w Sumerze, wszak po drodze do Afryki przemierzyć zamierza jeszcze
Azję i Australię, może nawet obie Ameryki. Z Afryki już tylko niewielki krok do
granicy między historią i prehistorią.
Podszeptka:
Jedynie „miłość” macierzyńska jest czysta,
bezinteresowna, choć bywa ślepa. Sędzia także może być „ślepy” na uczucia.
Sugestki:
„miłość” to najbardziej egoistyczna ze wszystkich
namiętności.[14]
…miłość matczyną uważa się za najwyższy rodzaj
miłości, za najświętszą spośród wszystkich uczuciowych więzi. Wydaje się
jednak, że prawdziwym osiągnięciem matczynej miłości nie jest jej miłość do
niemowlęcia, lecz jej uczucie do rosnącego dziecka. Przeważająca większość
matek kocha swoje dzieci, póki są małe i całkowicie od niej zależne. Większość
kobiet pragnie mieć dzieci i cieszy się nowo narodzonym dzieckiem oraz gorliwie
się o nie troszczy. Dzieje się tak mimo tego, że nie „otrzymują" one od
dziecka nic w zamian poza uśmiechem lub wyrazem zadowolenia malującym się na
jego twarzy. Wydaje się, że taki stosunek do miłości wynika częściowo z głęboko
zakorzenionego zespołu instynktów, który można spotkać zarówno u zwierząt, jak
i u kobiet. Ale niezależnie od znaczenia, jakie może mieć ten czynnik
instynktu, działają tu również specyficznie ludzkie czynniki psychologiczne,
które rodzą ten typ miłości macierzyńskiej. Jeden z nich można odnaleźć w
elemencie narcyzmu miłości matczynej. Ponieważ kobieta dalej odczuwa niemowlę
jako część samej siebie, jej miłość i zaślepienie może być zaspokojeniem jej
narcyzmu. Innym umotywowaniem może być pragnienie władzy lub posiadania u
matki. Bezradne i najzupełniej zdane na jej wolę dziecko zaspokaja w sposób
naturalny władcze i zaborcze instynkty kobiety.[15]
NEWSWEEK POLSKA: Zarówno „Galerianki”, jak i „Bejbi
blues” dotykają tematów, które w polskim społeczeństwie, zwłaszcza wśród
starszego pokolenia, są wciąż pewnego rodzaju tabu. W pierwszym przypadku jest
to płatny seks gimnazjalistów, w drugim dziecko jako gadżet wykorzystany do
wejścia w dorosłość i zaspokojenia potrzeby bliskości.
KATARZYNA ROSŁANIEC: Tak, tylko w przypadku „Bejbi blues” wykorzystanie
dziecka do zaspokajania swoich potrzeb i braków jest pokazaniem skrajnie
ekstremalnego rozwiązania. To, co zrobiła Natalia jest ekstremalne i oczywiście
większość nastolatków nie postępuje w ten sposób. Tylko, że to nie jest do
końca ważne, bo rozmawiamy o filmie fabularnym. Bardziej chciałam pokazać
łatwość i bezmyślność podejmowania decyzji. Poczucie, że „Ja wszystko mogę i co
wymyślę, to będę miała”. I w tym wypadku, jak jestem niekochana, urodzę sobie
dziecko. Drugą sprawą jest, że czytałam kiedyś artykuł w „Wysokich Obcasach” o
modzie na posiadanie dzieci i ktoś napisał to chyba na podstawie pewnych badań
i danych, więc raczej jest to prawdziwe. W Europie dzieje się tak coraz
częściej, że młode dziewczyny rodzą dzieci, bo chcą mieć kogoś do kochania. To
dało mi do myślenia, jak wielka musi to być samotność tych nastolatek, żeby
urodzić dziecko.[16]
Czy dziecko
może być lekarstwem na samotność?
Kasia
Rosłaniec: To trudne pytanie. Z
jednej strony można powiedzieć, że dziecka nie można traktować przedmiotowo.
Czyli tak jak główna bohaterka mojego filmu, Natalia, 17‑letnia matka, która
traktuje swoje dziecko jako dodatek do sukienki, bo nie dorosła
odpowiedzialnością do roli matki. Z drugiej strony często się zdarza, że
kobieta 40-letnia rodzi dziecko, bo czuje się samotna. Czy można to potępić?
Nie wiem. Być może takie dziecko będzie najszczęśliwsze na świecie.[17]
*
Proces został odroczony. JEST
pozostaje na wędrówce w czasie i przestrzeni. Nie wiadomo kiedy powróci i czy
proces zostanie wznowiony. Chodzą słuchy oparte na podejrzeniach czyli na
plotkach, że sprawdza smaki różnych miłości; podobno zamierza tak długo, tak
daleko cofać się w czasie, aż znajdzie się w epoce, w której nikt o miłości nie
słyszał, nikt jej nie widział, a tym bardziej nie czuł jej na sobie ani w
sobie. Jeśli dotrze już do takiego momentu to zacznie powoli cofać się do
teraźniejszości dokładnie się wokół rozglądając, aby odnaleźć miejsce i czas, w
którym obok naturalnego w świecie roślin i zwierząt „czystego seksu” oraz kilku
podstawowych pierwotnych uczuć dałoby się dostrzec oznaki czegoś na kształt
miłości. Zrozumiałe jest, że przygląda się dokładnie i głównie pierwotnym uczuciom
pozostającym w ścisłym związku, z dającymi się policzyć na palcach jednej ręki
potrzebami życiowymi. Ów „czysty seks” nie zawsze jest taki czysty. Mijając, a
raczej omijając stado szympansów zatrzymał się JEST na chwilę, aby podejrzeć i
spróbować zrozumieć, ewentualnie z ludzkim porównać panujące tam społeczne
życie, osobnicze życie w społeczności. Poczuł się w trakcie tych obserwacji jak
„u siebie w domu”, czyli w czasie i społeczeństwie, z którego wyruszył.
Dopatrzył się przejawów zachowań porównywalnych z ludzkimi, np. z
homoseksualizmem i z prostytucją. Raz spostrzegł psa, który zbliżył się
przypadkowo do kolonii małp. „Wszystkie
małpy uciekły przed nim, lecz jedna została i przybrała pozycje recepcyjną.
Pies skorzystał z oferty i odtąd małpa często schodziła do niego z drzewa w
celu spółkowania”.[18]
post scriptum
Proces, który ledwie się zaczął,
a już się zakończył, toczył się i tak z przymrużeniem oka, co nie musi zaraz
oznaczać, że sędzia był na przykład półślepy, czyli półwidzący.
[1]
zasłyszana lub wykonkludowana (ale prawdopodobna) uwaga w sprawie.
[2]
podobna w znaczeniu dowodowym do „podszeptki”, jednak oparta na wywodach
naukowych lub paranaukowych lub nawet nienaukowych, ale udokumentowanych na
piśmie.
[3]
Gabriel Marcel, Mieć i być, Warszawa 1986,
s. 133.
[4] http://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87_w%C5%82asna
[5] Św. Augustyn, Sermo 368: w: PL 39, s. 1655 (wikipedia).
[6] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, III, q. 28, a. 1,
ad 6 (wikipedia).
[7] Tomas
Melendo, Ocho lecciones sobre el amor humano, Rialp, Madrid 2002, s. 175 (wikipedia).
[8] Michel Esparza, „miłość” i szacunek do samego siebie, s.
107. Promic, Warszawa 2012 (wikipedia).
[9] Plutarch z Cheronei „Żywot
Antoniusza” 29 [w:] „Żywoty sławnych mężów”.
(w: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kleopatra_VII).
[10] Max
Scheler, Miłość i nienawiść w: Istota i formy sympatii, PWN 1970, s.
236.
[11]
Gabriel Marcel, Mieć i być, Warszawa
1986, s. 145.
[12] http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=28
[13] http://www.swps.pl/warszawa/warszawa-uczelnia/358-warszawa/studia-doktoranckie/doktoranckie-promotorzy-20092010/6272-doktoranckie-dr-hab-magorzata-kossowska-prof-uj
[14] Aleksander
Dumas (ojciec).
[15]
Erich Fromm, O sztuce miłości, Poznań
2003, ss. 58-59.
[16] http://filmy.newsweek.pl/roslaniec-o-polskich-nastolatkach--niebanalni--wszechmocni--bezmyslni--egoistyczni,100399,1,1.html
[17] http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1684055,kasia-roslaniec-dziecko-to-nie-dodatek-do-sukienki-nie-moze,id,t.html
[18] Elżbieta Fonberg, Nerwice. Przesądy a nauka, Warszawa 1974.