Lipiec 2005. Cisza przed ulewą,
przed burzą.
I już leje! Orgiazm!
To duszne (czyli
bezduszne) lato już mnie wykańczało.
Teraz odżywam. I
zatrzeszczało, i zagrzmiało akurat wspaniale.
W namiocie teraz
być, wzbierającą rzekę z brzegu oglądać. Potem zbierać namiot w popłochu i na
wzgórze zmykać. Po chwili niekontrolowanie po śliskim gliniastym zboczu z
powrotem na brzuchu, na twarzy, z tobołami w dół się ześlizgiwać. A woda wezbranej
górskiej rzeki tuż‑tuż, zawłaszcza brzegi.
*
Słucham przyrody
i patrzę na nią. Stoję na balkonie jak zwierzę w klatce.
Gdyby jeszcze
wicher był, a więc i sztorm! Ale z tym do jesieni, do zimy trzeba czekać...
No i już
przechodzi! W siąpidło się zamienia! Do kitu z taką ulewą! I nawet się
przejaśnia! Znowu skwar i duchota nadejdą. Ot, szara, chociaż przesłoneczniona, rzeczywistość.
*
Włączam The Doors
– Riders On The Storm.
"Sopot tonie w betonie" - krajobraz po deszczu:
https://youtu.be/--XFvUCDFaA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz