Obrona siebie i
przed sobą (Milena Karlińska – Charaktery, luty 2003) - Poczułem
w pewnej chwili lekki „niepokój”... W podobny nastrój wprawiły mnie jedne z
wcześniejszych „Charakterów”, które poświęcone były manipulowaniu. Być może
słowo „niepokój” nie jest tu właściwie dobrane, wiem jednak, że „zadziałało” we
mnie „coś”, czego wynikiem było „żachnięcie”. Najpierw żacham się, a ponieważ
momenty żachnięć bywają punktem zaczepienia do dalszych refleksji nad sobą,
przyłapuję więc siebie „na gorącym uczynku”, na gorąco przejaw żachnięcia
chwytam, czynię to nawet chętnie, nawet już nie wiedząc, na ile to chwytanie
świadome jest, na ile zaś nieświadome. Za swoimi tworami
słownymi nie przepadam, czynię to jednak po części z przekory, jako że
większość słów zawłaszczonych zostało przez naukę, czyniąc z nich naukowe pojęcia,
szerokie pojęcia, do tego nawet stopnia, że zwykłemu śmiertelnikowi nie
pozostaje już nic... "prawie nic", gdyż pozostały mu jeszcze gesty, mimika,
niewyrażone w słowach myśli. Wiem, przejaskrawiam... wiem także, że i dla mnie
nie ma „pustych” słów, i że mi w nich nie tylko o ich znaczenie chodzi (gdy ich
używam), ale i o to, że po prostu z czegoś wynikają, że zarazem w nich (w ich
znaczeniu) już zaczątek czegoś jest, co z nich, czy w związku z nimi, za chwilę
wyniknie.
Naprawdę jak
jest, nie wie nikt - Do
gustu przypadł mi ten artykuł, szczególnie zaś w „chwili”, gdy mowa jest o zjawisku
potrzeby „domykania procesu poznawczego”. Otwieranie
czegoś już domkniętego, czyli ciągłe odmykanie, a w rezultacie... raczej ciągłe
„niedomykanie” – za czymś takim bym się opowiadał, jeśli nawet na chwilę do
obsesyjnej części rodzaju ludzkiego bym się zaszufladkował, bo i ja także podczas
przechodzenia przez ulicę – bywa – rozglądam się bez końca...
Na dobrą sprawę (czyli w sumie na niedobrą), nas samych najmniej znamy my
sami, lecz ostatecznie
bliższa ciału wydaje się obrona „siebie przed innymi” – nawet, gdyby przyszło
nam z pomocy owych innych korzystać, z ich doświadczenia i fachowości.
Oczywiście pierwszą rzeczą jest poznać owe mechanizmy obronne... może nie tyle
poznać, co zdawać sobie sprawę z ich istnienia, mieć to na uwadze, czyli do
owej metody powracam, tj. do moich żachnięć, których źródeł poszukuję przede
wszystkim w sobie, najpierw w sobie, gdyż jeśli już coś mnie porusza, chciałbym
wiedzieć: „dlaczego?”.
Zapewne
uzasadnione jest „niedomykanie” obszarów rozmyślań,
które dotyczą dwóch przynamniej rzeczywistości, w jakich żyjemy. Bronimy się
przed innymi (ludźmi), którzy stwarzają nam zagrożenie, a jednocześnie bronimy
się przed docieraniem do siebie samych, zwodzimy siebie samych, ponieważ w
sumie i tak jesteśmy pod pręgierzem „panowania” różnorodnych norm, obyczajów,
zasad itp. W efekcie (i w afekcie) nie nasza natura „nas ocenia”, lecz
drzemiąca w nas społeczność, „społeczna część” naszego „ja”. Chcemy być sobą,
ale jednocześnie owe przejawy „bycia sobą” konfrontujemy z tym, co by o nas
powiedzieli inni – dochodzi do paradoksu (smutnego), gdy nasze opinie i sądy
wypowiadane są przez nas tylko „na użytek zewnętrzny” (pod kogoś). Wypowiadamy w
„towarzystwie” słowa, zdania, które niby to naszymi przekonaniami są, lecz
„wypowiedzi” te podporządkowane bywają pewnemu scenariuszowi... Mówimy jedno a
myślimy drugie. Jeden paradoks rodzić może następny: w jakimś gronie wszyscy
zdają sobie sprawę z tego, że uczestniczą w farsie. Każdy z grona wie, że „gra
teatr”, wie także, że inni czynią to samo, i że ci inni także zdają sobie
sprawę z własnej gry...
Strategia
kształtowania silnej woli - „Chodziło
mi po głowie”, niemalże „na końcu języka” miałem coś, co pojawiło się podczas
tych moich refleksji, potem umknęło, ale wreszcie mam... W styczniowym numerze
to było, w „Weź się za język”, Strategia
kształtowania silnej woli, a w niej: podzielenie celu „na mniejsze, bo duży
cel przytłacza, obezwładnia, zniechęca”. Niestety, brak mi takiej strategii. Ma to zapewne związek z ową tkwiącą we mnie tendencją
to „niedomykania”... Bo czyż nie uczy nas życie, że domykanie ważnych spraw
bywa często zamykaniem się „przed” czymś? Jednak po pewnym czasie, niejako
„kuchennymi drzwiami”, ponownie docieramy do owych zamkniętych spraw, aby je
odemknąć, często jednak po to jedynie, aby je znowu zamknąć, przy czym
oczywiście dostrzegam różnicę między „zamykaniem się w sobie” a „domykaniem procesu
poznawczego”, chociaż jedno z drugim pozostaje zapewne w ścisłym związku – mam
tutaj na myśli także naukę, która naucza, ale bynajmniej nie tzw. nauki ścisłe
mam tu na uwadze.
Myśli (moje, teraz) powracają do problemu roli nieświadomości
w naszym działaniu (myśleniu). Jak to się ma do naszych postaw wychowawczych?
Skoro wiemy, że o tak wielu sprawach jeszcze nie wiemy, że trudne są do
nazwania zjawiska psychiczne, które zachodzą w każdym z nas... a więc jak ów
stan wiedzy, także niewiedzy, sprzyjać może uzmysłowieniu nam sobie, że jednak
możemy się mylić, gdy występując w roli np. wychowawcy uzurpujemy sobie prawo
do tego, że przede wszystkim my, dorośli, wiemy najlepiej, jakie to podświadome
(także świadome) procesy psychiczne rozgrywają się w młodym człowieku, w
dziecku. Trudno jest mi rozmyślać o kontaktach na linii dorosły-dziecko, nie
„zapędzając” się jednocześnie w ferworze tych rozmyślań aż do źródeł, czyli do
problemu „natury ludzkiej”. I oczywiście jak bumerang przy takim postawieniu
sprawy powraca pytanie, które nie tyle istoty natury człowieka dotyczy, ile: która z „natur” w dorosłym dominuje, czy też
którą z nich ów dorosły reprezentuje – „rzeczywistą” czy „wykoncypowaną”, a
może: w jakim stopniu jedną, a w jakim drugą? Są to dla mnie, wbrew pozorom,
pytania natury praktycznej, na które – w części – uzyskujemy odpowiedzi, gdy
zastanawiamy się, jaka w danym układzie wychowawczym panuje atmosfera. Jeśli w
swojej filozofii wychowania zastanawiamy się przede wszystkim nad tym, czy też
od tego wychodzimy, jaki wychowanek (według naszych, osobistych kryteriów) ma
BYĆ, a nie jaki JEST i co w nim drzemie, to czy nie kłóci się to z naukową
wiedzą, zgodnie z którą nie tylko nie wiemy do końca, jacy jesteśmy, ale –
zgodnie z którą – wiemy także, że bardzo różni jesteśmy. A zarazem chcemy
ulepiać innych na własną modłę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz