wtorek, 21 listopada 2017

Wartogdybanie

Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień
dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą.
Margaret Thatcher

Czy warto było (czynić, myśleć, mieć przekonania), jeśli coś, co czegoś „warte” było, teraz nawet funta kłaków nie jest warte? Czy w ogóle warto jest gdybać?

Po szkodzie mądry jest ten, który jest po niej mądrzejszy o doświadczenia, z których potrafi wyciągnąć wnioski. „Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”, bo upadki innych są upadkami jedynie tych innych, nie naszymi. Bywa i tak, że będąc świadkami czyjegoś np. moralnego upadku, fali takich upadków, jednocześnie widzimy, że owa przez nas dotychczas określana niemoralność staje się niejako nową, niemalże powszechną moralnością. I teraz albo wali się nasz świat wartości, albo jednak przewartościowujemy nasz świat pojęć i dołączamy do zwolenników i wyznawców „nowej” moralności. Życie nagradza nas lub karci za taką postawę, zastanawiamy się więc znowu, czy warto było... A jeśli nie, to co wówczas warto było innego czynić? A jeśli jednak warto było, to gdzieś podskórnie i tak może pojawić się pytanie, czy warto było sprzeniewierzyć się swoim wartościom po to, abyśmy po czasie mogli stwierdzić, że w sumie warto było? A więc: czy warto coś, co „warto”, uczynić czymś co „nie warto”, a to co „nie warto” tym co „warto”? Co „warto”, a czego „nie warto” – oto też pytanie.

Podobnie z tym „ja”. Coś przeskrobię albo wniosę się na wyżyny, czyli coś już się zadziało, ja zaś po tym fakcie kruszę kopię o przeminione z wiatrem, zastanawiam się czy to „ja” byłem, czy może jakieś licho popchnęło mnie do niegodnego czynu. Gdy mi pasuje, mówię „byłem sobą”, gdy nie pasuje – to „nie byłem sobą”. Po co takie słowne wygibasy? Raz jest się bohaterem, raz tchórzem – w oczach innych, w swoich oczach. Co by nie mówić, jak by nie przystrajać myśli w piękne słowa, albo te myśli owymi pięknymi słówkami kamuflować – jak rzeczywiście było, nie wie nikt „Być tchórzem”. Łatwo jest wydawać takie opinie o kimś, nawet (siląc się niby to na obiektywizm) o sobie samym... Podobnie jak „być bohaterem”... Czy nie trzeba by w takich chwilach (zadumy nad tego typu pojęciami) cofnąć się po prostu do źródeł, czyli na przykład do potrzeby bezpieczeństwa, ale bardzo, bardzo szeroko pojętej. „Tchórzostwo” i „bohaterstwo” to tylko przykład, przy czym akurat najmniej one teraz mnie zajmują. Chodzi o cokolwiek, o jakiekolwiek zachowania, a w sumie o te łatki przyszywane sobie przez ludzi nawzajem. „Jesteśmy, jacy jesteśmy” – oczywiście takie stwierdzenie niczego nie wyjaśnia, można by jedynie (i aż) podkreślić, że wręcz niemożliwością jest określenie (odgadnięcie), kto i dlaczego jest właśnie takim jakim jest. Jakieś tam normy czy etosy oczywiście funkcjonują na co dzień.

Więc może nie jest warto stawiać sobie pytań o to, czy warto/nie warto wgłębiać się w zakamarki różnorodnych rzeczywistych, czy nawet wydumanych problemów? Odpowiadam sam sobie: warto, nawet, gdy (pozornie) nie warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz