wtorek, 21 listopada 2017

Byle czym się cieszyć? Można tak?

„Ręka” – trudne zadanie do ciekawego przedstawienia na fotografii. W zamian podczas spacerku pojawiło się „kupić”. Jak by nie patrzeć, kojarzy się z „kupą”, czyli z dużą ilością czegoś. Pies np. skupia się bardzo podczas robienia kupy. Kupić, zakupić, dokupić, skupić, wykupić – ale i rozkupić. Wszystko to z kupowaniem czy kupczenien ma związek, czyli ze zbieraniem czegoś do kupy. „Zbieractwo” jednak chyba nieco inne znaczenie ma. Myślę teraz o zbieraniu żywności w lesie, czyli cofam się w myślach o tysiące lat.

Zbieractwo – zbieranie płodów dziko rosnących roślin, między innymi runa leśnego, stanowiące podstawę utrzymania społeczeństw pierwotnych, jedna z najstarszych form gospodarki, występowało zwykle w połączeniu z łowiectwem, tworząc wraz z nim podstawę pierwotnego podziału pracy. Jako forma utrzymania niektórych społeczeństw zachowało się do czasów współczesnych.
Również jako podstawa utrzymania mniej zamożnych osób (m.in. zbieractwo złomu) oraz mało precyzyjnie alternatywna nazwa dla: kolekcjonerstwo, gromadzenie, zbieranie znaczków pocztowych, zbieractwo pieśni ludowych, pamiątek przeszłości m.in.

Tak więc kupowanie, kupczenie, kupiectwo to cechy społeczeństw niepierwotnych, czyli wtórnych. Czy z wtórnym analfabetyzmem etycznym ma to coś wspólnego, trudno orzec. Trzeba by wpierw pierwotnemu analfabetyzmowi się przyjrzeć. Wtórny analfabetyzm to „utrata umiejętności czytania i pisania”, pierwotny to brak umiejętności czytania i pisania u osób dorosłych (nie nauczyły się tego wcześniej). Podobnie może i z tą etyką, a raczej z moralnością. Ale w tym przypadku trudno jest o narzędzia sprawdzające, a wcześniej jeszcze – o kryteria. Każdy wszak swą moralność ma. Dlatego może precyzyjniej jest mówić o etyce. Ale jeżeli jednak różne etyki są, np. była taka, która nazywała się „marksistowska”, to natychmiast dulszczyzna się przypomina, także Kali, także osiedlowy łobuz, mąż maltretujący rodzinę, albo i żona maltretująca męża, ale także i dzieci maltretujące rodziców. Drapieżcy i ofiary wokół w nas, a nawet każdy z nas raz jednym, raz drugim bywa – gdy raz się łasimy, a innym razem tupiemy nogą i grozimy palcem. Jak kameleon albo i ta chorągiewka na wietrze.

Odwiedziłem antykwariat. Dla siebie nic nie znalazłem, ale przypomniałem sobie, że będę w Irlandii; już wcześniej pomyślałem o jakiejś książeczce dla wnuczki… Sympatyczna pani poleciła mi „Matyldę”. Przemknąłem wzrokiem przez kilka zdań. Kupiłem. Dziewięć złotych.

Książka z ilustracjami Quentina Blake, wyróżniona tytułem najlepszej powieści dla dzieci 1988 roku. Matylda jest wrażliwą i niezwykle utalentowaną dziewczynką. Nie ukończywszy nawet pięciu lat czytuje Hemingwaya, Dickensa, Kiplinga i Steinbecka oraz rozwiązuje trudne zagadki matematyczne. Cóż z tego, kiedy jej rodzice nie zauważają jej; są po prostu... głupi. Co gorsza, kierowniczka szkoły, do której zaczyna uczęszczać Matylda, okazuje się prawdziwym potworem w spódnicy. Nagle Matylda odkrywa w sobie niezwykły dar tajemniczą psychiczną siłę, zdolność czynienia dorosłym najbardziej perfidnych psikusów. Dzięki niemu będzie mogła ocalić szkołę i pomóc swojej ukochane nauczycielce.

Wnuczka już teraz niezły diabełek jest. Mam nadzieję, że po lekturze tej książki nie „zdiabli” się jeszcze bardziej. W SKM’ce czytałem tę książkę, po drodze z peronu do domu również… prawie natknąłem się sobą na kosz na śmieci stojący tuż przed słupem latarnianym.
„Słownik za dychę” – znowu dzisiaj, po raz któryś, przeczytałem zaznaczoną stronę, ale dzisiaj głębiej w to wszedłem; chodzi o „się”, o którym krytycznie mówił Heidegger:

„chodzi się”, „rośnie się” (czyli to co robią i inni)
owo „się” oznacza utratę autentyczności, indywidualności;


Ja dodaję: „nosi się” (swoje ciało na przykład), jak na wybiegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz