niedziela, 28 grudnia 2014

procent kobiety w kobiecie



*** Jako post scriptum do "Życie jest kobietą!" ***
Gdy mówię o „kobiecie”, a nawet i o „mężczyźnie”, to nie ma we mnie nawet cienia podejścia ambicjonalnego – zarówno gdy chodzi o jakąś solidarność płci, czy o moją z moim JA. Kiedyś, młodzieńcem będąc, zapisałem sobie:
Kobieto! Imion masz tyle,
że nawet przez chwilę
nie wiem, z kim piję,
ani z kim żyję!
Nie podoba się kobiecie słowo „kobietość”? Próbuję znaleźć analogię słowa „kobietość” w odniesieniu do mężczyzny, do dziecka. Wychodzi na „mężczyzność”, na „dzieckość” – jakże bardzo różne od „męskości” czy „dziecięcości”.
Tu zaraz Henryk Elzenberg się przypomina:
Gdy (…) jesteśmy przy porównaniach i przez porównanie zechcemy zobrazować istotny stan rzeczy, wypadnie może powiedzieć, że treść psychiczna musi w objawie – czy na nim – być dana mniej więcej tak, jak wilgoć w gąbce, zapach w powiewie, blask na śniegu, poezja w sonecie – dosadniej może jeszcze: jak mokrość w wodzie albo jak zieleń na liściu. (…) Treść tę, mówiąc już nieco mniej plastycznie, musi obserwator z objawu po prostu odczytywać: całkiem zaś sucho: znajdować na objawie, zastawać.
„Mokrość w wodzie”…
I jeszcze:
(…) nie piękno duszy artysty ujawnione w jego utworze, ale sam utwór rozpatrywany jako czyjąś duszę ujawniający; nie radosny nastrój dziecka, lecz jego minka nastrojem tym promieniejąca. I tak dla każdej możliwej, tak i dla wnioskującej ekspresji tę jedną tylko alternatywę wolno w ogóle brać pod uwagę.
Nie radosny nastrój… lecz minka nim promieniująca.
Nie o analogię czy ilustrację myśli na temat kobiety teraz mi chodzi, lecz o podejście do zjawiska, problemu. Powie ktoś: co za różnica – nastrój czy jego promieniowanie? A różnica przecież jest.
Owa „kobieta” to jedynie przykład wysupływania z jakiegoś zjawiska jego treści, istoty. Jak przecedzanie mokrości z wody. Milszy… albo ciekawszy, bliższy… jest mi przykład kobiety niż mężczyzny. Gdy czasem – aby odejść od tendencyjności i jednostronności – zdarzy mi się pospoglądać na „mężczyznę” tak jak spoglądam na „kobietę”, wówczas chęć do tego spoglądania natychmiast znika.
Ów „procent kobiety w kobiecie” zamienię teraz na „procent kobiecości w kobiecie”. I natychmiast pojawia się karkołomne wyzwanie: zdefiniować „kobiecość”. Czy o każdej kobiecie można powiedzieć, że jest kobieca, albo np. o którejś, że jest „niekobieca”? Podobnie z mężczyzną – „męski” lub „niemęski”. Co to jest męskość? Albo – już bardziej ogólnie – czy zdarzają się „ludzie” zachowujący się „nieludzko”? A może tego typu rozważania, przyszywające łatkę którejś z płci, są małoważne? Może bez względu na płeć należałoby mówić o jakimś osobniku wedle jakiegoś bardzo ogólnego kryterium, np. według postawy „fair play”? Zaraz jednak powie ktoś: po co jakieś fair play, jeżeli dla niego najważniejsze jest tzw. pierwsze prawo biologiczne, czyli „zachowanie własnego życia”. Jednak u człowieka owo „własne życie” to nie tylko chleb i woda, czy walka z wrogiem lub ucieczka przed nim w sensie fizycznym. Bo w odróżnieniu od zwierząt obrósł człowiek tyloma różnymi potrzebami psychicznymi, że pojęcie „życia człowieka” różni się bardzo-bardzo wyraźnie od biologicznego życia zwierząt. Człowiek np. nie doje, nie wyśpi się, o żadnym fair play rozmyślać nie będzie, jeżeli dopadnie go jakaś typowo ludzka obsesja, na dodatek podszyta chorobliwą ambicją. Zaraz nasuwa się jako przykład cała ta plejada posłów, ale i pomniejszych polityków, np. gminnych czy miejskich. Ale byłoby takie porównanie zawężeniem problemu, bo przecież w każdych czterech ścianach podobne show’y się rozgrywają. Rodzina – czy nawet dwuosobowy związek – to mała dżungla, sejm i państwo to duża dżungla. Zaś „cały świat” (ludzki świat) to jedno wielkie „dżunglobagno”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz