piątek, 14 marca 2014

dociekanie



Z kolegą rozmawiałem na temat którejś z wcześniejszych naszych rozmów. Próbował mnie zbywać, zmykać z tematu, ja zaś po swojemu drążyłem wątek… wątek w sumie małoważny… i nieważne że małoważny, bo ważne było owo grubymi nićmi szyte zmykanie, gdy ja tymczasem chciałem do podłoża, do źródła jakiejś minionej sytuacji właśnie dociec. Coś w rodzaju zabawy w drapieżcę i potencjalną ofiarę.

Friedrich Nietzsche, Jutrzenka:

Ilekroć drugi człowiek coś ujawnia, można zapytać: co się za tym kryje? Od czego odwraca to naszą uwagę? Do jakiego przesądu powinno to skłaniać? Ale także: ile finezji jest w tym pozorowaniu? I na czym polega błąd tego, który w taki sposób kamufluje?

Potem, idąc sobie dokądś, szło ze mną we mnie słowo „dociekanie”, które zresztą już wiele razy mnie dopadało. Jednak teraz chodziło mi tylko o znaczenie słowa, gdy już tym myślom o „dociekaniu” się poddałem, że bardzo trafne jest. Ciec może ciecz – małe dziecko o tym wie… a gdyby je o to zapytać, to zapewne jeszcze więcej by na ten temat powiedziało rozwijając swoją fantazję. Woda wycieka, wypływa z jakiegoś źródła – to także oczywiste. Następnie, z biegiem, z nurtem czy jak by jeszcze nazwać ten jej ruch, wciska się, wcieka w najróżniejsze zakątki podczas drogi ku swojemu przeznaczeniu, ku końcowi – jak modliszek przez modliszkę tak i ona (rzeka) wchłaniana jest przez morze. Ale zanim ją morze pochłonie, wciska się i wciska w najgłębsze zakamarki. Tak więc, jeżeli myśl ludzka bywa takim wytrysłym u jakiegoś źródła strumieniem, to czymś naturalnym jest, że po drodze docieka gdzie tylko jest to możliwe.
Być może właśnie owo „dociekanie” oddaje moje intencje, czyli próby zilustrowania kłębiących się we mnie myśli, których celem byłoby dotarcie do punktu, niejako do źródła, z którego następnie mógłbym zacząć roztryskiwać, rozlewać kolejne myśli, które w konsekwencji miałyby zarysować lub jedynie naszkicować ów wszechocean życia, może nawet bycia, widziany moimi oczami. Miałem na oku słowo „szukanie”, jednak właściwie to nie o szukanie czegoś konkretnego idzie, lecz raczej o wewnętrzne poznawcze szperanie i rozbieganie.

Podobnie było, ale i nadal jest, w przypadku tematyki „motywacji w aktywności ruchowej dziecka”, którą "zarażony" jestem od lat kilkudziesięciu. Jednak im bardziej w nią się zagłębiałem, tym bardziej mi się „rozbiegała”, rozmywała, a więc przeciwnie do zamierzenia polegającego na przybliżeniu się do źródeł owych głęboko ukrytych motorów dziecięcej aktywności. „Dziecko” miało być punktem wyjścia do „człowieka w ogóle”, czyli od narodzin (w sumie od poczęcia, a nawet jeszcze wcześniej, bo w perspektywie onto- i filogenetycznej) aż do późnej starości.
Jednak ta „wędrówka w głąb człowieka” – do emocji czy to noworodka, czy osoby „wyraźnie wiekowej” – nie polegała na „spacerowaniu” i rejestrowaniu objawów, a przynajmniej nie jedynie i nie głównie na tym. „Punktem wyjścia”, czyli w sumie „punktem dojścia”, z którego potem można by wychodzić na drogę wysnuwania przemyśleń na temat aktywności stała się nieuniknienie „istota człowieka”, czyli owa od wieków odgadywana, chociaż w dalszym ciągu nieodgadniona, potencjalność ludzkiej natury w najszerszym jej aspekcie.
Nie mogłem wczoraj „Się” skoncentrować, gdyż źródła pewnego cytatu nie mogłem sobie przypomnieć, a przecież właśnie wczoraj gdzieś na ten cytat się natknąłem. Dzisiaj rano – lub nawet jeszcze wczoraj tuż przed zaśnięciem – stwierdziłem, że musiało to być w Internecie. Jest:
O pisarskiej produktywności
Przykładem literackiego sprintera jest Stephen King, który twierdzi, że książkę "Uciekinier" napisał w ciągu tygodnia (powieść ma 280 stron). Bibliografie Kinga w bibliotekach na całym świecie mają po kilkaset pozycji, a on sam proponuje młodym pisarzom, żeby codziennie siadali przy biurku i nie odchodzili od niego, zanim nie napiszą dziesięciu stron.
(...) Dla tych, którzy spędzili pracowity dzień przy komputerze, a potem postanowili wszystko usunąć albo pozmieniać, mam na pocieszenie anegdotę związaną z Jamesem Joyce'em. Pisarz skarżył się na kłopoty z pisaniem, a słuchający go przyjaciel dopytywał:
- James, ile dzisiaj napisałeś?
- Siedem słów – odpowiedział pisarz i nawet nie poruszył głowy opartej na maszynie do pisania.
- To wcale niemało.
- Pewnie tak, ale nie wiem, w jakiej będą kolejności.
(Urszula Glensk Styl i stylizacja w: Jak zostać pisarzem).
*
Okrakiem na rozdrożu stoję. Nęci mnie „po-zbieranie” toczących się od wielu lat przemyśleń na temat owej radosnej aktywności, czyli istoty czy swoistości „radosności” i ułożenie ich w jakiś sensowny ciąg. A jednocześnie toczy się codzienność: wielość sytuacji, wielowątkowość myśli – owo „tu i teraz”...
Trzeba by „rozbić się”, rozdzielić swoją wewnętrzność na dwie części, czyli stawać się bądź  zbieraczem, bądź się-zabawiaczem. Czyli albo porządkującym bym był, albo bałaganiącym. Trudno jest być dwoma na raz. Bliższe mi jest oczywiście bałaganiarskie zabawianie się podpatrywaniem rodzących się we mnie emocji przystrajanych następnie tabunami rozbłyskujących na chwilę myślami niż porządkowanie ich po niewczasie w celu ułożenia ich w jakiś logiczny ciąg. Podobnie jak z fotografowaniem przyrody – najciekawsze są te chwile, podczas których jest się w środku tej przyrody i chłonie się ją całym sobą. Przystawianie aparatu do oka to już rejestracja, owo porządkowanie to już niejako wyjście na zewnątrz tej przyrody. Owszem, piękna fotografia także potrafi wywołać emocje, ale jest to już zupełnie co innego niż stopienie się z pejzażem, z lasem, z potokiem…
Mieczysława Wallis:
Przyroda działa na wszystkie zmysły.
W doznaniu estetycznym, jakie nam daje las, zawierają się nie tylko wrażenia wzrokowe – linie, kształty i barwy drzew, paproci, kwiatów,
ale również wrażenia słuchowe – śpiew ptaków, szum liści;
węchowe – aromat żywicy;
dotykowe i cieplne – powiew wiatru, chłód, wilgoć.
Ostre, słone, pobudzające powietrze nadmorskie
jest jednym ze składników przeżycia estetycznego, jakie daje nam morze.
[...]
Możemy używać estetycznie
naszych procesów wewnętrznych, naszego życia psychicznego.
*
Zbłąkane krople pukają w parapet jak późni podróżni szukający noclegu w przydrożnej tawernie... „Podróżny” i „przydrożny” – czy spowinowacone są te słowa? Rankiem już ich nie ma. Jest przyjemny chłodek, raduje się dusza na myśl o jesieni, głównie o jesiennych temperaturach; o złotej jesieni, o dżdżystej jesieni; o kalejdoskopie barw, o powietrzu miło drażniącym nozdrza; o emocjonalnej sielance.
Henryk Heine, Dzieła wybrane. W prozie rozdział Wstęp do Don Kichota:
Jaka myśl przewodnia kierowała wielkim Cervantesem, gdy pisał swą wielką książkę? Czy pragnął jedynie zagłady romansów rycerskich, które w jego czasach grasowały w Hiszpanii w tym stopniu, że rozporządzenia władz duchownych i świeckich były wobec nich bezradne? czy też chciał ośmieszyć wszelkie przejawy ludzkiego entuzjazmu w ogóle, a przede wszystkim bohaterstwo rycerzy miecza? Widocznie zamierzał napisać jedynie satyrę przeciw owym romansom, które pragnął wydać na powszechne pośmiewisko, a więc na zagładę, ujawniając ich absurdalność. Zamiar ten powiódł mu się też znakomicie: tego bowiem, czego nie były w stanie dokonać ani napomnienia z ambon, ani groźby kancelarii, tego dokonał swym piórem biedny pisarz: tak doszczętnie zniszczył rycerskie romanse, że wkrótce po ukazaniu się Don Kichota upodobanie do tych książek wygasło w całej Hiszpanii, a żadnej z nich więcej już nie drukowano.
Za wiele na raz. Ściska się umysł jak w imadle – jak przewidywane kurczenie się Wszechświata do postaci sprzed Wielkiego Wybuchu.
10 września 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz