czwartek, 1 października 2020

Rozkoszność dzieciństwa


Za oknem niebo płonie! Czyli już około godziny siódmej powinienem być na plaży. Czy jutro będzie podobnie? Zerkam na prognozę pogody w Internecie – jest szansa.

Bałaganiarstwo, a eleganciej mówiąc: chaos. A może o brak ciągot do porządkowości idzie? Lub o chwytanie wielu srok za ogony? Zapewne o wszystko razem. Słowa mogą jednak mylić. Całe moje przyziemne zło lub piękno, być może gdzieś pomiędzy tymi słowami się zawiera.

Po drodze próbowałem w dwóch słowach określić moje dzieciństwo. Myślę, że jakaś nitka, główna, może osnowa, ciągnie się przez całe życie. I określiłem je sobie, ale nie zanotowałem. Przez następne dwa dni zdzierałem myśli, jak buty, aby sobie to określenie przypomnieć – nic z tego! Z lenistwa, a może z wiary w resztki zdolności mojej krótkotrwałej pamięci, nie sięgnąłem po ołówek i kalendarzyk. Dwa dni upierdliwych prób przypominania sobie! Najpierw, szukając tych dwóch słów, nasunęło się: „Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał Hydrze”. Spłodziłem więc „dziecięciem będąc”, ale to takie nijakie, i nie tylko w zestawieniu z „dzieckiem w kolebce”. Bo cóż znaczy, co mówi „będąc”, albo „być” – nic. Każdy jest lub bywa w jakiś sposób, ale jest to określenie suchego faktu. Następnie „dziecko” zamieniłem na „dziecięctwo” – „dzieciństwo” wydało mi się nijakim określeniem. Szukałem więc i tego drugiego słowa, zamiennika dla wyświechtanego „szczęścia”. Banalne i w sumie puste byłoby np. „szczęśliwe dzieciństwo”. Wszystkie dzieciństwa można by ująć w dwie grupy – szczęśliwe i nieszczęśliwe. Podobnie jak małżeństwa „udane” i „nieudane” – a przecież każde na swój sposób jest takie albo takie, albo jeszcze jakieś inne, np. udano-nieudane. Krótko mówiąc wydało mi się, że sobie przypomniałem, że tak właśnie to ująłem: „dziecięctwem się rozkoszując”. Zmieniłem na chwilę na „rozkosz dziecięctwa”… znowu zacząłem się zastanawiać, czy tak lub podobnie to po drodze ująłem, ale teraz zapisałem i już mam spokój, chociaż nie do końca takie ujęcie mi pasuje. W tej chwili nawet nie wiem dokładnie, po co mi to, ale wiem, że jest ważne… Nie, nie tak. Przypominam sobie, że któregoś dnia o moich dawnych artykułach myślałem, o czasie na ich przygotowanie poświęconym, tzn. najpierw liczyły się tylko „badania”, i tylko one, a dopiero po ukończeniu jakiegoś etapu zamieniałem je w artykuły, czyli było to już logiczne następstwo owych ankiet, zestawień, przemyśleń. Jednak nie udało mi się… Wszystko na początku drogi będące przerwałem, wyjechałem daleko… Nie udało mi się wyłuszczyć zasadniczej koncepcji, która przecież cały czas gdzieś „z tyłu głowy” mi kołatała, niejako kierunek przemyśleń wytyczała. A że to wszystko radosnej aktywności dziecka dotyczyło, więc dogrzebywałem się, i dogrzebuję do dzisiaj, do przeżyć z własnego dzieciństwa, które – chociaż zbyt podniośle to zabrzmi – określić mogę jako rozkoszność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz