*** Jako post scriptum do "Życie jest kobietą!" ***
Gdy mówię o „kobiecie”,
a nawet i o „mężczyźnie”, to nie ma we mnie nawet cienia podejścia
ambicjonalnego – zarówno gdy chodzi o jakąś solidarność płci, czy o moją z moim
JA. Kiedyś, młodzieńcem będąc, zapisałem sobie:
Kobieto! Imion
masz tyle,
że nawet przez
chwilę
nie wiem, z kim
piję,
ani
z kim żyję!
Nie podoba się kobiecie
słowo „kobietość”? Próbuję znaleźć analogię słowa „kobietość” w odniesieniu do
mężczyzny, do dziecka. Wychodzi na „mężczyzność”, na „dzieckość” – jakże bardzo
różne od „męskości” czy „dziecięcości”.
Tu zaraz Henryk
Elzenberg się przypomina:
Gdy (…) jesteśmy przy porównaniach i przez porównanie
zechcemy zobrazować istotny stan rzeczy, wypadnie może powiedzieć, że treść
psychiczna musi w objawie – czy na nim – być dana mniej więcej tak, jak wilgoć
w gąbce, zapach w powiewie, blask na śniegu, poezja w sonecie – dosadniej może
jeszcze: jak mokrość w wodzie albo jak zieleń na liściu. (…) Treść tę, mówiąc
już nieco mniej plastycznie, musi obserwator z objawu po prostu odczytywać: całkiem zaś sucho: znajdować na objawie, zastawać.
„Mokrość w
wodzie”…
I jeszcze:
(…) nie piękno duszy artysty ujawnione w jego utworze, ale
sam utwór rozpatrywany jako czyjąś duszę ujawniający; nie radosny nastrój
dziecka, lecz jego minka nastrojem tym promieniejąca. I tak dla każdej
możliwej, tak i dla wnioskującej ekspresji tę jedną tylko alternatywę wolno w
ogóle brać pod uwagę.
Nie radosny
nastrój… lecz minka nim promieniująca.
Nie o analogię
czy ilustrację myśli na temat kobiety teraz mi chodzi, lecz o podejście do
zjawiska, problemu. Powie ktoś: co za różnica – nastrój czy jego
promieniowanie? A różnica przecież jest.
Owa „kobieta”
to jedynie przykład wysupływania z jakiegoś zjawiska jego treści, istoty. Jak
przecedzanie mokrości z wody. Milszy… albo ciekawszy, bliższy… jest mi przykład
kobiety niż mężczyzny. Gdy czasem – aby odejść od tendencyjności i
jednostronności – zdarzy mi się pospoglądać
na „mężczyznę” tak jak spoglądam na „kobietę”, wówczas chęć do tego spoglądania
natychmiast znika.
Ów „procent
kobiety w kobiecie” zamienię teraz na „procent kobiecości w kobiecie”. I
natychmiast pojawia się karkołomne wyzwanie: zdefiniować „kobiecość”. Czy o
każdej kobiecie można powiedzieć, że jest kobieca, albo np. o którejś, że jest
„niekobieca”? Podobnie z mężczyzną – „męski” lub „niemęski”. Co to jest
męskość? Albo – już bardziej ogólnie – czy zdarzają się „ludzie” zachowujący
się „nieludzko”? A może tego typu rozważania, przyszywające łatkę którejś z
płci, są małoważne? Może bez względu na płeć należałoby mówić o jakimś osobniku
wedle jakiegoś bardzo ogólnego kryterium, np. według postawy „fair play”? Zaraz
jednak powie ktoś: po co jakieś fair play, jeżeli dla niego najważniejsze jest
tzw. pierwsze prawo biologiczne, czyli „zachowanie własnego życia”. Jednak u
człowieka owo „własne życie” to nie tylko chleb i woda, czy walka z wrogiem lub
ucieczka przed nim w sensie fizycznym. Bo w odróżnieniu od zwierząt obrósł
człowiek tyloma różnymi potrzebami psychicznymi, że pojęcie „życia człowieka”
różni się bardzo-bardzo wyraźnie od biologicznego życia zwierząt. Człowiek np.
nie doje, nie wyśpi się, o żadnym fair play rozmyślać nie będzie, jeżeli
dopadnie go jakaś typowo ludzka obsesja, na dodatek podszyta chorobliwą
ambicją. Zaraz nasuwa się jako przykład cała ta plejada posłów, ale i
pomniejszych polityków, np. gminnych czy miejskich. Ale byłoby takie porównanie
zawężeniem problemu, bo przecież w każdych czterech ścianach podobne show’y się
rozgrywają. Rodzina – czy nawet dwuosobowy związek – to mała dżungla, sejm i
państwo to duża dżungla. Zaś „cały świat” (ludzki świat) to jedno wielkie „dżunglobagno”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz