niedziela, 28 grudnia 2014

jaki wilk w człowieku?

Podczas lektury „Jutrzenki” Friedricha Nietzschego rozwidliły się myśli na temat tzw. istoty człowieka – pomknęły do Ericha Fromma („Człowiek – owca czy wilk?”) oraz do Marka Rowlandsa („Filozof i wilk”). Czyli do dwóch różnych twarzy wilka malowanych przez ludzi pomyślałem – jednej „złej”, drugiej „dobrej”.
*
Wysiąść z pociągu byle jakiego. Najpierw pojawiła się myśl o wskoczeniu do właściwego pociągu, o powrocie na właściwy tor po tygodniach mojego lekkiego rozklekotania, ale idea pociągu, a w szczególności toru uniemożliwiającego zmianę kierunku jazdy sprawiła, że natychmiast pomyślałem o wyskoczeniu na bezdroża, czyli na szeroką jak ocean połać, aby wędrować sobie a muzom wokół się rozglądając, dookolności się przypatrując, ją sobie przeżywając.
O nadziei podczas jazdy tym pociągiem porozmyślać zamierzałem, czyli co to takiego, po co i dlaczego. Zatrzymałem się na złudzeniu. Ale teraz widzę, że i ów „wyskok na bezdroża” podobną iluzją jest. Trzeba by zstąpić, czy chociażby na chwilę stąpnąć, na ziemię, poukładać w czterech ścianach co do ułożenia jest – byłby to taki bez-umysłowy, czyli nudnawy, przedbieg do biegu czy marszu głównego, tzn. powrotu na owe bezdroża, może i na manowce. Czyszczenie wewnętrzności poprzedzone uporządkowaniem zewnętrzności. Następnie usiadłbym w środku tego porządku jak na leśnej polanie i zabrałbym się za siebie – za swoje myśli. Nic wokół by nie zgrzytało – ani śladu pretekstów do odwracania uwagi od sedna sprawy, czyli od brania się za bary czy szermierki z samym sobą.
*
Rękopisanie. Zapomina się o nim, stało się niepotrzebne, niepraktyczne. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy wspomnienia ręcznego pisania kojarzy się przede wszystkim z jego funkcją narzędziową (instrumentalną). Podobnie może być z jazdą na rowerze, chociaż trudne do wyobrażenia jest, aby np. dziecko używało roweru jedynie dla wygody w przemieszczaniu się, nie zaś dla samej przyjemności jazdy. Czucie podłoża poprzez opony podczas takiej jazdy, falowanie ciałem złączonym z rowerem po nierównościach terenu – jak pływanie delfinem pod wodą. Jeżeli odręczne pisanie wywoływało kiedyś podobne odczucia, zarazem różne w zależności od tego czym i na jakim papierze się pisało, wówczas powrót do rękopisania może być miłym przeżyciem. Oczywiście nie o jakieś notatki w notesie chodzi, lecz o formę listu – nawet gdyby tylko do siebie samego. Podobnie jak z grą w piłkę na murawie – nawet w formie zabawy w małym gronie. Liczy się wszystko – czucie podłoża pod butem (albo pod gołą stopą), kontakt stopy z piłką, czyli sposób jej przyjęcia lub uderzenia, płynność ruchu ciała i jego gibkość, strzał na bramkę, ciekawa akcja, uderzenie z woleja lub półwoleja, robinsonada bramkarza. Jednym… dwoma słowami: czysta frajda.
To tylko dwa-trzy przykłady. I niekoniecznie o rodzaje czynności/działań teraz chodzi, bo przecież „każdy sobie rzepkę skrobie”, czyli swojego „konika” ma. Można wszak i szydełkować, i malować, i łódki z kory strugać, i latawce kleić, także pisankować.
*
Tematu „wilka” nie rozwinąłem. Poczeka. W sumie bardziej o niezasadność porównań idzie, które zwodzą i mogą myśli od sedna sprawy odciągać. Niedawno w TV było o małym lwiątku, które oddzieliło się od stada – komentarz był: „zagubione i zrozpaczone”, czyli o stan psychiczny zwierzęcia szło, do którego przecież człowiek prawie wcale dostępu nie ma. Nierzadko „nienawiści” czy „miłości” w odniesieniu do zwierząt się używa, czasem „zemsty”. Podobnie z tym wilkiem, szczególnie w bajkach – zły, okrutny, bestia itp. Nie bronię wilków – bronią się same, chociaż nie zawsze z pozytywnym skutkiem, gdyż homo sapiens potężny jest i basta. Drażnić jednak może to koloryzowanie, fałszowanie rzeczywistości farbowanymi porównaniami… „farbowane lisy”. Albo chytry jak lis. Lis jest po prostu lisem, tak jak pszczoła pszczołą, rekin rekinem. Po co to implantowanie czy imputowanie zwierzętom cech ludzkiej duszy? Po co również to chorobliwe szufladkowanie, ocenianie, katalogowanie tych różnych zjawisk, które raczej trzeba by coraz głębiej poznawać, próbować rozumieć, a nie zamykać w pudełkach i do pakamer w postaci definicji odstawiać. Lecz i ja skażony jestem pewnymi postawami, zaśniedziały, gdy czasami – ponownie, jak za młodu – uwierzę przez chwilę w możliwość „naprawy świata”, widząc jednocześnie, dokąd on zmierza, tzn. jak go do przepaści ów człowiek, który brzmi dumnie, popycha. Natychmiast, po raz nie wiadomo który, myśl Emila Ciorana się przypomina:
Kiedy wychodzę na ulicę, pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to – eksterminacja”.

Oczyszczam się z tego zaśniedzenia – a przynajmniej próbuję. Mój „testament” teraz mi się przypomniał, czyli że jakieś myśli w słowach na papierze chciałbym zawrzeć. Ale „testament” to nieodpowiednie słowo, bo przecież niczego do pozostawienia nie mam. Ino mgliste czy mdłe wspomnienie po sobie wśród nielicznych. Ale to najmniej warte zachodu, a przynajmniej dla tego kogoś, którego już nie ma. Spójrzmy na tych, którzy odeszli… Zacierają się wspomnienia, nasze myśli rzadko do nich powracają. To samo czeka nas wszystkich w tej chwili jeszcze na tym padole obecnych.

Katharsis (gr. oczyszczenie) – uwolnienie od cierpienia, odreagowanie zablokowanego napięcia, stłumionych emocji, skrępowanych myśli i wyobrażeń.

W ileż to zanieczyszczeń w postaci coraz to grubszej skorupy człek podczas życia się przyobleka.

procent kobiety w kobiecie



*** Jako post scriptum do "Życie jest kobietą!" ***
Gdy mówię o „kobiecie”, a nawet i o „mężczyźnie”, to nie ma we mnie nawet cienia podejścia ambicjonalnego – zarówno gdy chodzi o jakąś solidarność płci, czy o moją z moim JA. Kiedyś, młodzieńcem będąc, zapisałem sobie:
Kobieto! Imion masz tyle,
że nawet przez chwilę
nie wiem, z kim piję,
ani z kim żyję!
Nie podoba się kobiecie słowo „kobietość”? Próbuję znaleźć analogię słowa „kobietość” w odniesieniu do mężczyzny, do dziecka. Wychodzi na „mężczyzność”, na „dzieckość” – jakże bardzo różne od „męskości” czy „dziecięcości”.
Tu zaraz Henryk Elzenberg się przypomina:
Gdy (…) jesteśmy przy porównaniach i przez porównanie zechcemy zobrazować istotny stan rzeczy, wypadnie może powiedzieć, że treść psychiczna musi w objawie – czy na nim – być dana mniej więcej tak, jak wilgoć w gąbce, zapach w powiewie, blask na śniegu, poezja w sonecie – dosadniej może jeszcze: jak mokrość w wodzie albo jak zieleń na liściu. (…) Treść tę, mówiąc już nieco mniej plastycznie, musi obserwator z objawu po prostu odczytywać: całkiem zaś sucho: znajdować na objawie, zastawać.
„Mokrość w wodzie”…
I jeszcze:
(…) nie piękno duszy artysty ujawnione w jego utworze, ale sam utwór rozpatrywany jako czyjąś duszę ujawniający; nie radosny nastrój dziecka, lecz jego minka nastrojem tym promieniejąca. I tak dla każdej możliwej, tak i dla wnioskującej ekspresji tę jedną tylko alternatywę wolno w ogóle brać pod uwagę.
Nie radosny nastrój… lecz minka nim promieniująca.
Nie o analogię czy ilustrację myśli na temat kobiety teraz mi chodzi, lecz o podejście do zjawiska, problemu. Powie ktoś: co za różnica – nastrój czy jego promieniowanie? A różnica przecież jest.
Owa „kobieta” to jedynie przykład wysupływania z jakiegoś zjawiska jego treści, istoty. Jak przecedzanie mokrości z wody. Milszy… albo ciekawszy, bliższy… jest mi przykład kobiety niż mężczyzny. Gdy czasem – aby odejść od tendencyjności i jednostronności – zdarzy mi się pospoglądać na „mężczyznę” tak jak spoglądam na „kobietę”, wówczas chęć do tego spoglądania natychmiast znika.
Ów „procent kobiety w kobiecie” zamienię teraz na „procent kobiecości w kobiecie”. I natychmiast pojawia się karkołomne wyzwanie: zdefiniować „kobiecość”. Czy o każdej kobiecie można powiedzieć, że jest kobieca, albo np. o którejś, że jest „niekobieca”? Podobnie z mężczyzną – „męski” lub „niemęski”. Co to jest męskość? Albo – już bardziej ogólnie – czy zdarzają się „ludzie” zachowujący się „nieludzko”? A może tego typu rozważania, przyszywające łatkę którejś z płci, są małoważne? Może bez względu na płeć należałoby mówić o jakimś osobniku wedle jakiegoś bardzo ogólnego kryterium, np. według postawy „fair play”? Zaraz jednak powie ktoś: po co jakieś fair play, jeżeli dla niego najważniejsze jest tzw. pierwsze prawo biologiczne, czyli „zachowanie własnego życia”. Jednak u człowieka owo „własne życie” to nie tylko chleb i woda, czy walka z wrogiem lub ucieczka przed nim w sensie fizycznym. Bo w odróżnieniu od zwierząt obrósł człowiek tyloma różnymi potrzebami psychicznymi, że pojęcie „życia człowieka” różni się bardzo-bardzo wyraźnie od biologicznego życia zwierząt. Człowiek np. nie doje, nie wyśpi się, o żadnym fair play rozmyślać nie będzie, jeżeli dopadnie go jakaś typowo ludzka obsesja, na dodatek podszyta chorobliwą ambicją. Zaraz nasuwa się jako przykład cała ta plejada posłów, ale i pomniejszych polityków, np. gminnych czy miejskich. Ale byłoby takie porównanie zawężeniem problemu, bo przecież w każdych czterech ścianach podobne show’y się rozgrywają. Rodzina – czy nawet dwuosobowy związek – to mała dżungla, sejm i państwo to duża dżungla. Zaś „cały świat” (ludzki świat) to jedno wielkie „dżunglobagno”.