sobota, 20 lutego 2016

twarze

Na ławce przed sopockim molo. Przyglądałem się głównie twarzom, ale i całym postaciom – jak się poruszają, jak gestykulują. Tłum ludzi w różnym wieku, różnie poubieranych (na letniaka, na wiosennie). „Film” zacząłem wymyślać. Zaczęło się to wymyślanie od widoku twarzy jakiegoś faceta – ni z gruszki, ni z pietruszki zrobiłem go aktorem i zastanawiałem się, jaką rolę mógłby zagrać. Nie wświdrowywałem się dłużej w żadną twarz, pełno ich było wokół, czyli co chwilę inny film, inny bohater, inna rola. Sens, jeśli w ogóle to jakiś sens by miało, polegałby na tym, że przedstawiam daną twarz, czyli wymyślam rolę na podstawie moich domysłów na temat danej osoby. Jeden jest bandziorem, drugi amantem, trzecia kochanką lub żoną, dzieci sympatyczne lub okrutne itd. Rzeźbię postaci – tworzy się akcja. Horror, film familijny, brazylijska czy w ogóle południowoamerykańska nowela wyciskająca łzy, tragikomedia, farsa… gatunek filmu, a może różnych wątków tego filmu, bo mógłby przecież zawierać akcje z każdego z tych gatunków, taki kogel-mogel… czyli zależałby gatunek od tego mojego pierwszego wrażenia, domysłu na temat „nosiciela” danej twarzy. To byłaby pierwsza część filmu. W drugiej wyposażyłbym tych bohaterów w odmienne charaktery, osobowości, w założeniu byłyby to te prawdziwe… Kto tam zresztą wie, jakie byłyby prawdziwe, niechby po prostu były „odwrócone”.

wybiegowisko


kocham Życie –
las, strumienie, plażę, morze
zawieruchę, sztorm, zawieje śnieżne
śnieg skrzypiący pod butami,
księżyc w pełni
bosość na chrzęszczącym piasku plaży
ludzi czasem także -
kiedy śpią
*
Listopadowa piąta trzydzieści. Przed wschodem słońca. „Nieciemno”. Wietrzny chłodek, przymarznięte kałuże.
Zbieracze z wózkiem obok pojemników na śmieci – gotowe do załadowania kartony wypełnione butelkami.
Zmrożony piasek plaży. Nad horyzontem, spod ciemnego kłębowiska chmur wydobywająca się jasność. Zamiast wschodu będzie powschodzie słońca.
Morze figlarne, wesołe, żwawe. Krótkie niskie języki fal przed powrotem w morska toń oblizują plażę. Prześcigają się, swawolą, baraszkują. Fala na fali i przy fali – inne od długich i leniwych, z wyraźnymi odstępami między sobą, skradających się w kierunku plaży, zachłannych, penetrujących plażę, zderzających się w drodze powrotnej z następnym cielskiem wody. Te jeszcze nadejdą – innym razem.
Wietrzyk w twarz. Ożywiające się ptaki – mewy, kaczki. Wrona siedząca na szczycie brzozy niczym sęp wypatrujący padliny. Truchtam. Jak więzień w celi drepczący tu i tam… „myślisz, że gdy chodzisz to nie siedzisz?” – pyta współwięzień.
Podobnie i te nasze przemierzanie różnorodnych obszarów, zarówno tych rzeczywistych, jak i wydumanych – to także coś w rodzaju takiego dreptania tu i tam. Jak wilki w klatce – biegające niczym w obłędzie po wydeptanych przez siebie ścieżkach. Czy bezmyślnie? Chyba nie. Smutny to widok.

W jakim stopniu do klatek, do skorup wtłaczani jesteśmy przez otoczenie, a w jakim stwarzamy je sobie sami? Trudno orzec, a poza tym jaka to różnica? Istotniejsze jest chyba to, czy jesteśmy w stanie z nich się wydostać.

Z „Litego boru” Andrzeja Żuławskiego:
"...zapytałem Felki, idąc w kierunku stacji kolei podmiejskiej, czy w Drohomilu jest furtka w sadzie, a Felka popatrzyła na mnie uważnie szarymi dobrymi oczami, pomyślałem, mądrymi energicznymi oczami, pomyślałem, i zobaczyłem po raz pierwszy jak Felka jest piękna, i Felka powiedziała: - Jest sad i jest furtka w sadzie, i jest bór dookoła. A ja powiedziałem, obejmując ją za ramiona i idąc, i idąc po raz pierwszy pocałowałem ją w usta czując miękkość i twardość jej ust: - Ja wyjdę szczęśliwie przez tę furtkę w sadzie."
Nasze niepokoje to może właśnie takie klatki, i nawet sady, z furtkami, które trzeba odnaleźć, uczynić? Takie wewnętrzne pęta (te niepokoje).
Nawet stado na wolności to klatka swojego rodzaju. A co nie jest klatką? Czy furtki złudne – to także drzwi do innych klatek?
Które z nich są wejściem, a które wyjściem?

Paranoja! Gdzie są okna, gdzie są drzwi?!” (Dżem).
24 listopada 2001

świato-podgląd

Po drodze. Ująłem krótko, czy raczej streściłem w jednej myśli to, co każdego dnia samo się narzuca, gdy idę wśród tłumu. „Wśród” chyba za wiele powiedziane, bo ów tłum, każdy osobnik z osobna, mnie wyprzedza, nie płynę z jego nurtem. Nawet starcy, a niektórzy z nich o lasce. Oczywiście są i ci, którzy idąc z naprzeciwka mnie mijają. Chodzi o nogi i spodnie, również o kurtki. Także o kroki, o styl chodu, ale w tej chwili te schodzą na drugi plan. Wychodzę przeważnie o stałej godzinie, jeżdżę kolejką o stałej porze. Raz skład pociągu jest normalny, czyli długi, raz krótki. Raz jest ścisk, inny razem luz i wolne miejsca siedzące. W tym dostrzeganiu głównie o kobiety chodzi, gdyż „repertuar” nóg, spodni i kurtek (czasem płaszczów) jest o wiele bogatszy niż u mężczyzn. A poza tym, który facet przyglądałby się facetom… OK., przynajmniej ja im się nie przyglądam. Chociaż sposobów ich poruszania się jest niemało. I nie chodzi o wielość niczym specjalnie się nie wyróżniających „chodów” (tych facetów), lecz o te z nich, które sobie pakuję do szufladki z napisem „karykaturalne”. Tak więc, wracając do kobiet, głównie do tych, które mnie wyprzedzają, rozpoznaję znane mi już nogi i buty. Do tego często bardzo kuse kurteczki, a wówczas całą długość spodni, czyli także (głównie) ich górną część (nóg, pod spodniami), mam jak na dłoni. Gdy na wielogatunkową kwiecistą łąkę patrzę, także na jakieś pogorzelisko, wówczas, na pierwszy rzut oka, nie o poszczególne kwiaty lub elementy gruzowiska mi chodzi. Podobnie z tymi nogami, czyli najpierw dociera do mnie ich wielościowa jedna całość, jak np. stado krów czy koni na pastwisku. Po chwili wyłuskuję oczami poszczególne egzemplarze. Ale tak było na początku mojego dojeżdżania, lata temu, a nawet jeszcze dawniej. Czyli od nie wiadomo kiedy od razu zawieszam wzrok na poszczególnych egzemplarzach. Staram się unikać oceniania, pilnuję się, ale nie zawsze to mi się udaje. Staram się dopuszczać do głosu jedynie pytania „dlaczego?” i „po co?”. Chodzi o przybieranie (jak w przypadku drzewka bożonarodzeniowego) ciała od bioder w dół. Chociaż w drugą stronę, w górę, też ciekawie bywa. Zdarza się, że odzienie rzeczywiście okryciem bywa, często jednak, że tak sobie to określę, podkreśla nagość, czyli pomimo że zakrytą, to jednak podkreślaną, uwypuklaną. Obcisłość? Tak, najczęściej chyba o to zjawisko chodzi. Facet kobiety nie zrozumie, te z kolei swoich sekretów mu nie zdradzą, czyli „dlaczego tak, a nie inaczej?”, albo „dlaczego inaczej, a nie tak?”. Zresztą, pytania takie są tak samo zasadne jak np. „dlaczego maki są czerwone?”, albo „dlaczego krowa ma rogi, a koń ich nie ma?”. Albo: „mamo, dlaczego słońce nazywa się słońce?”.
Zaczęło się dzisiaj rano od „czekania na nastrój” do sklecenia jakiejś pisanki. A jeśli „czekanie”, to natychmiast pojawia się „Godot”. Zerkam do artykułu w Internecie „Samuel Beckett i Emile Cioran – zgubna przenikliwość”.
Cioran w Zeszytach:
Cudowny, boski poranek w Ogrodzie Luksemburskim. Patrzyłem, jak ludzie chodzą tam i z powrotem i mówiłem sobie, że my żywi (żywi!), jesteśmy tu tylko po to, by przez jakiś czas muskać powierzchnię ziemi. Zamiast spoglądać na gęby przechodniów, patrzyłem na ich stopy i wszyscy ci ludzie byli dla mnie tylko krokami, krokami wędrującymi we wszystkich kierunkach – chaotycznym tańcem, nad którym nie warto się zastanawiać? Takie oto snułem refleksje, gdy wtem podnoszę głowę i widzę Becketta, tego znakomitego człowieka, który emanuje czymś osobliwie kojącym.
Ten poranny tłum w drodze do peronu kojarzę sobie z mrówkami, które chodzą i chodzą stałymi ścieżkami, a potem, po pracowitym chodzeniu i zbieraniu, wracają do mrowiska, aby nabrać sił na następne chodzenie i zbieranie.
„Mizerykordia”” (w Teatrze Telewizji). Jest w moim spiskoworze pisanka sprzed lat. W niej m.in. o „Senności” Wojciecha Kuczoka. Ów film wówczas, podczas pisankowania, oglądałem. Dzisiaj fabuły już nie pamiętam, jedynie scenę w suterenie.
Podstawia jej [praktykantce] krzesło, niech sobie usiądzie, Robert nie pozwoli jej wyjść z niczym; jest taka śliczna, w czasie pokoju to naprawdę przydatna cecha.
– Najważniejsze, obrać sobie właściwy punkt widzenia. No? Co widzisz?
[…]
– A co mam widzieć? Nic, czyjeś nogi.
– Nic? Widziałaś, kto teraz przechodził?
– Skąd niby mam wiedzieć?
– Ta dziewczyna idzie na sesję poprawkową. Miała granatową spódniczkę z matury. To już trzeci raz, większość jej koleżanek z roku już zdała, po raz pierwszy idzie sama. Zwykle stawia stopy tak jak teraz, mocno, trochę po męsku, głośno stukając obcasami o chodnik. Po oblanym egzaminie miała niepewny krok, być może coś wypiła ze smutku… No, a ten tu, kto to?
Idą nogi w spodniach od garnituru i czarnych mokasynach, Praktykantka przybliża się, zadziera głowę, widać jeszcze neseserek u boku; teraz już nic nie widać, nogi przeszły.
– Jakiś facet idzie… do pracy?
– Za wolno. Sześć sekund. To jest tempo bezrobotnych i studentów.
– Ale przecież miał aktówkę, oficjalny strój.
– Zgadza się. Stracił pracę niedawno. Kiedy pracował, chodził dwa razy szybciej.
Mokasyny błyszczały mu jak lakierki, teraz zmatowiały, pastuje je niedbale, założę się, że dziś znowu się nie golił.
Robert ma rację, większość nóg w mieście rozpoznaje bezbłędnie; poza sutereną, na powierzchni, zawsze chodzi ze spuszczoną głową, od kiedy zaczął wypracowywać się jego świato‑podgląd, od kiedy umie patrzyć ludziom prosto w nogi, czyta z nich wszystko to, co chcieliby ukryć; większość ludzi na co dzień robi dobrą minę do złej gry, ale wobec Roberta są bezbronni, potrafią zakładać maski tylko na twarze, nogi pozostają niezamaskowane, chodziłoby o to, żeby chodzić dyskretnie, nieznacząco, niewielu jednakowoż posiadło tę umiejętność, ludzie od czasu dziecięcych katechez przeczuwają, że jeśli ktoś im się przygląda, to z góry, z lotu ptaka, aniołki zapuszczają żurawia, pan Bóg lornetkuje ich z okna, potem będzie ferował odgórne wyroki, i najważniejsze decyzje zawsze zapadają odgórnie, nogi są nieważne, pozostają w ukryciu, przecież ziemia nie jest lustrem weneckim, perspektywa oddolnej perspektywy jest marginalna i nie warto się nią przejmować.
– Wystarczy obserwować i wysnuwać wnioski. Wszystko ma swoje znaczenie, stan zaniedbania butów, częstość zmieniania spodni, szerokość oczek w rajstopach.