„Najlepsze
myśli są «rozchodzone»
– całkiem jak wydeptane kalosze”.
– całkiem jak wydeptane kalosze”.
Fryderyk
Nietzsche
W zamierzchłości mojej, podczas
jakichś zajęć w przedszkolu, tworzyliśmy ulepianki
z przygotowanej przez wychowawczynie gliny wymieszanej z trocinami. Co
ulepialiśmy? – tego nie pamiętam. W pamięci utkwił mi przede wszystkim ten
materiał. Podobnie bywa teraz, lecz zamiast gliny i trocin jest myśl i słowo.
Niech za glinę posłuży tu „człowiek”, a za trociny „niewidoczność”. Kładę więc
przed sobą przygotowaną grudkę mieszanki, czyli zapisuję: „niewidoczność
człowieka”. W poczuciu dumy, że udało mi się schwycić myśl, mogę na tym
poprzestać, czyli odstawić „materiał” na półkę jak np. jakiś płód w słoju z
formaliną. „Gonić króliczka, czy złapać go?” – to Skaldowie. Z kolei Breakuot:
„królika trzymać w dłoniach i głaskać dłonią jego sierść.”
Jednak po chwili natykam się na
owe «rozchodzone» myśli przyrównane
do wydeptanych kaloszy. Ale jeszcze
chwilę przed tą chwilą, cały czas posiłkując się „Przygotowaniem do wieczoru
autorskiego” Tadeusza Różewicza, wątek o Adamie Mickiewiczu – o „podsumowaniu” całego życia:
„Uciec z duszą na listek i jak motyl szukać
Tam domku i gniazdeczka –
Tam domku i gniazdeczka –
Czy
to Konrad? Czy Gustaw? Opada „poezja”. Przemawia się głosem ludzkim,
przerywanym przez wzruszenie:
Tam, pośród prac i trosk, i wśród zabawy
Uciekam ja. Tam siedzę pod jodłami,
Tam leżę wśród bujnej i wonnej trawy,
Tam pędzę za wróblami, motylami.
Uciekam ja. Tam siedzę pod jodłami,
Tam leżę wśród bujnej i wonnej trawy,
Tam pędzę za wróblami, motylami.
Odkryta
została przed nim kraina nowej poezji, poezji, za którą kroczy milczenie.
Najdoskonalsza i ostateczna forma poezji – jeśli można wierzyć wyznaniom poetów”.
*
Chwila z Adamem
Mickiewiczem:
DO
SAMOTNOŚCI
Samotności!
do ciebie biegę jak do wody
Z codziennych życia upałów;
Z jakąż rozkoszą padam w jasne, czyste chłody
Twych niezgłębionych kryształów.
Nurzam się i wybijam w myślach nad myślami,
Igram z nimi jak z falami,
Aż ostygły, znużony, złożę moje zwłoki –
Choć na chwilę – w sen głęboki.
Tyś mój żywioł: ach, za cóż te jasnych wód szyby
Studzą mi serce, zmysły zaciemiają mrokiem.
I za cóż znowu muszę, na kształt ptaka-ryby.
Wyrywać się w powietrze słońca szukać okiem?
I bez oddechu w górze, bez ciepła na dole,
Równie jestem wygnańcem w oboim żywiole.
Z codziennych życia upałów;
Z jakąż rozkoszą padam w jasne, czyste chłody
Twych niezgłębionych kryształów.
Nurzam się i wybijam w myślach nad myślami,
Igram z nimi jak z falami,
Aż ostygły, znużony, złożę moje zwłoki –
Choć na chwilę – w sen głęboki.
Tyś mój żywioł: ach, za cóż te jasnych wód szyby
Studzą mi serce, zmysły zaciemiają mrokiem.
I za cóż znowu muszę, na kształt ptaka-ryby.
Wyrywać się w powietrze słońca szukać okiem?
I bez oddechu w górze, bez ciepła na dole,
Równie jestem wygnańcem w oboim żywiole.
*
Niewidoczność milczenia i
samotności – naturalny i podstawowy stan bycia z sobą. A na zewnątrz postać.
Jak maleńki czubek wielkiej góry lodowej, rosnącej w dół, czyli w głąb oceanu.
Lub jak system korzeniowy np. drzewa lub perzu.
Robert Surma w „Filozofii
pregreckiej”:
„…ponieważ
jesteśmy ssakami naziemnymi, umysł nasz będzie podstawiał wyobrażenia
przedmiotów naziemnych. Ryba byłaby skłonna mówić raczej o głębokości
prostokąta niż o jego wysokości!”.
Nie będąc rybą mówię o głębi, i
to raczej wyobrażając ją sobie niż ją dostrzegając.
Jednak nie smutna to samotność,
bo pragniona, radośnie nostalgiczna… Ale na krawędzi, jak na linie nad
szczeliną między sobą-dla-siebie a prawie-sobą-jako-kimś-dla-innych. Owa częsta
niewidoczność, bliska duszy jak koszula ciału, bywa jak te myśli rozchodzone częstym
używaniem. Używane od święta będą uwierać. Można by zapytać, przez „kogo” lub
przez „co” bywają te myśli „rozchadzane”? Co jest dla myśli skrytych w
niewidocznej części „postaci” – która przecież pusta nie jest – ową „stopą” je
wydeptującą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz