środa, 19 marca 2014

łapanka

Oglądam krótką scenkę filmu, przypadkiem, „przeskakując” za pomocą pilota telewizyjne programy... Widzę łapankę... Nieważne, o jaki kraj chodzi, nie najważniejsze jest nawet to, że akurat łapanka to jest. Obrazków okrucieństwa i bestialstwa mamy przecież w filmach dotyczących wojny bez liku. I niekoniecznie o tę II wojnę światową teraz chodzi. Korea, Wietnam, Laos, Mur Berliński, ale także Napoleon, Aleksander Wielki, także gilotyna lub katowski topór albo stos... Jak na tego typu „obrazki” reagujemy, w jakim tempie po nas „spływają”, w jaki sposób docierają do naszych uczuć? Czy jako „widzowie”, jako „konsumenci” codziennych informacji ze świata potrafimy chociaż odrobinkę wczuć się w przeżycia ofiary? Czy potrafimy wyobrazić sobie okrucieństwo patrząc na nie z boku, nie będąc ofiarą? Wsiadam do ciężarówki, do której zapakowano złapanych na ulicy ludzi, z których potem co dziesiąty ma być rozstrzelany („Dziesiąty człowiek” (The Tenth Man), USA, 1988). Żaden obraz nie odda grozy takiej śmierci – nie naturalnej np. ze starości lub z powodu śmiertelnej choroby, lecz jako wynik okrucieństwa i bestialstwa.
Już w innym miejscu, w Sztutowie, staję przy trzypiętrowych łóżkach – w tamtym czasie, w tamtych okolicznościach, w środku tamtej tragedii tamtych ludzi. Czy jednak potrafię – z tego świata w tamten świat? W jakimś stopniu może tak, ale tylko w jakimś stopniu i być może jest to tylko moje złudzenie, że potrafię, że jestem w stanie wyobrazić sobie tamten nastrój, zapach obozowego powierza, bliskość czy nieuchronność śmierci, także śmierć. Ci, którzy tamte okrucieństwa przeżyli, jeszcze teraz, po wielu latach gdy o tym mówią, płaczą, często mówić o tym jest im trudno.
Połóżmy w wyobraźni głowę na szafocie, na pieńku, poczujmy zimną lufę pistoletu na skroni lub potylicy, lub wyobraźmy sobie widok tej lufy skierowanej z bliskiej odległości w naszą twarz... Ale niekoniecznie aż tak. Może poczujmy „jedynie” ból od uderzeń młotkiem w głowę, poczujmy w stanie uciekającej, ale jeszcze obecnej, świadomości ciężkie grudy ziemi, którą zasypuje nas w jakimś lesie, w jakimś dole, współczesny morderca – dla pieniędzy, dla zemsty, dla głupiej „rozrywki”.
W zwiastunach przyrodniczych programów telewizyjnych podniecającym podniesionym głosem „naciąga” się widza, aby obejrzał film o urodzonych mordercach – o rekinach, o krokodylach. Do jakich, po pierwsze, naszych ludzkich instynktów próbuje się za pomocą takich słów dotrzeć, po drugie zaś, jak człowiek, największy i najokrutniejszy morderca w Układzie Słonecznym, a może i w całej Nieskończoności, uzurpuje sobie prawo do określania w kategorii morderców zwierząt walczących o byt, o przetrwanie. Przecież to Człowiek morduje wszystko co się rusza, a – o zgrozo – szczególne „upodobanie” znajduje w eksterminacji własnego gatunku.
Może właśnie odejście od natury zdegenerowało nasz gatunek, może rozwój mowy i myślenia to początek końca „homo sapiens”? A może właśnie taka kolej rzeczy „wpisana” jest w porządku natury? Przeminęły wysoko rozwinięte cywilizacje charakteryzujące się między innymi wysokim stopniem zdegenerowania na przykład politycznego i obyczajowego, jednak kiedyś – gdy Człowiek się nie otrząśnie – przeminie ta ziemska cywilizacja ostatecznie. Ziemia bez człowieka – już gdzieś natknąłem się na taką refleksję.
Jeśli uznamy, że ciągłe mówienie o tamtych czasach, nawet o tego typu bestialstwach, które rozgrywają się obecnie, bywa chorobliwe, że jest piętnem właśnie „tamtych czasów”, czasów II wojny światowej, to czy możemy poczuć się lepiej uznając, że większą wagę należy przywiązywać do teraźniejszości, a nie do przeszłości, czyli że żyć należy rzeczywistością, a nie koszmarnymi nawiedzeniami obrazów z przeszłości?
5 lipca 2002

piątek, 14 marca 2014

dociekanie



Z kolegą rozmawiałem na temat którejś z wcześniejszych naszych rozmów. Próbował mnie zbywać, zmykać z tematu, ja zaś po swojemu drążyłem wątek… wątek w sumie małoważny… i nieważne że małoważny, bo ważne było owo grubymi nićmi szyte zmykanie, gdy ja tymczasem chciałem do podłoża, do źródła jakiejś minionej sytuacji właśnie dociec. Coś w rodzaju zabawy w drapieżcę i potencjalną ofiarę.

Friedrich Nietzsche, Jutrzenka:

Ilekroć drugi człowiek coś ujawnia, można zapytać: co się za tym kryje? Od czego odwraca to naszą uwagę? Do jakiego przesądu powinno to skłaniać? Ale także: ile finezji jest w tym pozorowaniu? I na czym polega błąd tego, który w taki sposób kamufluje?

Potem, idąc sobie dokądś, szło ze mną we mnie słowo „dociekanie”, które zresztą już wiele razy mnie dopadało. Jednak teraz chodziło mi tylko o znaczenie słowa, gdy już tym myślom o „dociekaniu” się poddałem, że bardzo trafne jest. Ciec może ciecz – małe dziecko o tym wie… a gdyby je o to zapytać, to zapewne jeszcze więcej by na ten temat powiedziało rozwijając swoją fantazję. Woda wycieka, wypływa z jakiegoś źródła – to także oczywiste. Następnie, z biegiem, z nurtem czy jak by jeszcze nazwać ten jej ruch, wciska się, wcieka w najróżniejsze zakątki podczas drogi ku swojemu przeznaczeniu, ku końcowi – jak modliszek przez modliszkę tak i ona (rzeka) wchłaniana jest przez morze. Ale zanim ją morze pochłonie, wciska się i wciska w najgłębsze zakamarki. Tak więc, jeżeli myśl ludzka bywa takim wytrysłym u jakiegoś źródła strumieniem, to czymś naturalnym jest, że po drodze docieka gdzie tylko jest to możliwe.
Być może właśnie owo „dociekanie” oddaje moje intencje, czyli próby zilustrowania kłębiących się we mnie myśli, których celem byłoby dotarcie do punktu, niejako do źródła, z którego następnie mógłbym zacząć roztryskiwać, rozlewać kolejne myśli, które w konsekwencji miałyby zarysować lub jedynie naszkicować ów wszechocean życia, może nawet bycia, widziany moimi oczami. Miałem na oku słowo „szukanie”, jednak właściwie to nie o szukanie czegoś konkretnego idzie, lecz raczej o wewnętrzne poznawcze szperanie i rozbieganie.

Podobnie było, ale i nadal jest, w przypadku tematyki „motywacji w aktywności ruchowej dziecka”, którą "zarażony" jestem od lat kilkudziesięciu. Jednak im bardziej w nią się zagłębiałem, tym bardziej mi się „rozbiegała”, rozmywała, a więc przeciwnie do zamierzenia polegającego na przybliżeniu się do źródeł owych głęboko ukrytych motorów dziecięcej aktywności. „Dziecko” miało być punktem wyjścia do „człowieka w ogóle”, czyli od narodzin (w sumie od poczęcia, a nawet jeszcze wcześniej, bo w perspektywie onto- i filogenetycznej) aż do późnej starości.
Jednak ta „wędrówka w głąb człowieka” – do emocji czy to noworodka, czy osoby „wyraźnie wiekowej” – nie polegała na „spacerowaniu” i rejestrowaniu objawów, a przynajmniej nie jedynie i nie głównie na tym. „Punktem wyjścia”, czyli w sumie „punktem dojścia”, z którego potem można by wychodzić na drogę wysnuwania przemyśleń na temat aktywności stała się nieuniknienie „istota człowieka”, czyli owa od wieków odgadywana, chociaż w dalszym ciągu nieodgadniona, potencjalność ludzkiej natury w najszerszym jej aspekcie.
Nie mogłem wczoraj „Się” skoncentrować, gdyż źródła pewnego cytatu nie mogłem sobie przypomnieć, a przecież właśnie wczoraj gdzieś na ten cytat się natknąłem. Dzisiaj rano – lub nawet jeszcze wczoraj tuż przed zaśnięciem – stwierdziłem, że musiało to być w Internecie. Jest:
O pisarskiej produktywności
Przykładem literackiego sprintera jest Stephen King, który twierdzi, że książkę "Uciekinier" napisał w ciągu tygodnia (powieść ma 280 stron). Bibliografie Kinga w bibliotekach na całym świecie mają po kilkaset pozycji, a on sam proponuje młodym pisarzom, żeby codziennie siadali przy biurku i nie odchodzili od niego, zanim nie napiszą dziesięciu stron.
(...) Dla tych, którzy spędzili pracowity dzień przy komputerze, a potem postanowili wszystko usunąć albo pozmieniać, mam na pocieszenie anegdotę związaną z Jamesem Joyce'em. Pisarz skarżył się na kłopoty z pisaniem, a słuchający go przyjaciel dopytywał:
- James, ile dzisiaj napisałeś?
- Siedem słów – odpowiedział pisarz i nawet nie poruszył głowy opartej na maszynie do pisania.
- To wcale niemało.
- Pewnie tak, ale nie wiem, w jakiej będą kolejności.
(Urszula Glensk Styl i stylizacja w: Jak zostać pisarzem).
*
Okrakiem na rozdrożu stoję. Nęci mnie „po-zbieranie” toczących się od wielu lat przemyśleń na temat owej radosnej aktywności, czyli istoty czy swoistości „radosności” i ułożenie ich w jakiś sensowny ciąg. A jednocześnie toczy się codzienność: wielość sytuacji, wielowątkowość myśli – owo „tu i teraz”...
Trzeba by „rozbić się”, rozdzielić swoją wewnętrzność na dwie części, czyli stawać się bądź  zbieraczem, bądź się-zabawiaczem. Czyli albo porządkującym bym był, albo bałaganiącym. Trudno jest być dwoma na raz. Bliższe mi jest oczywiście bałaganiarskie zabawianie się podpatrywaniem rodzących się we mnie emocji przystrajanych następnie tabunami rozbłyskujących na chwilę myślami niż porządkowanie ich po niewczasie w celu ułożenia ich w jakiś logiczny ciąg. Podobnie jak z fotografowaniem przyrody – najciekawsze są te chwile, podczas których jest się w środku tej przyrody i chłonie się ją całym sobą. Przystawianie aparatu do oka to już rejestracja, owo porządkowanie to już niejako wyjście na zewnątrz tej przyrody. Owszem, piękna fotografia także potrafi wywołać emocje, ale jest to już zupełnie co innego niż stopienie się z pejzażem, z lasem, z potokiem…
Mieczysława Wallis:
Przyroda działa na wszystkie zmysły.
W doznaniu estetycznym, jakie nam daje las, zawierają się nie tylko wrażenia wzrokowe – linie, kształty i barwy drzew, paproci, kwiatów,
ale również wrażenia słuchowe – śpiew ptaków, szum liści;
węchowe – aromat żywicy;
dotykowe i cieplne – powiew wiatru, chłód, wilgoć.
Ostre, słone, pobudzające powietrze nadmorskie
jest jednym ze składników przeżycia estetycznego, jakie daje nam morze.
[...]
Możemy używać estetycznie
naszych procesów wewnętrznych, naszego życia psychicznego.
*
Zbłąkane krople pukają w parapet jak późni podróżni szukający noclegu w przydrożnej tawernie... „Podróżny” i „przydrożny” – czy spowinowacone są te słowa? Rankiem już ich nie ma. Jest przyjemny chłodek, raduje się dusza na myśl o jesieni, głównie o jesiennych temperaturach; o złotej jesieni, o dżdżystej jesieni; o kalejdoskopie barw, o powietrzu miło drażniącym nozdrza; o emocjonalnej sielance.
Henryk Heine, Dzieła wybrane. W prozie rozdział Wstęp do Don Kichota:
Jaka myśl przewodnia kierowała wielkim Cervantesem, gdy pisał swą wielką książkę? Czy pragnął jedynie zagłady romansów rycerskich, które w jego czasach grasowały w Hiszpanii w tym stopniu, że rozporządzenia władz duchownych i świeckich były wobec nich bezradne? czy też chciał ośmieszyć wszelkie przejawy ludzkiego entuzjazmu w ogóle, a przede wszystkim bohaterstwo rycerzy miecza? Widocznie zamierzał napisać jedynie satyrę przeciw owym romansom, które pragnął wydać na powszechne pośmiewisko, a więc na zagładę, ujawniając ich absurdalność. Zamiar ten powiódł mu się też znakomicie: tego bowiem, czego nie były w stanie dokonać ani napomnienia z ambon, ani groźby kancelarii, tego dokonał swym piórem biedny pisarz: tak doszczętnie zniszczył rycerskie romanse, że wkrótce po ukazaniu się Don Kichota upodobanie do tych książek wygasło w całej Hiszpanii, a żadnej z nich więcej już nie drukowano.
Za wiele na raz. Ściska się umysł jak w imadle – jak przewidywane kurczenie się Wszechświata do postaci sprzed Wielkiego Wybuchu.
10 września 2013

chrupka skórka chleba



Zamarzył mi się chrupiący chleb do mojego bigosu lub gulaszu – już nie pamiętam, czy to tydzień bigosu był czy gulaszu. Nieważne. Zachodzę do cukierni z ciastkami własnego wypieku, ale pieczywo to ktoś im dowozi. Pytam panią, czy jest jakiś chleb z chrupiącą skórką, nie musi być krojony. Pani chyba zaskoczona i w małym kłopocie. Spogląda na półkę z bochenkami… „Z chrupiącą skórką?” szepcze w myślach i się rozgląda, i zastanawia się. Tak, życzenie moje wprawiło ją w kłopot. Po dłuższej chwili szperania wzrokiem po regale zaproponowała mi (już drugi, bo pierwszy mi nie pasował) zwykły chleb w całości – „ten powinien być chrupki”. Pakując go do plecaka już wiedziałem, że nie jest chrupki. W dzieciństwie prawie nigdy nie doniosłem do domu bochenka w całości, obgryzałem go z obydwu stron pozbawiając go chrupkich przylepek/piętek.
W mięsnym kilka razy zapytałem, czy szynka, którą chciałem kupić, ma smak szynki. Nie pytam już, bo za każdym razem patrzyły panie na mnie dziwnie, jak na kpiarza, a przecież ja zupełnie poważnie pytałem.
Czasy się zmieniły. Nie tylko o pieczywo czy wędliny idzie. Tak jest prawie ze wszystkim. Buty zimowe wymieniałem w Deichmann’ie z osiem razy, po 3-8 miesiącach od dnia zakupu. Wszystko atrapy. Raz miałem ochotę, bo na półce w sklepie dojrzałem, na coś co w słoiku było… chyba fasolka z kawałkami kiełbasy i mięsa. Do dzisiaj na myśl o konsystencji tego czegoś mięsnego niedobrze mi się robi… W radio i w prasie rewelacyjne wieści z przeprowadzanych kontroli – że to procent mleka w mleku nikły, że niby to mleko nie z mleka jest, że procent mięsa w wędlinach niski, podobnie z procentem sera w serze. Ten słynny procent cukru w cukrze nie był wymysłem wyssanym z palca.
Tak więc kiwają nas wszyscy dookoła. Takie czasy” – powiedzą – business is business. Jeżeli im te przekręty w „takich czasach” pasują to ich bronią, jeżeli ofiarami owych machlojek i niedoróbek są, wówczas psy wieszają na wszystkim i wszystkich. No i znowu babo placek masz, tzn. przechodzić nad tym do porządku dziennego trzeba, znaczy się nieuniknioność tego zjawiska zaakceptować, czy też burzyć się i jednocześnie nerwy tracić?
Dzieci tyją odżywiając się w sklepikach szkolnych niezdrową żywnością, unikają wf-u, unikają myślenia, jakiegokolwiek wysiłku unikają, z oczami wlepionymi w monitor komputera siedzą, są jak część tego komputera – ale np. kasa dla producentów gier komputerowych leci strumieniem. No cóż, „takie czasy” powie rodzic. Powiem dobitnie: do d… z takimi czasami, do d… z takimi rodzicami, którzy „takimi czasami” swoją ignorancję usprawiedliwiają, na pohybel z politykami, którzy współtworzą państwo, w którym do czołówki przekręciarzy, cwaniaków, złodziei należą pracownicy szacownych urzędów i izb – ostatnio raport był, w radio słyszałem, także na własnej skórze o tym się przekonałem. Parszywość w państwie się szerzy, rozkład i degrengolada! Tfuj!

czwartek, 13 marca 2014

kobieta też człowiek



Kobieta też człowiek, więc moje oczekiwania wobec kobiety ludzkie są. Nie ma usprawiedliwień, żadnych usprawiedliwień typu słaba płeć, puch marny, zmienna jest itd. Podobnie, gdy chodzi o facetów, ci przecież także tę naszą wspólną bandę krwiożerców tworzą. Bo człowiek to krwiożerca. W książce Filozof i wilk pisze Mark Rowlands, że nasza inteligencja głównie na usługach jedynej najważniejszej strategii życiowej jest, czyli jak oszukać bliźniego i jak nie dać się oszukać. Małpy i człowiek, czyli naczelne, to mistrzowie w oszustwie, wilk zaś oszukiwać nie potrafi. I teraz nie wiem, co znaczy „ludzkie”, czy ono bliższe małpiej czy wilczej natury jest. http://lubimyczytac.pl/ksiazka/79488/filozof-i-wilk-czego-moze-nas-nauczyc-dzikosc-o-milosci-smierci-i-szczesciu
Czy mi jakaś porządnie na odcisk nadepnęła w życiu czy nie – nie o to idzie. Nie wilkiem człowiek człowiekowi, a co najzwyżej małpą, która jednak i tak w oszustwach, w ilości strategii oszustw do pięt człowiekowi nie dorasta. Na szczęście z pewnych „przywar” młodzieńczości już się wyleczyłem, czyli z pewnych ideałów, które skądś w człeku za młodu, za dziecka się biorą. Jak z tymi bajkami dla dzieci marzących o księżniczkach, o księciu na białym koniu lub tym podobnych, czyli o wydumanych sielankach życiowych, sielankach psychicznych. Dopiero wiele lat po tym moim ozdrowieniu (wyleczeniu) natknąłem się na ciekawy cytat z Ciorana: Kiedy wychodzę na ulicę, pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to – eksterminacja, czyli jeno potwierdziły się wnioski moich doświadczeń, z obserwacji życia, jednak owa eksterminacja do głowy nie przychodziła. I niekoniecznie na wielkie świństwa musiałem się napatrzeć, także żadnych szykan ze strony innych wobec mnie nie musiałem doświadczyć… Jak z tym wierzchołkiem góry lodowej… albo jak z Cuvier’em, który na podstawie jednej kostki szkieletu potrafił wydedukować obraz całego szkieletu, nawet ciała pokrytego skórą zwierzęcia dawno wymarłego. Podobnie i tu, czyli wśród żywych – wśród pobratymców (jakie ładne słowo), bliźnich (też ładne) – wystarczą drobne, ledwo uchwytne, często skrywane (oszukiwane) gesty, zachowania (fałszywe), aby zorientować się, co w człowieczej skórze (jak w trawie) piszczy, czyli pod nią, czyli jaka dusza w człeku się skrywa. Czy jest to rezygnacja z mojej strony z jakichś wyższych wartości? Gdyby tak, to gryzłbym się, zamęczał, bo i tak ideał siedziałby we mnie korzeniami… Wyleczyć się nie znaczy zrezygnować, a potem i tak cierpieć, że się tego czegoś z czego się zrezygnowało nie ma. Nie. Wprawdzie proces to długi, ale nie do końca przypominać musi leczenie chorego. To zmiana punktu, sposobu widzenia, czyli nie świat do moich wyobrażeń staram się naginać i z nim walczyć, lecz prawie odwrotnie, bo o dostrzeganie realiów idzie. Człowiek to często swołocz, cham, świnia, bandyta, morderca… i nie o wyjątki czy mniejszość teraz idzie, lecz o jego (człowieka) potencjał. Sobie do zabitego w grudniu ’70 kolegi pisałem 37 lat temu: jeszcześ nie zdążył stać się sobą, poznać się z dobrem co w człowieku drzemie – tak przecież nas uczono. Jakie dobro w człowieku? Kto mi tak za młodu nawciskał tych mądrości, że w tego dobrego człowieka wierzyłem? Czy znaczy to, że teraz na każdym kroku widzę w każdym obok mnie człowieku typa spod ciemnej gwiazdy, a w każdej kobiecie obłudnicę? Nie, to byłoby uprzedzenie. Wprawdzie zasadne, ale w pojedynczych przypadkach mogłoby okazać się niesprawiedliwe, bezpodstawne. Paradoks w jakimś sensie, gdyż pomimo iż wiem, jacy potrafią być ludzie, jak sobie „pod czaszką” kombinują aby drugiego wyprowadzić w pole, to jednak… tak, dopóki się nie sparzę, nie za bardzo lubię dmuchać na zimne. Ten temat przerabiałem sobie także np. podczas mojej ostatniej pracy w szkole. Wiadomo, że studenci, część z nich, nawet może poważna część… a może niekoniecznie aż taka część… czyli że jakaś część z nich chciałaby się prześlizgnąć, czegoś nie wykonać, dojść do celu najniższym kosztem… i nie powiedziałbym, aby studentki okazywały w tym względzie mniejszą wyobraźnię od studentów, mniejszy tupet, mniejszą bezczelność. Studentkom raczej przyglądałem się z boku, czyli ich zajęciom z moimi koleżankami prowadzącymi, bo ja miałem z chłopakami zajęcia, ale były zajęcia wspólne dla grup, jakieś potem zaliczenia, których byłem świadkiem.
Gdybym „przejechał się” na jakichś kombinacjach, na oszustwach skutecznych, czyli student wyprowadziłby mnie w pole, albo chociażby jedynie by próbował, to czy powinienem wobec następnych, czyli wobec pozostałych, od tego momentu wprowadzać powszechną podejrzliwość, czyli karać ich już na wstępie, „na zaś”, na zapas, bo a nuż któryś z nich chciałby mnie wykiwać?
W ciemności podwórka dymkiem się raczyłem, niebo gwieździste… tak, ciemno było, bo księżyca nie było widać, jeno czarna międzygwiezdna przestrzeń, miejscami białe rozlewiska chmur… Tam, w ogródku myśli powróciły… „Myślowałem” sobie w ogródku: więc jak? – pytałem podczas tego „myślowania” (analogicznie do pisankowania) – jak to jest z tobą (do siebie się zwróciłem), okropni ci ludzie, bo egoistyczni, samolubni, a nawet gdy altruistyczni to i tak w ostatecznym rozrachunku dla własnej przyjemności ten altruizm wykorzystują, podstępni i co tam jeszcze najgorszego, ty zaś (do siebie mówiłem, myślowałem) jednak jakieś dobre wyobrażenie o ich możliwościach etycznych masz, bo jednak ich krytykujesz, krytykujesz według… w odniesieniu do jakichś norm, norm podszytych dobrem… bo jeśli człowiek podstępny jak małpa jest, do tego okrutny, bydlę, świnia, to dlaczego mierzysz ich miarą dobra? Mówisz, że świnie podłe, a oczekujesz od nich zachowań nieświńskich? No i teraz, w tym miejscu muszę się nieco pozastanawiać, czyli o tym pomyśleć, czy nie jest to tak, jak by np. kazać świni mówić ludzkim głosem; krowie aby rżała, koniowi aby robił muuu, beee albo meee! A jeżeli przyjąć, że wszyscy mają swoje za uszami, to niby dlaczego mieliby oczekiwać, żądać od innych, aby ci byli inni, czyli aby nie mieli czegoś swojego za uszami?
13 października 2012