piątek, 28 listopada 2014

Życie jest kobietą!



Chcę rzec, że świat przepełny jest rzeczy pięknych, lecz mimo to ubogi, bardzo ubogi w piękne chwile i odsłonięcia tych rzeczy. Lecz może to jest najsilniejszym darem życia: przetkana złotem zasłona pięknych możliwości spoczywa na nim obiecująca, szydercza, litosna, uwodna. Tak, życie jest kobietą!
Nietzsche („Wiedza radosna”, 339.)

Wypielić, wyplewić, wypełlić – czyli, krótko mówiąc: odchwaścić przedpole. O takim generalnym porządku pomyślałem, o oczyszczeniu się, o kąpieli w owym „Strumieniu Zapomnienia I Powrotu Do Źródeł” z „Miłości na ławie oskarżonych”, o usunięciu skorupy naleciałości w postaci wydumań, tęsknot, uprzedzeń, przekonań – abym emocjonalnie i myślowo gładkim jak pupcia niemowlęcia będąc kilka zdań, a nawet chociaż jedno, na początek, o zewnętrzności z punktu widzenia mojej wewnętrzności napisać, także nieco o owej wewnętrzności. Wiem, pomysł to niedorzeczny, bo przecież bez owej zaskorupiałej powłoki byłbym już nawet nie zwłokami, lecz szkieletem jedynie.
Po takich, jak powyższy wstęp, przedbiegach ochota na zapisanie czegokolwiek najczęściej umyka, bo jak tu cokolwiek pomyśleć z pozycji szkieletu.

Rzecz szczególna, Zaratustra mało zna kobiety, a jednak ma słuszność, gdy o nich mówi! Dzieje się to dlatego, że w kobiecie każda rzecz jest możliwa?
A teraz weź oto w podzięce drobną prawdę! Wszak jestem dosyć stara na nią.
»Otul ją tylko i zatkaj jej usta: gdyż krzyczeć zwykła zbyt głośno ta drobna prawda«.
»Dajże mi, kobieto, twą małą prawdę!« – rzekłem jej. I rzecze tedy stara:
»Idziesz do kobiet? Nie zapomnij bicza!« –
Tako rzecze Zaratustra.

Doświadczając jednej kobiety nabywa się przekonania, że każda inna, niekoniecznie kolejna, bo nawet każda z mijanych po drodze, musi mieć w sobie tę „kobietowość”, którą posiada ta przeze mnie doświadczona jedna. A także przeciwnie, czyli że coś, czego ta jedna nie ma, można będzie odnaleźć w innej. Owa „kobietość”, czyli po prostu „bycie kobietą” jest określeniem bezpiecznym, bo w sumie określającym jedynie płeć, w przeciwieństwie do „kobiecości”, pod którym to określeniem poza oczywistością płci mieści się taka mnogość niedookreślonych wyobrażeń na jej („kobiecości”) treść, że w rezultacie trudno ją zdefiniować, czy nawet jedynie próbować pojedynczymi słowami naszkicować. Jest jak mgła, w głąb której wchodząc ma się wrażenie, że się oddala. Bliższy z nią kontakt, w sumie cielesny, fizyczny i tak powoduje oddalenie.

William James w „Filozofii Wszechświata” w wykładzie o Bergsonie:

Tworząc pojęcia wycinamy jedno, ustalamy drugie, a wykluczamy wszystko, prócz tego, co ustaliliśmy. Pojęcie to znaczy: to, a nic innego. W pojęciu czas wyklucza przestrzeń, ruch wyklucza spoczynek i na odwrót, zbliżenie się wyklucza zetknięcie; obecność wyklucza nieobecność; jedność wyklucza mnogość; niezależność wyklucza względność; „moje” wyklucza „twoje”; ten związek wyklucza tamten – i tak w nieskończoność; podczas gdy w rzeczywistym życiu, w konkretnym strumieniu wrażeń doświadczenia przenikają się wzajem tak, że niełatwo dojść, co się właściwie wyklucza, a co nie. (…) Jeśli ktoś pokruszył rzeczywistość na pojęcia poszczególne, nie potrafi jej nigdy odtworzyć w całości. Nawet z największej ilości oddzielnych kawałków niepodobna zbudować całości ciągłej.

Nie tylko z kobiety (bo i z wszystkiego co nas otacza) można stworzyć manekina rozbierając i rozkładając ją na „czynniki pierwsze”, czyli tworząc z niej sieczkę owych pojęć. Z sieczki nie da się na powrót złożyć źdźbła, które pomimo delikatnej i lekkiej budowy cechuje się dużą wytrzymałością. Kobieta jest jak źdźbło. Pamiętając, że do tytułowego „życia” przynależy także mężczyzna, można wysnuć wniosek, że i on jest jak źdźbło, czyli także jest kobietą – podobnie jak Kopernik i Einstein.
Mało znając kobiety, to jednak – być może, tak jak i Zaratustra – mogę mieć słuszność, gdy o nich mówię. Moją słuszność. Gdyby Zaratustra była płci żeńskiej, wówczas „na cenzurowanym” byłby mężczyzna, jednak ten jako marniejszy niż kobieta puch nie byłby zapewne wart nawet złamanego słowa.

Czy sformułowanie „życie jest kobietą” można odwrócić w „kobieta jest życiem”? Na przykład stając na głowie i oglądając świat „do góry nogami”? Tak, można, pamiętając jednak, że od dłuższego stania na głowie można tę głowę doprowadzić do zawrotów.
*
Z „kobietą” jak ze „starością” – można co rusz za temat się chwytać, jednak nie po to, aby w suchych formułach je zamykać, nawet niekoniecznie po to, aby je odgadnąć, lecz aby za każdym razem – w zależności od pory dnia, nastroju, zdrowia lub choroby – z innej perspektywy na nie spojrzeć.

Różewicza „Stara kobieta wysiaduje” w tym momencie na usta się ciśnie.

„Stara kobieta wysiaduje” Tadeusza Różewicza należy do najbardziej wieloznacznych i abstrakcyjnych sztuk tego autora. Traktuje o kryzysie współczesnej cywilizacji i grożących jej niebezpieczeństwach. Stara zapomniana bogini życia. Mityczna i monstrualna. Ostrzega przed przyszłością, a jednocześnie przynosi nadzieję na ratunek, na wyjście ze ślepej uliczki, w jakiej znalazła się ludzkość. Tytuł sztuki kojarzy się z cielesnością, zwierzęcością – z ptakiem albo zwierzęciem. Motyw „człowiekozwierzęcia”, który jest częścią natury, dotyka wielkiej metafory, wokół której krążą utwory Różewicza: tragicznego rozdarcia ludzkiego istnienia. W kobiecie /kobiecości/, w kobiecej emocjonalności i energii widzi Różewicz ocalenie od współczesnej apokalipsy, na przekór rządzonemu przez mężczyzn światu z jego strukturami władzy, narcyzmem, samozniszczeniem. „Wysiadywanie” może oznaczać owocną, fundamentalną czynność. Ale może być także czynnością pustą, bezpłodną. Tytuł wisi nad sztuką jak wielki znak zapytania. http://www.ludowy.pl/index.php?action=spectaclesDescriptionsArch&id=129

Ach, gdyby urodzić się w komunikacyjnym ekoświecie – przestrzeni wiecznie zielonych, niezrzucających na zimę igieł modrzewi, nikczemnie przejrzystych komunikatów – o tym marzą najpewniej bohaterowie kawiarnianego świata z dramatu Tadeusza Różewicza „Stara kobieta wysiaduje”. W przestrzeni bałaganu, zaburzonych estetycznie wzorców i nieludzkiego bezczasu tkwi dawne wspomnienie Matki Natury, a dziś Starej Kobiety, co wysiaduje, co tkwi w malignie, co domaga się głosu i co mówi, nie wierząc nawet, że zostanie wysłuchana. Michał Pabian
Przez tekst przemawia Różewiczowskie ubolewanie, że komunikacyjna katastrofa jest nieunikniona, gdyż przyszłość determinują bezmyślni ludzie, a genomedycyna w żaden sposób nie wyleczy głupoty. http://teatr-rzeszow.pl/spektakle-all/stara-kobieta-wysiaduje/
Czegóż oczekiwała tytułowa Stara Kobieta przesiadująca w nieskończoność w – wydawało się – ekskluzywnej kawiarni, która z czasem coraz bardziej przemieniała się w śmietnisko? Jakie wymagania miała owa Kobieta wobec kelnerów i przewijających się przez lokal (i przez śmietnisko), charakterystycznych postaci? Otóż, począwszy od tego, by szklanka była czysta, domagała się oczywistego (w jej mniemaniu) porządku rzeczy. Porządku, w którym przede wszystkim liczą się czystość, czułość, miłość, rodzenie dzieci… Tymczasem w lokalu (w Świecie) coraz trudniej jest o wyjednanie sobie tych – wydaje się – oczywistych „przywilejów”. Bo Świat coraz bardziej zmienia się – zrazu w targowisko próżności i śmietnisko, na którym nikt już nie jest tym, kim powinien być (m.in. przewijają się podejrzane postacie Lekarza, Arcybiskupa, Mecenasa). A potem zostaje tylko śmietnisko po pożodze wojennej, śmietnisko, na którym wysiadująca Stara Kobieta już nic od nikogo sobie nie wyjedna.

Kim tedy jest owa Kobieta, jaką ideę symbolizuje? W mnogości nasuwających się dotychczas idei – ostoi człowieczeństwa, uosobienia mądrości, reprezentantki uniwersalnych wartości albo wręcz Matki Natury – jakoś wciąż brakowało mi idei najklarowniejszej… I oto teraz już wiem! To Wieczna Kobiecość – ten uniwersalny czynnik, którego pochwałą kończy się genialny dramat Johana Wolfganga Goethego pt. „Faust”. („Wieczna Kobiecość nęci/ Wyżej i wyżej”). To ten czynnik, który wedle Goethego miał być wieczystą ostoją ludzkości, najważniejszym dynamizmem człowieczeństwa… a w twórczej wizji Tadeusza Różewicza dramatycznie straci na znaczeniu…
Niełatwo jest żyć z taką diagnozą. – Paweł Bera http://www.rozewiczopen.pl/recenzje-2011/108-zatrwaajca-diagnoza
*


kocham Życie – las, strumienie, plażę, morze

zawieruchę, sztorm, zawieje śnieżne

śnieg skrzypiący pod butami, księżyc w pełni

bosość na chrzęszczącym piasku plaży

ludzi czasem także -
gdy ich nie ma

sobota, 22 listopada 2014

Nie można uciec od samego siebie



Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce.
Ernest Hemingway.

Czyli ciągnę się za sobą z miejsca w miejsce jak rzep na psim ogonie? jak ślimak ze swoim domkiem? Owszem, łajdak czy to w jednym, czy w innym miejscu może pozostać (czyli w dalszym ciągu być) łajdakiem, podobnie poeta poetą, robak robakiem, świnia świnią, czy hiena hieną. Zastanawiam się nad tą „ucieczką” – nad jej powodami i celem, czyli „dlaczego?” i „po co?”. Gdybym znał kontekst, w którym ta myśl się pojawiła… Ale nie znam. Jest jak obgryziona kość – można jedynie domyślać się smaku mięsa, którym ktoś wcześniej się uraczył. Można obejść się smakiem. Kto może mieć powody do uciekania od siebie? Od jakiego siebie? Od siebie rzeczywistego do wyimaginowanego? Pindarowska maksyma się przypomina: poznaj samego siebie.
„O swoich niejednorodnych tematycznie składnikach znanych nam ód zwycięskich sam Pindar stwierdził, że «podobnie do pszczoły, me piękne hymny pochwalne lecą od jednego przedmiotu do drugiego»”.

Czy można hemingwayowskie przenoszenie się z miejsca na miejsce i pindarowskie porównanie jego własnych hymnów do lotów pszczół spiąć klamrą „skakania z kwiatka na kwiatek”? Ale oto dobiegają mnie słowa Sokratesa, który na pytanie zadane przez Fajdrosa, czy wierzy w mity, odpowiada:
„…ja nie jestem w stanie, jak napis w Delfach powiada, poznać siebie samego. Więc mi się to śmieszne wydaje, kiedy siebie jeszcze nie znam, bawić się w takie nieswojo, niesamowite dociekania. Więc mało się tymi rzeczami interesuję; biorę je tak jak wszyscy inni i, jak mówię, nie to badam, ale siebie samego, czy ja sam nie jestem bydlę bardziej zawiłe i zakręcone, i nadęte niż Tyfon, czy też prostsze i bardzie łaskawe, które z natury ma w sobie coś boskiego i coś niskiego.”

Skakanie z kwiatka na kwiatek to żadne uciekanie z miejsca na miejsce – raczej wędrowanie tu i tam z samym sobą, z sobą przez siebie akceptowanym, utwierdzanie siebie w swoim tzw. «ja» w różnych miejscach. Już bliższe mi jest myślenie o uciekaniu z miejsc, w których przebywanie z samym sobą jest zakłócane. Przykuty (na przykład) z powodu choroby do łóżka szpitalnego, oglądający dzień w dzień te same ściany i ten sam sufit, wtłoczony w monotonny tryb szpitalnego dnia marzę o znalezieniu się – chociażby nawet w tym łóżku – na łonie natury, jak czujący zbliżającą się śmierć Boryna, gdy nieprzytomny wychodzi w pole, nabiera w koszulę ziemię i zaczyna siać.

Jednak nie jedynie szpitalność znamionuje owo „przykucie”, bo także zwyczajna codzienność. Bywa takie przykucie polem niezwykle ciężkiej i krwawej walki, na którym to polu jest się pozostawionym twarzą w twarz z samym sobą. Krótkotrwałą ucieczką od tego bitewnego zgiełku może być sen. Mogłoby nią być i zabawianie się myślami, jednak co rusz myślenie w takiej scenerii nasiąkałoby szpitalną rzeczywistością. Niekoniecznie choroba i szpital są „potrzebne”, aby czuć się zamkniętym jak w czterech ścianach między sufitem i podłogą. Każde ograniczenie, nawet ziarnko piasku w bucie czy źdźbło w oku, czyhające w codzienności jak ta kropla drążąca skałę może stawać się pętlą zaciskającą się wokół owego „siebie samego”, którego jeśli nawet nie do końca znamy i rozumiemy, to go jednak wyjątkowo mocno czujemy. Ale – aby jeszcze bardziej zapętlić i zamącić myśl – czujemy tego siebie samego całym samym sobą. Od niemowlęctwa do ostatniego świadomego tchnienia. Chciałoby się rzec: aż po grób. Jedyne prawdziwe „małżeństwo” to związek z samym sobą. Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela.

Na zakwieconej łące rozmyślań zaledwie dwóm-trzem kwiatkach zdołałem się przyjrzeć. A za tą łąką las, za nim następna łąka albo pole. Kwiatków moc w bezkresie wyobraźni.