wtorek, 29 kwietnia 2014

intuicyjne żachnięcie na "domykanie"

Obrona siebie i przed sobą (Milena Karlińska – Charaktery, luty 2003) - Poczułem w pewnej chwili lekki „niepokój”... W podobny nastrój wprawiły mnie jedne z wcześniejszych „Charakterów”, które poświęcone były manipulowaniu. Być może słowo „niepokój” nie jest tu właściwie dobrane, wiem jednak, że „zadziałało” we mnie „coś”, czego wynikiem było „żachnięcie”. Najpierw żacham się, a ponieważ momenty żachnięć bywają punktem zaczepienia do dalszych refleksji nad sobą, przyłapuję więc siebie „na gorącym uczynku”, na gorąco przejaw żachnięcia chwytam, czynię to nawet chętnie, nawet już nie wiedząc, na ile to chwytanie świadome jest, na ile zaś nieświadome. Za swoimi tworami słownymi nie przepadam, czynię to jednak po części z przekory, jako że większość słów zawłaszczonych zostało przez naukę, czyniąc z nich naukowe pojęcia, szerokie pojęcia, do tego nawet stopnia, że zwykłemu śmiertelnikowi nie pozostaje już nic... "prawie nic", gdyż pozostały mu jeszcze gesty, mimika, niewyrażone w słowach myśli. Wiem, przejaskrawiam... wiem także, że i dla mnie nie ma „pustych” słów, i że mi w nich nie tylko o ich znaczenie chodzi (gdy ich używam), ale i o to, że po prostu z czegoś wynikają, że zarazem w nich (w ich znaczeniu) już zaczątek czegoś jest, co z nich, czy w związku z nimi, za chwilę wyniknie.
Naprawdę jak jest, nie wie nikt - Do gustu przypadł mi ten artykuł, szczególnie zaś w „chwili”, gdy mowa jest o zjawisku potrzeby „domykania procesu poznawczego”. Otwieranie czegoś już domkniętego, czyli ciągłe odmykanie, a w rezultacie... raczej ciągłe „niedomykanie” – za czymś takim bym się opowiadał, jeśli nawet na chwilę do obsesyjnej części rodzaju ludzkiego bym się zaszufladkował, bo i ja także podczas przechodzenia przez ulicę – bywa – rozglądam się bez końca...
Na dobrą sprawę (czyli w sumie na niedobrą), nas samych najmniej znamy my sami, lecz ostatecznie bliższa ciału wydaje się obrona „siebie przed innymi” – nawet, gdyby przyszło nam z pomocy owych innych korzystać, z ich doświadczenia i fachowości. Oczywiście pierwszą rzeczą jest poznać owe mechanizmy obronne... może nie tyle poznać, co zdawać sobie sprawę z ich istnienia, mieć to na uwadze, czyli do owej metody powracam, tj. do moich żachnięć, których źródeł poszukuję przede wszystkim w sobie, najpierw w sobie, gdyż jeśli już coś mnie porusza, chciałbym wiedzieć: „dlaczego?”.
Zapewne uzasadnione jest „niedomykanie” obszarów rozmyślań, które dotyczą dwóch przynamniej rzeczywistości, w jakich żyjemy. Bronimy się przed innymi (ludźmi), którzy stwarzają nam zagrożenie, a jednocześnie bronimy się przed docieraniem do siebie samych, zwodzimy siebie samych, ponieważ w sumie i tak jesteśmy pod pręgierzem „panowania” różnorodnych norm, obyczajów, zasad itp. W efekcie (i w afekcie) nie nasza natura „nas ocenia”, lecz drzemiąca w nas społeczność, „społeczna część” naszego „ja”. Chcemy być sobą, ale jednocześnie owe przejawy „bycia sobą” konfrontujemy z tym, co by o nas powiedzieli inni – dochodzi do paradoksu (smutnego), gdy nasze opinie i sądy wypowiadane są przez nas tylko „na użytek zewnętrzny” (pod kogoś). Wypowiadamy w „towarzystwie” słowa, zdania, które niby to naszymi przekonaniami są, lecz „wypowiedzi” te podporządkowane bywają pewnemu scenariuszowi... Mówimy jedno a myślimy drugie. Jeden paradoks rodzić może następny: w jakimś gronie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że uczestniczą w farsie. Każdy z grona wie, że „gra teatr”, wie także, że inni czynią to samo, i że ci inni także zdają sobie sprawę z własnej gry...
Strategia kształtowania silnej woli - „Chodziło mi po głowie”, niemalże „na końcu języka” miałem coś, co pojawiło się podczas tych moich refleksji, potem umknęło, ale wreszcie mam... W styczniowym numerze to było, w „Weź się za język”, Strategia kształtowania silnej woli, a w niej: podzielenie celu „na mniejsze, bo duży cel przytłacza, obezwładnia, zniechęca”. Niestety, brak mi takiej strategii. Ma to zapewne związek z ową tkwiącą we mnie tendencją to „niedomykania”... Bo czyż nie uczy nas życie, że domykanie ważnych spraw bywa często zamykaniem się „przed” czymś? Jednak po pewnym czasie, niejako „kuchennymi drzwiami”, ponownie docieramy do owych zamkniętych spraw, aby je odemknąć, często jednak po to jedynie, aby je znowu zamknąć, przy czym oczywiście dostrzegam różnicę między „zamykaniem się w sobie” a „domykaniem procesu poznawczego”, chociaż jedno z drugim pozostaje zapewne w ścisłym związku – mam tutaj na myśli także naukę, która naucza, ale bynajmniej nie tzw. nauki ścisłe mam tu na uwadze.
Myśli (moje, teraz) powracają do problemu roli nieświadomości w naszym działaniu (myśleniu). Jak to się ma do naszych postaw wychowawczych? Skoro wiemy, że o tak wielu sprawach jeszcze nie wiemy, że trudne są do nazwania zjawiska psychiczne, które zachodzą w każdym z nas... a więc jak ów stan wiedzy, także niewiedzy, sprzyjać może uzmysłowieniu nam sobie, że jednak możemy się mylić, gdy występując w roli np. wychowawcy uzurpujemy sobie prawo do tego, że przede wszystkim my, dorośli, wiemy najlepiej, jakie to podświadome (także świadome) procesy psychiczne rozgrywają się w młodym człowieku, w dziecku. Trudno jest mi rozmyślać o kontaktach na linii dorosły-dziecko, nie „zapędzając” się jednocześnie w ferworze tych rozmyślań aż do źródeł, czyli do problemu „natury ludzkiej”. I oczywiście jak bumerang przy takim postawieniu sprawy powraca pytanie, które nie tyle istoty natury człowieka dotyczy, ile: która z „natur” w dorosłym dominuje, czy też którą z nich ów dorosły reprezentuje – „rzeczywistą” czy „wykoncypowaną”, a może: w jakim stopniu jedną, a w jakim drugą? Są to dla mnie, wbrew pozorom, pytania natury praktycznej, na które – w części – uzyskujemy odpowiedzi, gdy zastanawiamy się, jaka w danym układzie wychowawczym panuje atmosfera. Jeśli w swojej filozofii wychowania zastanawiamy się przede wszystkim nad tym, czy też od tego wychodzimy, jaki wychowanek (według naszych, osobistych kryteriów) ma BYĆ, a nie jaki JEST i co w nim drzemie, to czy nie kłóci się to z naukową wiedzą, zgodnie z którą nie tylko nie wiemy do końca, jacy jesteśmy, ale – zgodnie z którą – wiemy także, że bardzo różni jesteśmy. A zarazem chcemy ulepiać innych na własną modłę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz