Cała
plaża moja!!! Żadnego żywego ducha, nawet prześmiewczych mew śmieszek. Tylko
morze, niczym wieczny wędrownik, bezustannie gadający raz szeptem, raz rycząco
i gniewnie – różnie po prostu. Spokojna normalność w jego grzywach – ani
sztormowe, ani ospałe. Granatowe białogrzywe morze, niezbyt zaborcze, spokojnie
docierało do brzegu nie zakłócając białej ciszy plaży.
Daleki lekki blask zwiastujący pojawienie się wielkiej
kuli. Wyłaniając się zza wody wschodzi słońce. Ale najpiękniejszy, niezwykły
bywa sam moment, raczej momenty, gdyż to trochę trwa, gdy po tej
podświetlającej widnokrąg jasności, codziennie innej, wychylać się zaczyna
kawałeczek kuli. I rozkręca się dzieło, za każdym razem inne – bo to
chmurek kilka, albo żadnej, mgiełka lub przezroczystość powietrza, różne stany
toni morskiej w zależności od mającej nastąpić (ujawnić, przejawić się) pogody.
Przez moment – truchtając – nie myślę o niczym, a raczej
zupełnie luźno przyglądam się moim myślom. Po chwili orientuję się, że nawet
nie docierał do mnie szum morza. Wyłączyłem się, na chwilę się odkoncentrowałem – nie myślałem o biegu,
byłem, a jednocześnie jakby mnie nie było.
Jednak po chwili powróciły myśli o tym odkoncentrwywaniu się. Mówiłem sobie: „rozluźnij się psychicznie,
nie myśl o koszmarnych chwilach – o tych, które minęły, także o tych,
które pewnikiem mogą się wydarzyć”. No i zaczęło się! Co rusz to kolejne stare
dzieje oraz te mające nastąpić w niedalekiej przyszłości z rzędu najgorszych
się przypominały. Takie to były skutki świadomego namawiania się do odkoncentrowywania.
Udało się jednak nie zatrzymywać na dłużej przy myślach.
Spadały bezszelestnie jakby od niechcenia, jak płatki śniegu. Tajały myśli
poprzez kontakt z plażą. Obutych stóp z plażą.
Rozdziewiczałem zasypaną śniegiem plażę, następnie puchową
białość w lesie. Ale nie było poczucia wdeptywania się w śnieg, czegoś w
rodzaju plamienia podłoża śladami. Nawet podczas biegania na boso w wodzie po
piasku brzegiem plaży nie czuje się takiej jedności z podłożem. A tutaj noga
powoli stapia się z podłożem, kontakt z nim sprowadza się do odczuwania, że już
się jest w czymś miękkim. Biegnąc po wodzie, czy piasku wyraźnie uświadamiamy
sobie poprzez czucie, że przekraczamy granicę między powietrzem a podłożem, że
na coś natrafiamy. W przypadku śniegu jest inaczej. Oczywiście gdzieś tam na
spodzie odczuwamy pewien opór, ale w tym momencie druga noga wnika w śnieg, a
pierwsza oczywiście przygotowuje się do następnego kontaktu.
W wyobraźni wysuwam otwartą dłoń przed siebie w stronę chmur. Płatki zatrzymują się na
ciepłej przeszkodzie. I w ten sposób jeszcze przed spełnieniem się w postaci
cząstek puchowej pokrywy ulegają unicestwieniu. Mimochodem, podczas topnienia tych
płatków śniegu, rodzą się przemyślenia dotyczące i ludzkiego życia.
23.06.2003. Przed północą. Ostry
zawał serca ściany dolno-tylno-bocznej (STEMI).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz