Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień
dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą.
dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą.
Margaret Thatcher
Czy warto było (czynić, myśleć,
mieć przekonania), jeśli coś, co czegoś „warte” było, teraz nawet funta kłaków
nie jest warte? Czy w ogóle warto jest gdybać?
Po szkodzie mądry jest ten, który
jest po niej mądrzejszy o doświadczenia, z których potrafi wyciągnąć wnioski.
„Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”, bo upadki innych są upadkami
jedynie tych innych, nie naszymi. Bywa i tak, że będąc świadkami czyjegoś
np. moralnego upadku, fali takich upadków, jednocześnie widzimy, że owa
przez nas dotychczas określana niemoralność staje się niejako nową, niemalże
powszechną moralnością. I teraz albo wali się nasz świat wartości, albo jednak
przewartościowujemy nasz świat pojęć i dołączamy do zwolenników i wyznawców
„nowej” moralności. Życie nagradza nas lub karci za taką postawę, zastanawiamy
się więc znowu, czy warto było... A jeśli nie, to co wówczas warto było innego
czynić? A jeśli jednak warto było, to gdzieś podskórnie i tak może pojawić się
pytanie, czy warto było sprzeniewierzyć się swoim wartościom po to, abyśmy po
czasie mogli stwierdzić, że w sumie warto było? A więc: czy warto coś, co
„warto”, uczynić czymś co „nie warto”, a to co „nie warto” tym co „warto”? Co
„warto”, a czego „nie warto” – oto też pytanie.
Podobnie z tym „ja”. Coś
przeskrobię albo wniosę się na wyżyny, czyli coś już się zadziało, ja zaś po
tym fakcie kruszę kopię o przeminione z wiatrem, zastanawiam się czy to „ja”
byłem, czy może jakieś licho popchnęło mnie do niegodnego czynu. Gdy mi pasuje,
mówię „byłem sobą”, gdy nie pasuje – to „nie byłem sobą”. Po co takie słowne
wygibasy? Raz jest się bohaterem, raz tchórzem – w oczach innych, w swoich
oczach. Co by nie mówić, jak by nie przystrajać myśli w piękne słowa, albo te
myśli owymi pięknymi słówkami kamuflować – jak rzeczywiście było, nie wie nikt
„Być tchórzem”. Łatwo jest wydawać takie opinie o kimś, nawet (siląc się niby
to na obiektywizm) o sobie samym... Podobnie jak „być bohaterem”... Czy nie
trzeba by w takich chwilach (zadumy nad tego typu pojęciami) cofnąć się po
prostu do źródeł, czyli na przykład do potrzeby bezpieczeństwa, ale bardzo,
bardzo szeroko pojętej. „Tchórzostwo” i „bohaterstwo” to tylko przykład, przy
czym akurat najmniej one teraz mnie zajmują. Chodzi o cokolwiek, o jakiekolwiek
zachowania, a w sumie o te łatki przyszywane sobie przez ludzi nawzajem.
„Jesteśmy, jacy jesteśmy” – oczywiście takie stwierdzenie niczego nie wyjaśnia,
można by jedynie (i aż) podkreślić, że wręcz niemożliwością jest określenie
(odgadnięcie), kto i dlaczego jest właśnie takim jakim jest. Jakieś tam normy
czy etosy oczywiście funkcjonują na co dzień.
Więc może nie jest warto stawiać
sobie pytań o to, czy warto/nie warto wgłębiać się w zakamarki
różnorodnych rzeczywistych, czy nawet wydumanych problemów? Odpowiadam sam
sobie: warto, nawet, gdy (pozornie) nie warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz