środa, 26 lutego 2014

klucze, wytrychy

Krawat w rozmowie ze stryczkiem dowodzi swojej przydatności: że można go na różne sposoby formować, zacieśniać, rozluźniać itp. Stryczek odpowiada mu, że wychodzi z założenia „raz a dobrze”.
Czytamy książkę jako dziecko, potem jako młodzieniec, jeszcze potem jako dorosły, jako starzec – za każdym razem dokopujemy się do czegoś nowego, do czegoś, czego kiedyś w niej nie dostrzegaliśmy, często także nie dostrzegając dzisiaj tego, co kiedyś było dla nas podczas czytania tej książki najważniejsze. Bywa i tak, że w zależności od tego, czego szukamy, w zależności od nastawienia, od tematyki aktualnie nas zajmującej za każdym razem to coś, czego poszukujemy, odnajdziemy, a przynajmniej na jakiś trop natrafimy. Taka książka (tutaj książka jako przykład) czymś w rodzaju przewodnika po życiu być może.
Owe klucze i wytrychy to coś odwrotnie innego jest (bywa) – przy czym więcej sympatii mam dla wytrycha niż dla klucza. Weźmy klucz do szczęścia – wynajdując go zamykamy jednocześnie owo szczęście w pewnych ramach. Niech w nim (kluczu) i tysiące ząbków będą, to jednak zdarzyć się może, że tego tysiąc pierwszego zabraknie. Z wytrychem inaczej, chociaż zapominać nie można, że i on jedynie określone typy zamków może otwierać. Te wszystkie poradniki w stylu „Jak być...”, „Jak zostać...”, „Jak osiągnąć...”, „Jak zdobyć...” kojarzą mi się z takimi kluczami, co to niby coś otwierać powinny, co to w sumie, i owszem, trafiają, lecz „jak kulą w płot”. No, nie do końca tak, bo przecież kasa trafia do kieszeni autora.
Obejrzyjmy słowo kluczyć, czyli zawarty (zamknięty) w nim sens (a może treść). Kluczenie to także obracanie się w pewnym rewirze, obszarze – można rzec: kluczę, bo zgubiłem drogę. Bo kluczyć to jednocześnie inne obszary (czyli te poza tym obszarem, w którym się miotam) wykluczać. A nawet jeszcze gorzej, bo znaczyć to może, że nie zdajemy sobie sprawy z tego, że inne być mogą. A może to i lepiej – bo gdy klapki na oczach mamy… bo przecież bezpieczniej jest w małym się zgubić niż w dużym zagubić. Bo łatwiej chyba w małej klatce się odnaleźć niż w wolnej przestrzeni, kiedy to myśl i dusza na wszystkie strony popędzają.
Gdyby Życie nie polegało na przekraczaniu zastanych granic, na wychodzeniu poza pewne ramy, to zapewne już w zarodku byłoby zaprzeczeniem siebie. Weźmy przykłady przyziemne – te wszystkie krnąbrne, nieposłuszne, ciekawskie, wścibskie dzieci, które raczkują, następnie chodzą, i ciągle przeciągle zadają głupie pytania. Pani w szkole skarży się na Jasia, że się wierci, że energia go rozpiera, że nie uważa, że nie słucha, że nie może się skoncentrować. Bo przecież pani... bo przecież dorośli chcą to pulsujące w dzieciach Życie zakluczyć, pod klucz zamknąć w imię jakichś niby to praw i zasad, które niby tym właśnie Życiem kierują. Ale przecież i my dorośli (biologicznie) także sobie nawzajem takie pęta w postaci naszych osobistych ideałów na nasze dusze nakładamy. W psychologii mówi się o tendencji (w nas) do zamykania rezultatów poznania w postaci wyraźnych struktur, ale – pamiętać należy – mówi się także o umyśle otwartym. A może taki otwarty umysł jest już także w czymś zamknięty, czyli w sobie samym, bo zamknięty właśnie w kategorii umysłu, który przecież z czegoś wynika, czyli np. z otwartej i rozdartej duszy, czyli z takiej właśnie natury duszy, a ta z kolei z natury Natury (Przyrody). Bo Życie jest jedną z cech, jednym z przejawów Natury, bo przecież nie w odizolowaniu od tej Natury powstało, której – przecież – płodem (dzieckiem) jest.
Każdy ma swojego robaka, który go toczy – swoje ramy i klapki.
30 listopada 2003

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz