czwartek, 16 listopada 2017

Nareszcie ulewa! Nareszcie!

Lipiec 2005. Cisza przed ulewą, przed burzą.
I już leje! Orgiazm!
To duszne (czyli bezduszne) lato już mnie wykańczało.
Teraz odżywam. I zatrzeszczało, i zagrzmiało akurat wspaniale.
W namiocie teraz być, wzbierającą rzekę z brzegu oglądać. Potem zbierać namiot w popłochu i na wzgórze zmykać. Po chwili niekontrolowanie po śliskim gliniastym zboczu z powrotem na brzuchu, na twarzy, z tobołami w dół się ześlizgiwać. A woda wezbranej górskiej rzeki tuż‑tuż, zawłaszcza brzegi.
*
Słucham przyrody i patrzę na nią. Stoję na balkonie jak zwierzę w klatce.
Gdyby jeszcze wicher był, a więc i sztorm! Ale z tym do jesieni, do zimy trzeba czekać...
No i już przechodzi! W siąpidło się zamienia! Do kitu z taką ulewą! I nawet się przejaśnia! Znowu skwar i duchota nadejdą. Ot, szara, chociaż przesłoneczniona, rzeczywistość.
*
Włączam The Doors – Riders On The Storm.

"Sopot tonie w betonie" - krajobraz po deszczu:
https://youtu.be/--XFvUCDFaA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz