poniedziałek, 29 stycznia 2018

Miłość na ławie oskarżonych

Rozmawiać i poznawać
na tym polega szczęście.
Platon
Nie o jakąś pojedynczą rozprawę sądową idzie, lecz o długi, żmudny, skomplikowany proces. Na ławie oskarżonych zasiądzie „miłość”, a nawet cała jej rodzina, wszelkie bękarty, mutanty, falsyfikaty itp.
To będzie proces nie tylko stulecia, ale tysiącleci! Może coś w rodzaju Świętej Inkwizycji – stos już czeka… Albo z czasów Rewolucji Francuskiej gilotyna. Albo średniowieczne łamanie po kolei wszystkich członków i na końcu rzucenie ciała psom na pożarcie.
Tak, wszystko na to wskazuje, że prawda będzie okrutna; ale nie uprzedzajmy faktów.
Nie chodzi o osoby, o ludzi – w procesie uczestniczyć mają uczucia różnej maści; poza sędzią i obrońcą będzie i ława oskarżonych, i liczna publika; ma to być reprezentacja całej gamy kolorów i zapachów uczuć.

Podszeptka[1]: Nie można sądzić miłości razem z jakimiś mutantami, bękartami, hm... Ale oczywiście chodzi tylko o „miłość” mężczyzny do kobiety i odwrotnie?

Nie tak, bo chodzi o „miłość” w ogóle – a te odszczepienia, szczepy, mutanty czy jak je tam jeszcze nazwać... one wszystkie pochodzą ze wspólnego łoża, a raczej ze wspólnego łona.
Sędzia nie jest jeszcze wyznaczony, bo trudno jest znaleźć kogoś bezstronnego; także nie wiadomo jakiej płci ma być; odzywają się głosy, że jakaś trzecia płeć powinna być, ale tą trzecią są właściwie dzieci (tak ktoś kiedyś gdzieś określił), te zaś bywa, że bywają bezwzględne i okrutne. Oczekuje się na ten temat (dotyczy sędziego lub sędziny) propozycji od osób dotkniętych, zaatakowanych, poszkodowanych przez oskarżoną; wszelkie „mezaliansowe opery mydlane” będą wyciągane na światło dzienne, także morderstwa, intrygi, samobójstwa – no, po prostu wszystko!
Każdy może jeszcze zabrać głos, ale potem – gdy już skład sędziowski i ława przysięgłych zostaną ustalone – będzie za późno na jakiekolwiek propozycje i zmiany; chyba że sprawy tak się potoczą, że trzeba będzie wszystkich zmienić, tylko kto z kolei będzie o tym decydował?

Podszeptka:   Czy to będzie farsa, groteska, komedia, dramat, czy coś innego? Myślę, mam nadzieję, że „miłość” sama się obroni, bez niej nie ma życia, ona musi istnieć, więc nie powinno się skazywać jej na stos. Rodzaje… – macierzyńska, dojrzała, młodzieńcza, wzajemna, od pierwszego wejrzenia, niespełniona, spełniona, przyjacielska, bezgraniczna, bezwarunkowa, ślepa, romantyczna, erotyczna, fizyczna, uzależniająca, obsesyjna, dynamiczna, rozsądna, namiętna, delikatna, szalona, miłosierna, dziecięca…?

O każdy odłam i odłamek miłości chodzi! Jednak o najpierwszej, najpierwotniejszej sprawczyni nie należy zapominać, czyli o tej miłości do siebie samego, wszak i w drugim największym Przykazaniu Boskim jest o niej; wszystkie inne to jej odcienie, bękarty, żony, wdowy i kochanki.
Przypomnieć trzeba oczywistość, że na ławie oskarżonych nie sadza się za dobre czyny. Oskarżona („miłość”) ogromem swoich ofiar przewyższa „dokonania” wszystkich dotychczasowych i przyszłych totalitarek (uczuć/sprawczyń systemów totalitarnych miłości) razem wziętych; każdy człowiek był, jest i będzie nią dotknięty.

Dochodzą słuchy z dobrze poinformowanych źródeł, że niejaki JEST ma być w tej sprawie sędzią i katem, bo zarówno potencjalni obrońcy, jak i potencjalni ławnicy skażeni są przez oskarżoną i byliby tendencyjni (ci nią zarówno oślepieni, jak i do bólu czy śmiertelnie porażeni).
Propozycja padła, JEST zgadza się i przystaje na nią. Za chwilę uda się na łono natury i tam – słuchając jej podszeptów – poszuka natchnienia, natchnie się wieczną prawdą emanującą z Kosmosu.
Na drogę wyposaży się w „Pierwszy Kodeks” zawierający tylko jeden paragraf, ograniczony zaledwie do jego tytułu: „Na Początku Był Chaos”. Wszak całe zło tego świata w którymś miejscu się zaczęło, a może nawet owo zło wraz z Chaosem jest początkiem wszystkiego.
Na świadków może powoływać JEST, kogo zechce, zaś odmowa świadkowania będzie surowo karana! Każdy musi wziąć to pod uwagę, jak również i to, że „całą prawdę i tylko prawdę” trzeba będzie koniecznie przedstawiać, dla żadnych dukań wykrętnych typu „wedle mojej aktualnej wiedzy” lub „nie pamiętam” itp. wykrętów miejsca być nie może, każdy taki przejaw będzie natychmiast napiętnowany. Każde uczucie-świadek używające takich „wybiegów słownych” wrzucone zostanie do lochu wspólnego dla wszystkich uczuć-kombinatorek.
Publiczność cielesna będzie na zewnątrz. Tam – jeżeli zajdzie taka potrzeba – będzie składać zeznania, zaś w sali sądowej – jak wspomniano – będzie miejsce jedynie dla uczuć. Również JEST, jako ciało fizyczne będzie na zewnątrz, tak więc w sali będzie reprezentowany przez swoje wnętrze, natomiast z sobą samym, czyli ze swoją cielesną postacią przebywającą na zewnątrz będzie czasami się konsultował, ale – jak podkreśla z naciskiem – ostrożnie, aby samemu sobie nie dać się zwieść.
Jednoosobowy Sąd nie nazywa się ani imieniem, ani żadnym innym określeniem – on po prostu jest. Mówiąc o nim należy mówić JEST. JEST nie jest ani obiektywny lub nieobiektywny, ani dobry lub zły, nie jest żadnym wszystkim, w niczym się nie zawiera, chociaż wszystko inne zawiera w sobie jego ślady.

„Zanim kogoś osądzisz, dopytaj/dosłuchaj” – każde uczucie spowinowacone z tzw. miłością, które nie będzie przestrzegało tej zasady, wykluczy JEST z możliwości uczestnictwa w zeznaniach, zaś ewentualne zeznania takich podszeptek o niewyraźnych intencjach będą kilkakrotnie dokładnie brane pod lupę. Intencje to kolejne potencjalne oskarżone na długiej liście przygotowywanej aktualnie przez JEST.

Podszeptka:   Nie widzę powodu, by „miłość” miała tam zasiadać. „Miłość” to Miłość – samo dobro, nasuwa się na myśl biblijny hymn o miłości… tak, taką „miłość” trudno spotkać czy też jej doznać, ale to właśnie jest miłość. Wszelkie robienie sobie przykrości, ranienie, krzywdzenie, przywłaszczanie drugiej osoby, ograniczanie jej, podporządkowywanie itd. to nie miłość, tylko egoizm. „Miłość” to pragnienie dobra. Więc, o co można ją oskarżać? Jeśli miłowanie jest nieodwzajemnione to „miłość” nie posuwa się do złych uczynków, tylko miłuje dalej i pragnie dobra miłowanej, inne uczucia to nie „miłość” tylko pożądanie, zaślepienie, egocentryzm.

Co innego „bycie zakochanym”, tu już nasuwają się trochę inne myśli.
JEST rozważa: jak wygląda miłość, o której większość wie, że istnieje, ale zarazem o tym jak owa „miłość” wygląda większość nie wie, wie natomiast jak „miłość” nie powinna wyglądać? Ci, których dotknęła „miłość” rozpościerająca się po wszystkich zakamarkach ziemi i ciał obdarzonych duszą i psychiką… wszyscy oni konfrontują odnoszone z powodu „miłości” ślady z własnymi wyobrażeniami o miłości, z wyobrażeniami dotyczącymi przede wszystkim tego, jak nie powinna wyglądać.

Wśród osób oczekujących miłości oraz wśród tych nią już dotkniętych można dostrzec dwa główne typy emocji, z których jeden wydaje się być ściśle uzależniony od „postawy” wyrosłej na „żądaniu bycia kochanym”, drugi zaś od „czekania na pokochanie kogoś”. Należy w tym miejscu od razu dodać, że wobec „postaw” również zostały wniesione do JEST poważne zastrzeżenia, wręcz oskarżenia. Tak więc bez względu na to jakie by „postawy” były czy nie były, czyli wszystkie bez wyjątku, są pochodnymi poważnie podejrzanej już na tym wstępnym etapie procesu „postawy” w ogóle. Być może nawet „postawa” to córka lub inna powinowata „miłości”.
Trudno jest już w tym momencie orzec, o jaką „miłość” chodzi owej większości nią dotkniętych. Można jedynie domniemywać, że jedna część wspomnianej większości, ta z wrośniętym „żądaniem” jest, wbrew pozorom, bliższa „miłości” pierwotnej, czyli polegającej na „kochaniu siebie samego”. Czy więc druga część większości, ta „oczekująca na pokochanie kogoś”, byłaby innej konstrukcji duchowo-emocjonalnej niż ta z wrośniętym i do niezwykłych rozmiarów rozrośniętym „żądaniem bycia kochanym”? Pochopnością byłoby zbyt wczesne wyciąganie wniosków, tym bardziej, że w takim postawieniu sprawy zarysowywałby się podział miłości na rodzaje, gdy tymczasem skupić się należy na zasiadającej na ławie oskarżonych głównej sprawczyni ludzkich cierpień, zaś owe różne jej przejawy czy przebrania (nazwy, rodzaje, typy) to jedynie kamuflaże, podróbki, niedoróbki, buble, mutantki itp.

Sugestka[2] miłość przybiera mylące formy, które przeszkadzają temu, kto ją odczuwa, domyślić się jej prawdziwej natury.[3]

JEST podąży teraz jedną z dróg, które przebyć musi, aby chociaż o krok przybliżyć się do miejsca, w którym na chwilę w zadumie przystając będzie mógł dostrzec w mrocznej otchłani emanowanej przez najróżnorodniejsze opinie o zasiadającej na ławie oskarżonych „miłości” chociażby strzępki, ślady rzeczywistej duszy owej wszechobecnej i wszechmocnej zawoalowanej zjawy.

Sugestka: „miłość” własna – „miłość” do samego siebie, kierowana pragnieniem własnego szczęścia. Często kojarzona z egoizmem, choć nie są to synonimy. [4]
We współczesnej duchowości chrześcijańskiej podkreśla się, że „miłość” własna sama w sobie nie jest zła. Złe jest tylko nadmierne skupianie uwagi na sobie (egoizm, narcyzm).
Św. Augustyn podkreślał: „Kto nie umie kochać siebie, nie umie też kochać bliźniego”.[5]
Św. Tomasz z Akwinu pisał, że człowiek z natury został stworzony do ukochania wszelkiego dobra, włącznie ze swoim własnym. „Miłość” do samego siebie ubogaca się i doskonali poprzez bezinteresowną „miłość” do innych. „Miłość” jaką ktoś darzy drugą osobę, „wynika z miłości, jaką ma wobec samego siebie”[6].
Naturalna „miłość” do samego siebie to niezbędna i niezbywalna troska o zachowanie własnego istnienia i jego doskonały rozwój aż do osiągnięcia ostatecznego szczytu.[7]
Miłość jest idealnym wzorcem dla rozwoju wszelkich osobowych możliwości, wśród których jest dążenie do bycia szczęśliwym i uszczęśliwiania innych.[8]

JEST zerka jeszcze dalej, dalej wstecz, wszak o kolebkę „miłości” chodzi, bo przecież nie w średniowieczu, także i nie w złotym wieku starożytnych Aten jej pierwsze kwilenia dało się słyszeć – wówczas nasza oskarżona raczej już wybujale kwitnącą była.
JEST zodział się i zebuł, zmył w przepływającym nieopodal leśnego traktu „Strumieniu Zapomnienia I Powrotu Do Źródeł” z wrośniętych w ciało, umysł i duszę ran oraz blizn setek pokoleń ludzkich i bezmiaru powynaturzanych, skundlonych, karykaturalnych „uczuć”, których echa oplatały umysł JEST jak gęsta pajęczyna.

Podobnie ma się rzecz u pielgrzymujących.

Zmiana wewnętrzna pozostaje mistycznym ideałem pielgrzyma: powinien powracać całkowicie odmieniony. Owa przemiana jest również często rozumiana w kategoriach odnowy, dlatego obok świętych miejsc często znajdujemy źródło, potok albo rzekę: woda, oczyszczający żywioł, w którym należy się zanurzyć i wyjść z niego czystym, obmytym z samego siebie – tak jak Hindusi pielgrzymujący do źródeł Gangesu. […]
Pielgrzym jednak nie odradza się ku sobie, lecz odrywa się od siebie i odradza ku obojętności wobec czasu, ku wszechstronnej łaskawości.[9]

Idąc pod prąd nurtu strumienia dotarł do Terytorium Starożytnego Bliskiego Wschodu, który – co oczywiste – nie nazywał się podczas wędrówki-JEST-w-czasie ani starożytnym, ani bliskim, ani nawet wschodem – był zwyczajnie centrum doczesnego świata. Wzdłuż rzeki Nil napotykał niewidoczne zjawy postaci ludzkich, które opowiadały mu o dorocznych świętowaniach urządzanych ku czci Bastet, bogini miłości, radości, muzyki, tańca, domowego ogniska i płodności przedstawianej w wizerunkach jako kot lub kobieta z głową kota. Owe podniosłe festiwale gromadziły nawet do kilkuset tysięcy osób. Po przeszło tysiącletnim okresie trwania kult dobiegł kresu, zbiegając się ze śmiercią Kleopatry VII, zwanej też Wielką. Królowa zmarła niemalże na progu nowej ery, jednak – co także oczywiste – był to okres zwykłej ery, okres powszednich dni z rzędu tysięcy lat trwania i panowania wielkiego Państwa nad Nilem, chociaż wielkość ta ledwie się jeszcze tliła, aby w rok po śmierci wielkiej królowej zgasnąć. JEST rozmyślał nad życiem Kleopatry w kontekście rozpoczętego procesu, w którym na ławie oskarżonych zasiadła „miłość”. Wszak w ciągu niedługiego okresu dorosłości Kleopatry (od 17. do 39. roku życia, po którym zakończyła ziemski żywot) doświadczyła dwóch małżeństw oraz dwóch niemałżeńskich związków z wielkimi tamtego świata – z Juliuszem Cezarem i Markiem Antoniuszem.

Sugestka: Kleopatra umiała pochlebstwa dzielić nie na czworo, jak mówi Platon, lecz na wielokroć: czy Antoniusz chciał poważnego działania czy żartów, stale dawała mu jakąś nową i pochlebną przyjemność i wychowywała go sobie niczym dziecko, nie opuszczając go ni dniem, ni nocą. Razem z nim grała w kości, razem piła, chodziła na polowania, przyglądała się mu w czasie ćwiczeń z bronią.[10]

Zastanawia się JEST, czy w dziejach Kleopatry można trafić na trop „miłości” – „miłości”, która byłaby udziałem nie tylko królowej, ale i dzielących z nią pewien okres ich życia mężczyzn. Czy poza ambicjami i koniecznościami politycznymi tliły się, a nawet żarzyły się do czerwoności uczucia spowinowacone z „miłością”? A jeżeli tak, to co stanowiło jądro tych uczuć? Czy „przeznaczenie” w postaci obowiązku walki o wielkość i trwałość imperium? A jeszcze wcześniej: umiłowanie własnej roli w tej walce, zadurzenie we własnej osobie piastującej zaszczytne, ale i odpowiedzialne „stanowisko” pani/pana tego świata? A może jednak, przynajmniej w przypadku „partnerów z własnego wyboru” (Cezara i Antoniusza), uczucie łączące te związki było plonem z ziarna „czystej jak łza miłości”, bo i takie określenia można spotkać w opowieściach. Z kolei, jako że każdy związek składa się z co najmniej dwóch osób, czy domniemywanie „miłości jak łza czystej” odnosi się jednocześnie do dwóch osób, które ów związek tworzyły? Tak, pomiędzy wierszami, ponad nimi i wokół nich dał się przez chwilę poczuć unoszący się duch narcyzmu, który jednak prawie natychmiast się rozpłynął z powodu zboczenia, tj. zbyt szybkiego przejścia do wątku owej „łzo‑czystej miłości”. Wprawdzie narcyzm określany bywa jako objaw jednego z licznych zaburzeń osobowości, niejako stan kliniczny, to – z drugiej strony – także owa przebywająca na ławie oskarżonych „miłość” może być źródłem podobnych zaburzeń. Można na obecnym etapie sprawy postawić hipotetyczne pytania (tzn. takie, z których niechybnie wynika odpowiedź na nie): ile czystego pierwiastka „miłości” jest w narcyzmie, i z kolei ile czystego pierwiastka narcyzmu jest w „miłości”? Są to wszak pytania w stylu ile jest „cukru w cukrze”, „mleka w mleku”, „masła w maśle” itp., ale jak pokazuje współczesne życie, nie są to pytania bezzasadne. Pozostając chwilę przy owej niebezzasadności pewnych pytań można postawić pytanie, którego (tego pytania) duch ma wbrew pozorom ścisły związek z toczącym się postępowaniem, tzn. „ile miłości jest w miłości”. Jednak jest w tej chwili (na tym etapie postępowania sądowego) niemożliwością wypowiedzenie się chociażby zdawkowo na ten temat, jako że w dalszym ciągu, podobnie jak w ciągu minionych tysiącleci, nie ma „miernika miłości”, co wydaje się jednak zrozumiałe, gdyż nie jest możliwy pomiar czegoś, czego ani słowem, ani nawet „mową myśli” uchwycić się nie da.
Z powodu niemożności sprecyzowania na obecnym etapie trwania procesu trafnych określeń dotyczących prawdziwej twarzy oskarżonej, lecz zarazem z konieczności komunikowania o sprawie, tymczasowo i zastępczo używa się jednak w tej relacji z procesu owych określeń, które w potoczności zwykło się kojarzyć z miłością, z jej rodzajami, pomiotami, bękartami, które to określenia wymieniono już na wstępie.
Sugestka: Miłość i nienawiść […] można tylko naocznie uchwycić, ale nie zdefiniować.[11]
Sugestka: …metafizycznie nie do utrzymania jest punkt widzenia, w którym myśli wydaje się, że może dla uchwycenia rzeczy spojrzeć na nie z zewnątrz; możliwy jest niewątpliwie pewien system określenia, system wzrastającej, a nawet nieskończonej złożoności, ale skazany on jest na zagubienie istoty rzeczy. […] jeżeli przyjmuję wobec rzeczywistości postawę wymagającą pełnego wysiłku, aby ją scharakteryzować przestaję z tą chwilą pojmować ją jako rzeczywistość, wymyka mi się ona, mam przed sobą jedynie złudzenie. Złudzenie, którego oczywista spójność mnie zwodzi, napełnia dumą i zadowoleniem, podczas gdy powinna raczej nasuwać mi wątpliwości co do wartości moich poczynań.[12]

JEST nie poszukuje definicji, ale traktuje różne deinicje jako swoiste katalizatory dla rozmyślań. Unika uogólnień, co nie znaczy, że obserwując toczące się wokół życie nie próbuje wyciągać wniosków. Jednak wobec wniosków stosuje zasadę, że nie należy żadnego z nich uznawać za ostateczny i niepodważalny – dzięki temu nie narzuca sobie żadnych ograniczeń. Żacha się na przecenianie roli funkcjonującego w psychologii postaci „prawa domykania”, traktując już samo pojęcie „postać” jako zbyt wąsko rozumiane, jako coś hermetycznie domkniętego. Nieznający granic umysł narzucałby sobie w ten sposób pewnego rodzaju ograniczenia, gdy tymczasem jedyną „postacią”, której jednak w najwymyślniejszych kombinacjach domknąć się nie da, jest Wszechświat i ściśle z nim powiązane zjawisko Życia.

Sugestka: Przyczyn zaburzeń możemy upatrywać w istnieniu zbyt wielu „niedomknietych sytuacji” z przeszłości, które wiążą naszą energię i ograniczają wolność naszych wyborów.
Sugestka: U podstaw wszystkich zaburzeń tkwi zakłócenie procesu samoregulacji. Następuje zachwianie równowagi wewnątrz organizmu i w wymianie z otoczeniem. Powstające figury nie są domykane, a organizm nie może się od nich uwolnić. Naturalny przepływ procesu samoregulacji ulega zahamowaniu. Ten stan nazywany jest impasem. [13]

Nie z „potrzeby przekory” nasuwa się spontanicznie chęć podyskutowania z tym twierdzeniem, a ściślej podyskutowania o skutkach generalizowania zawartych w tym twierdzeniu myśli, w tej „domkniętej definicji”. To raczej potrzeba wyważania zamkniętych drzwi, chęć odpostaciowywania posągów prowokuje do wnikliwego przyglądania się twierdzeniom uznawanym za prawa życia.
Zapewne uzasadnione jest „niedomykanie” obszarów rozmyślań, które dotyczą dwóch przynamniej rzeczywistości, w jakich żyjemy. Bronimy się przed innymi (ludźmi), którzy stwarzają nam zagrożenie, a jednocześnie bronimy się przed docieraniem do siebie samych. Zwodzimy siebie samych, ponieważ w sumie i tak jesteśmy pod pręgierzem „panowania” różnorodnych norm, obyczajów, zasad itp. W efekcie (i w afekcie) nie nasza natura „nas ocenia”, lecz drzemiąca w nas społeczność, „społeczna część” naszego „ja”. Chcemy być sobą, ale jednocześnie owe przejawy „bycia sobą” konfrontujemy z tym, co o nas powiedzieliby inni – dochodzi do smutnego paradoksu. Ale czy bywają wesołe? Co najwyżej tragikomiczne, gdy nasze opinie i sądy wypowiadane są przez nas tylko „na użytek zewnętrzny”. Wypowiadamy w „towarzystwie” słowa, zdania, które niby to naszymi przekonaniami są, lecz „wypowiedzi” te podporządkowane bywają pewnemu scenariuszowi... Mówimy jedno a myślimy drugie. Jeden paradoks rodzić może następny: w jakimś gronie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że uczestniczą w farsie; każdy z grona wie, że „gra teatr”, wie także, że inni czynią to samo, wie i to, że także ci inni zdają sobie sprawę zarówno z własnej, jak i z czyjejś gry... Zamknięty krąg, błędne koło.

Uczy nas życie, że domykanie ważnych spraw często bywa zamykaniem się „przed” czymś. Lecz po jakimś czasie, niejako „kuchennymi drzwiami” docieramy do owych zamkniętych spraw ponownie, by je odemknąć, często jednak po to jedynie, aby je ponownie zamknąć, przy czym należy dostrzegać różnicę między „zamykaniem się” a „domykaniem procesu poznawczego”, chociaż zapewne jedno z drugim pozostaje w ścisłym związku. Jak ma się to do postaw wychowawczych? Skoro wiemy, że o tak wielu sprawach jeszcze nie wiemy, że trudne są do nazwania zjawiska psychiczne, które zachodzą w każdym z nas, to jak ów stan wiedzy, także niewiedzy, sprzyjać może „spojrzeniu prawdzie w oczy”, że jednak możemy się mylić, gdy występując w roli np. wychowawcy uzurpujemy sobie prawo do tego, że przede wszystkim my, dorośli, wiemy najlepiej, jakie to podświadome (także świadome) procesy psychiczne rozgrywają się w młodym człowieku, w dziecku. Natychmiast wyłania się problemu „natury ludzkiej”. I oczywiście jak bumerang przy takim postawieniu sprawy powraca pytanie, które nie tyle istoty natury człowieka dotyczy (tzn. docierania do tej istoty), ile: która z „natur” w dorosłym dominuje, czy też którą z nich ów dorosły reprezentuje – „rzeczywistą” czy „wykoncypowaną”, a może: w jakim stopniu jedną, a w jakim drugą? Są to, wbrew pozorom, pytania natury praktycznej, na które – w części – uzyskujemy odpowiedzi, gdy zastanawiamy się, jaka w danym układzie wychowawczym panuje atmosfera. Jeśli w swojej filozofii wychowania zastanawiamy się przede wszystkim nad tym, czy też od tego wychodzimy, jaki wychowanek „ma być, a nie „jaki jest”, to czy nie kłóci się to z naukową wiedzą, zgodnie z którą nie tylko nie wiemy do końca, jacy jesteśmy, ale – zgodnie z którą – wiemy także, że bardzo różni jesteśmy?
Otwartość umysłu to zaprzeczenie zamkniętości i stagnacji.
Sugestka: Planujemy (…) sprawdzić czy wzbudzenie odpowiedniego motywu (np. potrzeby unikania domykania) pozwala przezwyciężyć systemowe (i sytuacyjne) ograniczenia poznawcze związane, na przykład, z niską pojemnością pamięci roboczej. Interesujące byłoby także sprawdzenie do jakiego stopnia ten spodziewany mechanizm kompensacyjny działa, co wymaga zwrócenia uwagi na dynamikę procesów poznawczych i motywacyjnych. Oczekujemy, że uda się także pokazać, iż motywacja do domykania poznawczego wydatnie umniejsza możliwości poznawcze związane z wysoką pojemnością pamięci roboczej, co uwidoczni się w niższym poziomie działania.[14]

Niedaleko definicjowania można spotkać szufladkowanie. Można (lub nie) zgodzić się z tym, że szufladkowanie jest zjawiskiem normalnym, a jeśli nie do końca normalnym, to powszechnym – taką nieuniknioną przywarą naszą ludzką – i nie ma sensu szufladkowania krytykować, a co najwyżej należałoby przyjrzeć się źródłom, celom i kryteriom szufladkowania. Owszem, w ten sposób można by dojść do wniosku, że jedno szufladkowanie byłoby wartościowsze od innego, a już na pewno nasze osobiste lepsze od szufladkowania w wykonaniu kogoś innego. Kij ma wprawdzie dwa końce, jednak dla wprawnego piechura każdy z tych końców spełnia ważną rolę, zaś niewprawny może się o niego potykać.

Są pory dnia i pory roku – jedna następuje po drugiej, ktoś rodzi się i umiera, przewraca się i podnosi, chociaż w tym ostatnim przypadku niekoniecznie i nie zawsze po jednym przychodzi drugie, czyli że po upadku się podnosimy. I nie o to idzie, czy podniesiemy się, czy też nie, bo chodzi jedynie i przede wszystkim o to, że naturalne są niektóre zjawiska, te podstawowe, na które w sumie nie ma się wpływu. Pewne i niepodważalne jest to, że na Ziemi istnieje życie, prawdopodobne zaś to, że za ok. 5 miliardów lat – jeśli nie załatwimy tego wcześniej – przestanie istnieć. Naturalnym biegiem zjawisk po nocy następuje dzień, czy też po dniu noc. I nieistotne w tym miejscu jest pojawiające się zaraz pytanie: co było pierwsze – dzień czy noc, gdyż byłoby to już zbyt dogłębnym wnikaniem w procesy rodzenia się zjawisk, podobnie z zastanawianiem się nad „granicami” nieskończoności we Wszechświecie. Próby wyobrażenia sobie tej nieskończoności, czyli czegoś, co przestrzennie nigdy i nigdzie się nie kończy, ale i nie zaczyna... Próby takie obłędem skończyć się mogą...
*
JEST nie spieszył się z wyruszeniem w dalszą drogę. Chciał w obecności ducha dawnych bogów głębiej porozmyślać o bogini Basted, w szczególności zaś o sferach życia, których była patronką (miłość, radość, muzyka, taniec, domowe ognisko i płodność). Można natknąć się także na określenie jej jako bogini wojny i przyjemności. Należy jednak – powtarza sobie JEST – cały czas mieć na uwadze to, że pomimo kąpieli w „Strumieniu Zapomnienia I Powrotu Do Źródeł” pozostaje jednak w dalszym ciągu zrośnięty z językiem, z „mową myśli”, z którymi rozpoczął wędrówkę do źródeł, a ściślej do granicy z pierwotnym chaosem. Nie wszystko podczas kąpieli w „Strumieniu Zapomnienia I Powrotu Do Źródeł” zostało z pamięci wypłukane, w przeciwnym razie zapomniałby JEST, w jakim celu swą pielgrzymkę rozpoczął. Aby jednak nie trzymał się zbyt kurczowo swoich korzeni, aby jego dawne doświadczenie nie przeszkodziło mu w „czystym”, nieskażonym obserwowaniu wszystkiego, na co po drodze się natyka i natykać będzie, wydobywa z pamięci ostrzeżenie Goethego wypowiedziane przez Bakkalaureusa:

Doświadczenie to słowo, co się raz-dwa spali,
mrzonka niegodna ducha, głupota uparta,
wszakże to wszystko, cośmy z wiedzy pochwytali,
to zakłamana pustka, nicość — diabła warta.

Im głębiej spogląda JEST w sfery oddziaływań bogini Basted, tym wyraźniej dostrzega odległość, którą ma jeszcze do pokonania. Rozróżnianie, rozdrabnianie bycia nie tylko ludzi, ale i bogów na owe sfery zdaje się świadczyć o próbach swoistego rozszczepiania jądra/sedna/istoty bądź to boskiego, bądź ludzkiego jestestwa. Bo czy miłość, radość, muzyka, taniec, domowe ognisko, płodność, a nawet zestawione w parze wojna i przyjemność nie wyrastają ze wspólnego pnia? Czyż nie są takie próby podziału źródłem konstruowania pojęć typu „miłość macierzyńska”, „miłość braterska”, „miłość erotyczna”, „prawdziwa miłość” itd.? Pojęć, którym następnie nadaje się status rzeczywistości. Niezasadność takich zabiegów ukazał dobitnie Zenon z Elei na przykładzie chociażby słynnej już strzały, która to lecąc pozostaje nieruchomo w powietrzu, lub szybkonogiego Achillesa, który nie ma szans na dogonienie żółwia. Ćwiartowanie czy to ruchu, czy – tym bardziej – życia emocjonalnego i uczuciowego to zajęcie niewątpliwie sprzyjające gimnastyce umysłu i zarazem marszowi milowymi krokami ludzkiej myśli, jednakże anatomiczne, jedynie anatomiczne traktowanie życia, w szczególności jego sfery emocjonalno-duchowej skutkować może czymś na wzór magazynu eksponatów przechowywanych w słojach z formaliną.

JEST podążył dalej, wszak do odwiedzenia pozostały mu jeszcze obszary wzdłuż Morza Śródziemnego aż do Morza Czarnego wraz z Syrią i Palestyną, tereny nad Zatoką Perską, a tam Mezopotamia północna (Asyria) i południowa (Babilonia) oraz ziemie aż do Kaukazu i Indusu. Odsapnąć planuje w Sumerze, wszak po drodze do Afryki przemierzyć zamierza jeszcze Azję i Australię, może nawet obie Ameryki. Z Afryki już tylko niewielki krok do granicy między historią i prehistorią.

Podszeptka: Jedynie „miłość” macierzyńska jest czysta, bezinteresowna, choć bywa ślepa. Sędzia także może być „ślepy” na uczucia.

Sugestka: „miłość” to najbardziej egoistyczna ze wszystkich namiętności.[15]

Sugestka: …miłość matczyną uważa się za najwyższy rodzaj miłości, za najświętszą spośród wszystkich uczuciowych więzi. Wydaje się jednak, że prawdziwym osiągnięciem matczynej miłości nie jest jej miłość do niemowlęcia, lecz jej uczucie do rosnącego dziecka. Przeważająca większość matek kocha swoje dzieci, póki są małe i całkowicie od niej zależne. Większość kobiet pragnie mieć dzieci i cieszy się nowo narodzonym dzieckiem oraz gorliwie się o nie troszczy. Dzieje się tak mimo tego, że nie „otrzymują" one od dziecka nic w zamian poza uśmiechem lub wyrazem zadowolenia malującym się na jego twarzy. Wydaje się, że taki stosunek do miłości wynika częściowo z głęboko zakorzenionego zespołu instynktów, który można spotkać zarówno u zwierząt, jak i u kobiet. Ale niezależnie od znaczenia, jakie może mieć ten czynnik instynktu, działają tu również specyficznie ludzkie czynniki psychologiczne, które rodzą ten typ miłości macierzyńskiej. Jeden z nich można odnaleźć w elemencie narcyzmu miłości matczynej. Ponieważ kobieta dalej odczuwa niemowlę jako część samej siebie, jej miłość i zaślepienie może być zaspokojeniem jej narcyzmu. Innym umotywowaniem może być pragnienie władzy lub posiadania u matki. Bezradne i najzupełniej zdane na jej wolę dziecko zaspokaja w sposób naturalny władcze i zaborcze instynkty kobiety.[16]

Sugestka: NEWSWEEK POLSKA: Zarówno „Galerianki”, jak i „Bejbi blues” dotykają tematów, które w polskim społeczeństwie, zwłaszcza wśród starszego pokolenia, są wciąż pewnego rodzaju tabu. W pierwszym przypadku jest to płatny seks gimnazjalistów, w drugim dziecko jako gadżet wykorzystany do wejścia w dorosłość i zaspokojenia potrzeby bliskości.

KATARZYNA ROSŁANIEC: Tak, tylko w przypadku „Bejbi blues” wykorzystanie dziecka do zaspokajania swoich potrzeb i braków jest pokazaniem skrajnie ekstremalnego rozwiązania. To, co zrobiła Natalia jest ekstremalne i oczywiście większość nastolatków nie postępuje w ten sposób. Tylko, że to nie jest do końca ważne, bo rozmawiamy o filmie fabularnym. Bardziej chciałam pokazać łatwość i bezmyślność podejmowania decyzji. Poczucie, że „Ja wszystko mogę i co wymyślę, to będę miała”. I w tym wypadku, jak jestem niekochana, urodzę sobie dziecko. Drugą sprawą jest, że czytałam kiedyś artykuł w „Wysokich Obcasach” o modzie na posiadanie dzieci i ktoś napisał to chyba na podstawie pewnych badań i danych, więc raczej jest to prawdziwe. W Europie dzieje się tak coraz częściej, że młode dziewczyny rodzą dzieci, bo chcą mieć kogoś do kochania. To dało mi do myślenia, jak wielka musi to być samotność tych nastolatek, żeby urodzić dziecko.[17]

Sugestka: Czy dziecko może być lekarstwem na samotność?

Kasia Rosłaniec: To trudne pytanie. Z jednej strony można powiedzieć, że dziecka nie można traktować przedmiotowo. Czyli tak jak główna bohaterka mojego filmu, Natalia, 17‑letnia matka, która traktuje swoje dziecko jako dodatek do sukienki, bo nie dorosła odpowiedzialnością do roli matki. Z drugiej strony często się zdarza, że kobieta 40-letnia rodzi dziecko, bo czuje się samotna. Czy można to potępić? Nie wiem. Być może takie dziecko będzie najszczęśliwsze na świecie.[18]
*
Proces został odroczony. JEST pozostaje na wędrówce w czasie i przestrzeni. Nie wiadomo, kiedy powróci i czy proces zostanie wznowiony. Chodzą słuchy oparte na podejrzeniach, czyli na plotkach, że sprawdza smaki różnych miłości; podobno zamierza tak długo, tak daleko cofać się w czasie, aż znajdzie się w epoce, w której nikt o miłości nie słyszał, nikt jej nie widział, a tym bardziej nie czuł jej na sobie ani w sobie. Jeśli dotrze już do takiego momentu, wówczas zacznie powoli cofać się do teraźniejszości dokładnie wokół się rozglądając, aby odnaleźć miejsce i czas, w którym obok naturalnego w świecie roślin i zwierząt „czystego seksu” oraz kilku podstawowych pierwotnych uczuć dałoby się dostrzec oznaki czegoś na kształt miłości.
*
Zrozumiałe jest, że podczas tej bezkresnej wędrówki przygląda się dokładnie i głównie pierwotnym uczuciom pozostającym w ścisłym związku z dającymi się policzyć na palcach jednej ręki potrzebami życiowymi, jak strawa, schronienie i chuć. Ów „czysty seks” nie zawsze jest taki czysty. Mijając, a raczej omijając stado szympansów zatrzymał się JEST na chwilę, aby podejrzeć i spróbować zrozumieć, ewentualnie z ludzkim porównać panujące tam społeczne życie, osobnicze życie w społeczności. Poczuł się w trakcie tych obserwacji jak „u siebie w domu”, czyli w czasie i społeczeństwie, z którego wyruszył. Dopatrzył się przejawów zachowań porównywalnych z ludzkimi, np. z homoseksualizmem i z prostytucją. Raz spostrzegł psa, który zbliżył się przypadkowo do kolonii małp.

Wszystkie małpy uciekły przed nim, lecz jedna została i przybrała pozycję recepcyjną. Pies skorzystał z oferty i odtąd małpa często schodziła do niego z drzewa w celu spółkowania.[19]
*
Zapewne znajdzie się kiedyś w tym miejscu jakieś kilkuzdaniowe zakończenie, lub jakiś wątek, aby ta małpio-psia miłość nie wyszła na puentę. Chociaż… Może przerwanie procesu w tym momencie nie jest ani złe, ani dziwne?
A więc zakończenia nie będzie.
Proces, który ledwie się zaczął i już się zakończył, toczył się i tak z przymrużeniem oka, co nie musi zaraz oznaczać, że sędzia był na przykład półślepy, czyli półwidzący.
*
post scriptum
Zerkam na tę „miłość”, zerkam w książkę pod tym właśnie kątem, głównie do rozdziału Zarys fenomenologii posiadania w Być i mieć Gabriela Marcela, gdzie jednak miłość nie jest główną bohaterką, lecz raczej drugoplanową. Nie, że nieważną, ale jednak w tym rozdziale będącą nieco na uboczu, lecz zarazem w zasięgu ręki (myśli) Gabriela Marcela. Oczywiście nie zapędzam się w tym moim, przeze mnie wymyślonym „procesie” w ślepy zaułek „miłości”… Nawet gdybym w słowach się zapędził, to i tak wokół tych słów toczy się kalejdoskop myśli niepozwalających zapomnieć o owej „całości” człowieka, pomimo tego chwilowego skupienia się na jednym z wielu obszarów.
Gabriel Marcel:
[…] metafizycznie nie do utrzymania jest punkt widzenia, w którym myśli wydaje się, że może dla uchwycenia rzeczy spojrzeć na nie z zewnątrz; możliwy jest niewątpliwie pewien system określenia, system wzrastającej, a nawet nieskończonej złożoności, ale skazany on jest na zagubienie istoty rzeczy.
…jeżeli przyjmuję wobec rzeczywistości postawę wymagającą pełnego wysiłku, aby ją scharakteryzować przestaję z tą chwilą pojmować ją jako rzeczywistość, wymyka mi się ona, mam przed sobą jedynie złudzenie. Złudzenie, którego oczywista spójność mnie zwodzi, napełnia dumą i zadowoleniem, podczas gdy powinna raczej nasuwać mi wątpliwości co do wartości moich poczynań. [20]

No i tak sobie szperając, dłubiąc w myślach, powoli odbiegam od tej „miłości”, a w sumie przyłapuję się na tym, że forma, w jaką myśli o niej przyoblekłem nie jest jedyną formą, która mnie pociąga, powiem nawet więcej: za bardzo mnie ona nie pociąga, gdyż wymaga w jakimś stopniu dyscypliny, porządku… Owszem, jako próba realizacji pewnego zamysłu, próba zrobienia jakiejś sensownej całości, jest wyzwaniem. Męczy jednak dyscyplina, porządek, wdepnięcie na dłuższą chwilę w jedną maleńką sferę człowieka – jako przecież tylko części skomplikowanej całości.


[1] „Podszeptka” – uwaga w temacie, autorstwa płci żeńskiej.
[2] „Sugestka” – podobna w znaczeniu dowodowym do „podszeptki”, jednak oparta na wywodach naukowych lub paranaukowych, lub nawet nienaukowych, ale udokumentowanych na piśmie.
[3] Gabriel Marcel, Mieć i być, Warszawa 1986, s. 133.
[4] http://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%82o%C5%9B%C4%87_w%C5%82asna.
[5] Św. Augustyn, Sermo 368: w: PL 39, s. 1655 (Wikipedia).
[6] Św. Tomasz z Akwinu, Suma teologiczna, III, q. 28, a. 1, ad 6 (Wikipedia).
[7] Tomas Melendo, Ocho lecciones sobre el amor humano, Rialp, Madrid 2002, s. 175 (Wikipedia).
[8] Michel Esparza, „miłośći szacunek do samego siebie, s. 107. Promic, Warszawa 2012 (Wikipedia).
[9] Frédéric Gros, Filozofia chodzenia, s. 131, 134.
[10] Plutarch z Cheronei, Żywot Antoniusza, 29 [w:] Żywoty sławnych mężów.
(w: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kleopatra_VII)
[11] Max Scheler, Miłość i nienawiść w: Istota i formy sympatii, PWN 1970, s. 236.
[12] Gabriel Marcel, Mieć i być, Warszawa 1986, s. 145.
[13] http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=28
[14] http://www.swps.pl/warszawa/warszawa-uczelnia/358-warszawa/studia-doktoranckie/doktoranckie-promotorzy-20092010/6272-doktoranckie-dr-hab-magorzata-kossowska-prof-uj
[15] Aleksander Dumas (ojciec)
[16] Erich Fromm, O sztuce miłości, Poznań 2003, ss. 58-59.
[17] http://filmy.newsweek.pl/roslaniec-o-polskich-nastolatkach--niebanalni--wszechmocni--bezmyslni--egoistyczni,100399,1,1.html
[18] http://warszawa.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1684055,kasia-roslaniec-dziecko-to-nie-dodatek-do-sukienki-nie-moze,id,t.html
[19] Elżbieta Fonberg, Nerwice. Przesądy a nauka, Warszawa 1974.
[20] Gabriel Marcel, Być i mieć, Warszawa 1986, s. 145.