Gryzieni przez coś
ludzie wylewają swoje żale – coś ich w duszy gryzie, gryzie ich duszę. Ale tutaj
chodzi o język w rozumieniu instrumentu do porozumiewania się ludzi – o słowa
lub jedynie wyrazy składane w zdania, które owo porozumienie utrudniają, czy nawet
wręcz uniemożliwiają. Jeżeli używa się wyrazów niejako bezrefleksyjnie, nie
zastanawiając się nad ich sensem (czyli nie w kategorii słów ich używamy, lecz
wyrazów właśnie), wówczas jeszcze można traktować to jako próbę przekazywanie
myśli, przekazywanie w formie prostej, jako tekstu bez podtekstów, ale jednak
tekstu wyrwanego z kontekstu, tekstu traktowanego tak, jakby nie dotyczył, nie
miał związku z konkretną sytuacją, która była zaczynem rozmowy. Język – w
sensie mowy – może utrudniać porozumiewanie się z innymi (zapewne i z samym
sobą za pomocą tzw. mowy wewnętrznej), czyli nie czyni łatwym tego
porozumienia, które nie staje się tym, czym w zamierzeniu stać się miało, a
staje się mimochodem czymś przeciwnym, czyli nieporozumieniem. Silenie się na
porozumienie może sprawę jeszcze bardziej pogorszyć – nieporozumienia bardzo
często przyczyniają się do jeszcze głębszych i rozleglejszych nieporozumień.
Jest wiele słów, których
nie ma, czyli brak często słów, które sprzyjałyby wyrażaniu naszych myśli, nastrojów,
uczuć. Są słowa, które wiele znaczą, a które prze tę wieloznaczność niewiele
znaczyć mogą, jeśli ich nie użyjemy w ścisłym związku z konkretną sytuacją,
której wypowiadane słowa dotyczą. Używa się słów w nijaki sposób. Dopiero w
trwającej i rozwijającej się rozmowie mogą nabierać te słowa konkretniejszego
znaczenia; albo jednak pozbawione są konkretnego znaczenia, sprawiając, że
sytuacja stawać się zaczyna bardziej zagmatwana, gdyż w dialogu jakimś każda z
osób jest w innym (swoim) świecie, każda z nich po wypowiedzeniu słowa/zdania
powraca w rewiry swojej wyobraźni.
Słowa/wyrazy mogą
wprowadzać mętlik, niewłaściwie użyte zamiast łączyć i porozumiewać potrafią zniechęcić
jedynie do jakiegokolwiek wytężania myśli przez kogoś, kto w te meandry języka,
czyli mowy, został podstępnie lub jedynie mimowolnie wciągnięty.
Gryzienie. Co oznaczać
może, co wyrażać może w rzeczywistości i w zamyśle? I jeśli użyję sformułowania,
że najzupełniej poważnie podchodzę do poruszanych tu spraw, to już zanim jakieś
uzasadnienie bym tu wytoczyć chciał, to niepoważne i na pozór bezsensowne
wydaje mi się takie sformułowanie. No bo jak można rozumieć, a raczej co
powinno oznaczać, najzupełniej, także
pochodne najniezupełniej na przykład.
Zupełnie pogryziony, czy może najzupełniej? Pogryziony to może zły przykład
jest, przemoczony chyba lepszy, właściwszy (jako przykład). Ale znowu najzupełniej przemoczony to przecież
taki przemoczony jedynie, a jedynie w
sensie takim, że samo słowo przemoczony
wystarcza do zrozumienia, że coś jest mokre zupełnie, a więc słowo zupełnie
najzupełniej nie jest tu potrzebne. Tak jak niepotrzebne są wszystkie słowa
użyte powyżej, gdyż niczego nie wyjaśniają, a jedynie rzucić mogą nieco światła
na osobę, która te słowa pisze. A jak można rzucić światło, szczególnie jakiś
kawałek, czy odrobinę? A czy może ktoś być tak do końca, zupełnie
(najzupełniej) porąbany? Pewnikiem, zapewne, prawdopodobnie tak. Czy można coś
do końca porąbać? I co znaczy do końca – od początku do końca jak kawałek kija,
czy zupełnie, czyli tak zupełnie porąbać, że porąbać dalej (bardziej) się nie
da? A kawałek kija? – możemy tak powiedzieć, gdy widzieliśmy ten kij w całości,
w przeciwnym razie (gdy go nie widzieliśmy) po cóż ten kawałek, wystarczy przecież kij, lub kijek. Itd., itp. można by
„rzekać”. Wniosek nasuwa się jeden z wielu możliwych, a że żadnego preferować
nie chcę – bez wniosku więc!
14 lutego 2002
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz