„Pisanki”. Pomyślałem: na dwóch
biegunach one… Ale – po namyśle – stwierdziłem, że nie tak, że nie o bieguny
idzie, bo przecież między biegunami przestrzeń jest, a więc i pośredniość,
stopniowe przechodzenie, przeistaczanie się, zmiana jednego w drugie, jak np.
pogoda i krajobraz od bieguna północnego po południowy (albo odwrotnie). A w
pisankach, które mam teraz na myśli, czyli pomiędzy tymi „wydmuszkowymi” i tymi moimi
słownymi niewielkanocnymi
pośredniości żadnej. Jak – pojawia się natychmiast porównanie – w przypadku
Doktora Jekylla i Mr Hyde’a... A jednak nie, to chyba niewłaściwy przykład, bo
tutaj następuje przemiana jednej postaci w drugą, krótka wprawdzie, ale jednak
przemiana. A jeżeli nie przemiana, lecz "zamiana" miejsc, czyli Doktor znika, a pojawia się Mister? Szukam dalej pewnych analogii, pomimo że na pierwszy rzut oka, także
i na drugi, nijak mają się te tradycyjne pisanki do moich słownych wydumań. Powraca teraz myśl o „rutynie jak
rdza” – o rutynie szeroko i głęboko rozumianej, czyli o mechanizmie… chciałoby
się rzec „o mechanicznej postawie”, jednak postawa jako pojęcie psychologiczne bardzo
pojemna jest, rzekłbym nawet, że czeluść – zawiera w sobie komponenty
poznawcze, uczuciowe (emocjonalno-motywacyjne) i wykonawcze (behawioralne) i
kto wie co jeszcze. Młodym kiedyś będąc, bardzo dawno temu, ale już nie
dzieckiem, przysiadłem na dłużej przy owej „postawie”, gdy dociec próbowałem,
jakie są owe motory ludzkiego, głównie dziecięcego, psychoruchowego działania
(raczej zachowania). Ale bądź to w „postawie”, bądź w „motywacji” podkreślają biegli
w mowie i piśmie głównie element (warunek?) świadomego działania, gdy ja z
uporem maniaka poszukiwałem spontaniczno-bezinteresownych źródeł. Zjawia się teraz
myśl, że spontaniczny niekoniecznie
musi oznaczać bezinteresowny, ale i
tak już wieki temu doszedłem do wniosku, że np. czystego altruizmu w człowieku
jest jak na lekarstwo i najczęściej chodzi w takim altruizmie o – słowami
Tischnera to ujmując – postawę „pięknoducha”. Jednak bezinteresowność i
altruizm to tematy na różne bajki są. Wracam do Tischnera.
Pięknoduch chętnie porzuca wewnętrzne poczucie
obowiązku na rzecz uczuć i emocji, z którymi jest mu w danym środowisku
„piękniej”, bardziej „do twarzy”, dzięki którym może on łatwiej uzyskać poklask
widowni. (Józef Tischner, Myślenie według wartości).
Czas i do owych pisanek powrócić,
bo umknęły z pola widzenia. Czyli mówiąc „pisanka”, niejako automatycznie
pojawia się zakres znaczeniowy tego słowa… „Zakres”, czyli coś „ograniczonego”,
w tym przypadku ograniczonego do jajka (wydmuszki), a następnie do farb,
rysików i różnych niezbędnych przyborów. Na wzór strojów ludowych szukałem
charakterystycznych cech pisanek z poszczególnych regionów Polski. Natknąłem
się na pisanki chełmskie. Jednak ten kierunek poszukiwań także w określonym
„zakresie” czy kierunku się odbywa, czyli o związek regionów z określonymi
wzorami idzie, a przecież szukam teraz czegoś ponad formami, chociaż w
przypadku stroju i pisanki także o formę chodzi.
Wracam do jaja, jaja jako
symbolu, bo przecież nie jest jakimś przypadkiem, że pisano na jajach tylko
dlatego, że akurat pod ręka były.
We wszystkich kulturach jajo jest potężnym amuletem
przeciw złym mocom i czarom. Znaki czynione na jajkach miały charakter
magiczny, miały chronić domostwo przed złymi duchami, rzucaniem uroku, czarami
i chorobami. Szczególne znaczenie miał czas przesilenia wiosennego, kiedy to
zakopywano naznaczone jajka pod progami obejść, budynków gospodarczych lub
przed bramką do ogrodu. Toczono jaja po ciele chorych i po grzbietach zwierząt,
by były dorodne i zdrowe, rzucano jaja w ogień by gasiły ogień, gdy wybuchł
pożar, a wydmuszki kładziono pod drzewa w sadach, by
obficie owocowały. http://pisanki.pl/historia/
Temat „Kołomyja” wyszedł
przypadkiem, chociaż wiadomo, że tzw. przypadkom trzeba wychodzić naprzeciw. W
poszukiwaniu pisanek natknąłem się na muzeum pisanek w Kołomyi. Ale „kołomyja”
to także słowo potoczne w znaczeniu «zamieszanie z jakiegoś powodu». No więc
szukam i tej potocznej „kołomyi”.
A z kołomyją było tak: od nazwy miasta Kołomyja
powstało słowo kołomyjka „śpiew i taniec górali karpackich na Rusi”. O
kołomyjkach w tym znaczeniu pisali m.in. W. Pol, A. Mickiewicz, H. Sienkiewicz.
Później kołomyjką nazywano już tylko taniec, a ściślej skoczny taniec
ukraiński, tańczony solo z przysiadami, podobny do kozaka (zob. Inny słownik języka polskiego PWN). W
drugiej połowie ubiegłego wieku kołomyjką i kołomyją zaczęto nazywać – na
zasadzie podobieństwa – wszelkie zamieszania, bałagan, zamęt. http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=7738
Nie przekonuje mnie porównanie
tańca do „wszelkiego zamieszania, bałaganu i zamętu”, ale jeżeli takie
wytłumaczenie się przyjmuje, niech sobie będzie.
Pozostaję jednak jeszcze na
chwilkę przy kołomyjce.
Kołomyjka – taniec ludowy związany z Europą
Południowo-Wschodnią (przede wszystkim Ukraina — tereny karpackie i Podole, ale
też Mołdawia, Rumunia) charakterystyczny dla różnych grup etnicznych
zamieszkujących te tereny. W metrum jest parzystym (zazwyczaj 2/4). Tempo jest
dość żywe, charakterystyczną cechą jest rosnące (w miarę tańczenia) tempo.
Kołomyjka nawiązuje do tańców góralskich.
Kołomyjka to również ukraińska pieśń liryczna.
O kołomyjce wspominają słowa refrenu popularnej pieśni
Józefa Korzeniowskiego „Czerwony pas” (Dla Hucuła nie ma życia, jak na
połoninie):
„Tam szum Prutu, Czeremoszu
Hucułom przygrywa,
A ochocza (wesoła?)
kołomyjka
Do tańca porywa.
Jak na batucie w tym moim pisaniu
– co rusz spadam obok.
Tak więc porzucam teraz owe
„zakresy”, które niczym „granice” uniemożliwiają wyjście poza stereotypowe
znaczenie słowa „pisanka”. Zatrzymuję jednak ów symbolizm (jajo to życie), ale nie w tym konkretnym znaczeniu, lecz że zarówno
w pisance pisanej na jajku, jak i na papierze (słownie) nie o formę
wypowiedzenia się idzie, lecz o samo wypowiedzenie się, a może nawet o stosunek
do życia i o potrzebę wyrażenia tego stosunku, jednym słowem: o wypowiedzenie
się, lub może raczej o przejawienie się, ot, chociażby samemu sobie, przed
samym sobą. Aby pisankowania do jajka
i słowa nie zawęzić dodam jeszcze takie formy przejawiania się, jak np. rzeźba,
malarstwo, śpiew, taniec czy budowanie babek z piasku, a nawet brzechtanie
patykiem czy dłońmi w błotku, w kałuży podeszczowej. Oczywiście i o pisaniu
ikon nie zapominam, które właśnie pisało się, a nie malowało.
Raz jeszcze coś z książki
dyżurnej (J. Tischner, Myślenie według
wartości):
Szukanie tego, jak być w prawdzie, idzie dzisiaj zazwyczaj
dwojakim nurtem.
Tak na przykład na gruncie fenomenologii dąży się do
dotarcia do podstawowych najbardziej pierwotnych doświadczeń, czyli „zetknięć”
człowieka i świata. Wymaga to wielu całkiem szczególnych zabiegów. Może
najtrafniej powiedział M. Heidegger: „człowiek, zanim zacznie mówić, musi
nauczyć się obcować z tym co bezimienne”. Często trzeba nam odrzucić utrwalone
zwyczajami słowa, zrewidować podstawowe pojęcia, przetasować doświadczenia,
postawić znaki zapytania tam, gdzie zdrowy rozsądek nie widzi żadnych
problemów.
„Zdrowy rozsądek”, „rutyna jak
rdza”, „doświadczenie jak klapki na oczach”, „małżeństwo z rozsądku”, „czekanie
na miłość”, „miłość czysta jak łza”, „Zobaczyć głos” Olivera Sacks’a. Słów
pełno … Pełno nas, a jakoby nikogo nie
było…
13 kwietnia 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz