Z kolegą
rozmawiałem na temat którejś z wcześniejszych naszych rozmów. Próbował mnie zbywać, zmykać z tematu, ja zaś po swojemu
drążyłem wątek… wątek w sumie małoważny… i nieważne że małoważny, bo ważne było
owo grubymi nićmi szyte zmykanie, gdy ja tymczasem chciałem do podłoża, do źródła
jakiejś minionej sytuacji właśnie dociec. Coś w rodzaju zabawy w drapieżcę i potencjalną ofiarę.
Friedrich Nietzsche, Jutrzenka:
Ilekroć drugi człowiek coś ujawnia, można zapytać: co się
za tym kryje? Od czego odwraca to naszą uwagę? Do jakiego przesądu powinno to skłaniać?
Ale także: ile finezji jest w tym pozorowaniu? I na czym polega błąd tego, który
w taki sposób kamufluje?
Potem, idąc sobie dokądś, szło ze mną we mnie
słowo „dociekanie”, które zresztą już wiele razy mnie dopadało. Jednak
teraz chodziło mi tylko o znaczenie słowa, gdy już tym myślom o „dociekaniu” się
poddałem, że bardzo trafne jest. Ciec może ciecz – małe dziecko o tym wie… a gdyby
je o to zapytać, to zapewne jeszcze więcej by na ten temat powiedziało
rozwijając swoją fantazję. Woda wycieka, wypływa z jakiegoś źródła – to także oczywiste. Następnie, z biegiem, z nurtem czy jak by jeszcze nazwać ten jej ruch,
wciska się, wcieka w najróżniejsze zakątki podczas drogi ku swojemu
przeznaczeniu, ku końcowi – jak modliszek przez modliszkę tak i ona (rzeka)
wchłaniana jest przez morze. Ale zanim ją morze pochłonie, wciska się i wciska
w najgłębsze zakamarki. Tak więc, jeżeli myśl ludzka bywa takim wytrysłym u
jakiegoś źródła strumieniem, to czymś naturalnym jest, że po drodze docieka
gdzie tylko jest to możliwe.
Być może
właśnie owo „dociekanie” oddaje moje intencje, czyli próby zilustrowania
kłębiących się we mnie myśli, których celem byłoby dotarcie do punktu, niejako
do źródła, z którego następnie mógłbym zacząć roztryskiwać, rozlewać kolejne myśli,
które w konsekwencji miałyby zarysować lub jedynie naszkicować ów wszechocean
życia, może nawet bycia, widziany moimi oczami. Miałem na oku słowo „szukanie”,
jednak właściwie to nie o szukanie czegoś konkretnego idzie, lecz raczej o wewnętrzne
poznawcze szperanie i rozbieganie.
Podobnie
było, ale i nadal jest, w przypadku tematyki „motywacji w aktywności ruchowej
dziecka”, którą "zarażony" jestem od lat kilkudziesięciu. Jednak
im bardziej w nią się zagłębiałem, tym bardziej mi się „rozbiegała”, rozmywała,
a więc przeciwnie do zamierzenia polegającego na przybliżeniu się do źródeł
owych głęboko ukrytych motorów dziecięcej aktywności. „Dziecko” miało być
punktem wyjścia do „człowieka w ogóle”, czyli od narodzin (w sumie od poczęcia,
a nawet jeszcze wcześniej, bo w perspektywie onto- i filogenetycznej) aż do
późnej starości.
Jednak ta
„wędrówka w głąb człowieka” – do emocji czy to noworodka, czy osoby „wyraźnie
wiekowej” – nie polegała na „spacerowaniu” i rejestrowaniu objawów, a
przynajmniej nie jedynie i nie głównie na tym. „Punktem wyjścia”, czyli w sumie
„punktem dojścia”, z którego potem można by wychodzić na drogę wysnuwania
przemyśleń na temat aktywności stała się nieuniknienie „istota człowieka”,
czyli owa od wieków odgadywana, chociaż w dalszym ciągu nieodgadniona,
potencjalność ludzkiej natury w najszerszym jej aspekcie.
Nie mogłem wczoraj „Się” skoncentrować, gdyż źródła pewnego
cytatu nie mogłem sobie przypomnieć, a przecież właśnie wczoraj gdzieś na ten
cytat się natknąłem. Dzisiaj rano – lub nawet jeszcze wczoraj tuż
przed zaśnięciem – stwierdziłem, że musiało to być w Internecie. Jest:
O pisarskiej produktywności
Przykładem literackiego sprintera jest Stephen King,
który twierdzi, że książkę "Uciekinier" napisał w
ciągu tygodnia (powieść ma 280 stron). Bibliografie Kinga w bibliotekach na
całym świecie mają po kilkaset pozycji, a on sam proponuje młodym pisarzom,
żeby codziennie siadali przy biurku i nie odchodzili od niego, zanim nie
napiszą dziesięciu stron.
(...) Dla tych, którzy spędzili pracowity dzień przy
komputerze, a potem postanowili wszystko usunąć albo pozmieniać, mam na
pocieszenie anegdotę związaną z Jamesem Joyce'em. Pisarz skarżył się na kłopoty
z pisaniem, a słuchający go przyjaciel dopytywał:
- James, ile
dzisiaj napisałeś?
- Siedem słów
– odpowiedział pisarz i nawet nie poruszył głowy opartej na maszynie do
pisania.
- To wcale
niemało.
- Pewnie tak, ale nie wiem, w jakiej będą kolejności.
(Urszula Glensk Styl i
stylizacja w: Jak zostać pisarzem).
*
Okrakiem na
rozdrożu stoję. Nęci mnie „po-zbieranie”
toczących się od
wielu lat przemyśleń na temat owej radosnej aktywności, czyli istoty czy swoistości „radosności” i ułożenie ich w jakiś sensowny ciąg.
A jednocześnie toczy się codzienność: wielość sytuacji, wielowątkowość myśli –
owo „tu i teraz”...
Trzeba by
„rozbić się”, rozdzielić swoją wewnętrzność na dwie części, czyli stawać się bądź
zbieraczem, bądź się-zabawiaczem. Czyli
albo porządkującym bym był, albo bałaganiącym. Trudno jest być dwoma na raz.
Bliższe mi jest oczywiście bałaganiarskie zabawianie się podpatrywaniem
rodzących się we mnie emocji przystrajanych następnie tabunami rozbłyskujących
na chwilę myślami niż porządkowanie ich po niewczasie w celu ułożenia ich w
jakiś logiczny ciąg. Podobnie jak z fotografowaniem przyrody – najciekawsze są
te chwile, podczas których jest się w środku tej przyrody i chłonie się ją
całym sobą. Przystawianie aparatu do oka to już rejestracja, owo porządkowanie to
już niejako wyjście na zewnątrz tej przyrody. Owszem, piękna fotografia także
potrafi wywołać emocje, ale jest to już zupełnie co innego niż stopienie się z
pejzażem, z lasem, z potokiem…
Mieczysława Wallis:
Przyroda działa na wszystkie zmysły.
W doznaniu estetycznym, jakie nam daje
las, zawierają się nie tylko wrażenia wzrokowe – linie, kształty i barwy drzew,
paproci, kwiatów,
ale również wrażenia słuchowe – śpiew
ptaków, szum liści;
węchowe – aromat żywicy;
dotykowe i cieplne – powiew wiatru,
chłód, wilgoć.
Ostre, słone, pobudzające powietrze
nadmorskie
jest jednym
ze składników przeżycia estetycznego, jakie daje nam morze.
[...]
Możemy używać estetycznie
naszych procesów
wewnętrznych, naszego życia psychicznego.
*
Zbłąkane krople pukają w parapet jak późni podróżni
szukający noclegu w przydrożnej tawernie... „Podróżny” i „przydrożny” – czy
spowinowacone są te słowa? Rankiem już ich nie ma. Jest przyjemny chłodek, raduje się dusza na
myśl o jesieni, głównie o jesiennych temperaturach; o złotej jesieni, o
dżdżystej jesieni; o kalejdoskopie barw, o powietrzu miło drażniącym
nozdrza; o emocjonalnej sielance.
Henryk Heine, Dzieła wybrane. W prozie rozdział Wstęp do Don Kichota:
Jaka myśl
przewodnia kierowała wielkim Cervantesem, gdy pisał swą wielką książkę? Czy
pragnął jedynie zagłady romansów rycerskich, które w jego czasach grasowały w
Hiszpanii w tym stopniu, że rozporządzenia władz duchownych i świeckich były
wobec nich bezradne? czy też chciał ośmieszyć wszelkie przejawy ludzkiego
entuzjazmu w ogóle, a przede wszystkim bohaterstwo rycerzy miecza? Widocznie
zamierzał napisać jedynie satyrę przeciw owym romansom, które pragnął wydać na
powszechne pośmiewisko, a więc na zagładę, ujawniając ich absurdalność. Zamiar
ten powiódł mu się też znakomicie: tego bowiem, czego nie były w stanie dokonać
ani napomnienia z ambon, ani groźby kancelarii, tego dokonał swym piórem biedny
pisarz: tak doszczętnie zniszczył rycerskie romanse, że wkrótce po ukazaniu się
Don Kichota upodobanie do tych książek wygasło w całej Hiszpanii, a żadnej z
nich więcej już nie drukowano.
Za wiele na
raz. Ściska się umysł jak w imadle – jak przewidywane kurczenie się
Wszechświata do postaci sprzed Wielkiego Wybuchu.
10 września 2013