Oglądam
krótką scenkę filmu, przypadkiem, „przeskakując” za pomocą pilota telewizyjne
programy... Widzę łapankę... Nieważne, o jaki kraj chodzi, nie najważniejsze
jest nawet to, że akurat łapanka to jest. Obrazków okrucieństwa i bestialstwa
mamy przecież w filmach dotyczących wojny bez liku. I niekoniecznie o tę II wojnę
światową teraz chodzi. Korea, Wietnam, Laos, Mur Berliński, ale także Napoleon,
Aleksander Wielki, także gilotyna lub katowski topór albo stos... Jak na tego
typu „obrazki” reagujemy, w jakim tempie po nas „spływają”, w jaki sposób
docierają do naszych uczuć? Czy jako „widzowie”, jako „konsumenci” codziennych
informacji ze świata potrafimy chociaż odrobinkę wczuć się w przeżycia ofiary?
Czy potrafimy wyobrazić sobie okrucieństwo patrząc na nie z boku, nie będąc
ofiarą? Wsiadam do ciężarówki, do której zapakowano złapanych na ulicy ludzi, z
których potem co dziesiąty ma być rozstrzelany („Dziesiąty człowiek” (The Tenth
Man), USA, 1988). Żaden obraz nie odda grozy takiej śmierci – nie naturalnej np.
ze starości lub z powodu śmiertelnej choroby, lecz jako wynik okrucieństwa i
bestialstwa.
Już
w innym miejscu, w Sztutowie, staję przy trzypiętrowych łóżkach – w tamtym
czasie, w tamtych okolicznościach, w środku tamtej tragedii tamtych ludzi. Czy
jednak potrafię – z tego świata w tamten świat? W jakimś stopniu może tak, ale
tylko w jakimś stopniu i być może jest to tylko moje złudzenie, że potrafię, że
jestem w stanie wyobrazić sobie tamten nastrój, zapach obozowego powierza,
bliskość czy nieuchronność śmierci, także śmierć. Ci, którzy tamte okrucieństwa
przeżyli, jeszcze teraz, po wielu latach gdy o tym mówią, płaczą, często mówić
o tym jest im trudno.
Połóżmy
w wyobraźni głowę na szafocie, na pieńku, poczujmy zimną lufę pistoletu na
skroni lub potylicy, lub wyobraźmy sobie widok tej lufy skierowanej z bliskiej
odległości w naszą twarz... Ale niekoniecznie aż tak. Może poczujmy „jedynie”
ból od uderzeń młotkiem w głowę, poczujmy w stanie uciekającej, ale jeszcze
obecnej, świadomości ciężkie grudy ziemi, którą zasypuje nas w jakimś lesie, w
jakimś dole, współczesny morderca – dla pieniędzy, dla zemsty, dla głupiej
„rozrywki”.
W
zwiastunach przyrodniczych programów telewizyjnych podniecającym podniesionym
głosem „naciąga” się widza, aby obejrzał film o urodzonych mordercach – o
rekinach, o krokodylach. Do jakich, po pierwsze, naszych ludzkich instynktów
próbuje się za pomocą takich słów dotrzeć, po drugie zaś, jak człowiek,
największy i najokrutniejszy morderca w Układzie Słonecznym, a może i w całej
Nieskończoności, uzurpuje sobie prawo do określania w kategorii morderców
zwierząt walczących o byt, o przetrwanie. Przecież to Człowiek morduje wszystko
co się rusza, a – o zgrozo – szczególne „upodobanie” znajduje w eksterminacji
własnego gatunku.
Może
właśnie odejście od natury zdegenerowało nasz gatunek, może rozwój mowy i
myślenia to początek końca „homo sapiens”? A może właśnie taka kolej rzeczy
„wpisana” jest w porządku natury? Przeminęły wysoko rozwinięte cywilizacje
charakteryzujące się między innymi wysokim stopniem zdegenerowania na przykład
politycznego i obyczajowego, jednak kiedyś – gdy Człowiek się nie otrząśnie –
przeminie ta ziemska cywilizacja ostatecznie. Ziemia bez człowieka – już gdzieś
natknąłem się na taką refleksję.
Jeśli
uznamy, że ciągłe mówienie o tamtych czasach, nawet o tego typu bestialstwach,
które rozgrywają się obecnie, bywa chorobliwe, że jest piętnem właśnie „tamtych
czasów”, czasów II wojny światowej, to czy możemy poczuć się lepiej uznając, że
większą wagę należy przywiązywać do teraźniejszości, a nie do przeszłości,
czyli że żyć należy rzeczywistością, a nie koszmarnymi nawiedzeniami obrazów z
przeszłości?
5 lipca 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz