środa, 26 lutego 2014

język gryzie

Gryzieni przez coś ludzie wylewają swoje żale – coś ich w duszy gryzie, gryzie ich duszę. Ale tutaj chodzi o język w rozumieniu instrumentu do porozumiewania się ludzi – o słowa lub jedynie wyrazy składane w zdania, które owo porozumienie utrudniają, czy nawet wręcz uniemożliwiają. Jeżeli używa się wyrazów niejako bezrefleksyjnie, nie zastanawiając się nad ich sensem (czyli nie w kategorii słów ich używamy, lecz wyrazów właśnie), wówczas jeszcze można traktować to jako próbę przekazywanie myśli, przekazywanie w formie prostej, jako tekstu bez podtekstów, ale jednak tekstu wyrwanego z kontekstu, tekstu traktowanego tak, jakby nie dotyczył, nie miał związku z konkretną sytuacją, która była zaczynem rozmowy. Język – w sensie mowy – może utrudniać porozumiewanie się z innymi (zapewne i z samym sobą za pomocą tzw. mowy wewnętrznej), czyli nie czyni łatwym tego porozumienia, które nie staje się tym, czym w zamierzeniu stać się miało, a staje się mimochodem czymś przeciwnym, czyli nieporozumieniem. Silenie się na porozumienie może sprawę jeszcze bardziej pogorszyć – nieporozumienia bardzo często przyczyniają się do jeszcze głębszych i rozleglejszych nieporozumień.
Jest wiele słów, których nie ma, czyli brak często słów, które sprzyjałyby wyrażaniu naszych myśli, nastrojów, uczuć. Są słowa, które wiele znaczą, a które prze tę wieloznaczność niewiele znaczyć mogą, jeśli ich nie użyjemy w ścisłym związku z konkretną sytuacją, której wypowiadane słowa dotyczą. Używa się słów w nijaki sposób. Dopiero w trwającej i rozwijającej się rozmowie mogą nabierać te słowa konkretniejszego znaczenia; albo jednak pozbawione są konkretnego znaczenia, sprawiając, że sytuacja stawać się zaczyna bardziej zagmatwana, gdyż w dialogu jakimś każda z osób jest w innym (swoim) świecie, każda z nich po wypowiedzeniu słowa/zdania powraca w rewiry swojej wyobraźni.
Słowa/wyrazy mogą wprowadzać mętlik, niewłaściwie użyte zamiast łączyć i porozumiewać potrafią zniechęcić jedynie do jakiegokolwiek wytężania myśli przez kogoś, kto w te meandry języka, czyli mowy, został podstępnie lub jedynie mimowolnie wciągnięty.
Gryzienie. Co oznaczać może, co wyrażać może w rzeczywistości i w zamyśle? I jeśli użyję sformułowania, że najzupełniej poważnie podchodzę do poruszanych tu spraw, to już zanim jakieś uzasadnienie bym tu wytoczyć chciał, to niepoważne i na pozór bezsensowne wydaje mi się takie sformułowanie. No bo jak można rozumieć, a raczej co powinno oznaczać, najzupełniej, także pochodne najniezupełniej na przykład. Zupełnie pogryziony, czy może najzupełniej? Pogryziony to może zły przykład jest, przemoczony chyba lepszy, właściwszy (jako przykład). Ale znowu najzupełniej przemoczony to przecież taki przemoczony jedynie, a jedynie w sensie takim, że samo słowo przemoczony wystarcza do zrozumienia, że coś jest mokre zupełnie, a więc słowo zupełnie najzupełniej nie jest tu potrzebne. Tak jak niepotrzebne są wszystkie słowa użyte powyżej, gdyż niczego nie wyjaśniają, a jedynie rzucić mogą nieco światła na osobę, która te słowa pisze. A jak można rzucić światło, szczególnie jakiś kawałek, czy odrobinę? A czy może ktoś być tak do końca, zupełnie (najzupełniej) porąbany? Pewnikiem, zapewne, prawdopodobnie tak. Czy można coś do końca porąbać? I co znaczy do końca – od początku do końca jak kawałek kija, czy zupełnie, czyli tak zupełnie porąbać, że porąbać dalej (bardziej) się nie da? A kawałek kija? – możemy tak powiedzieć, gdy widzieliśmy ten kij w całości, w przeciwnym razie (gdy go nie widzieliśmy) po cóż ten kawałek, wystarczy przecież kij, lub kijek. Itd., itp. można by „rzekać”. Wniosek nasuwa się jeden z wielu możliwych, a że żadnego preferować nie chcę – bez wniosku więc!
14 lutego 2002

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz