niedziela, 15 lutego 2015

mówię prozą, nie mając o tym żywnego pojęcia?

Nie ufam systematykom i ustępuję im z drogi.
Pożądanie systemu jest brakiem rzetelności.
Fryderyk Nietzsche, Aforyzmy (49)
Wstyd mi duszę poczerwienił. W najgłębszy zakątek czmychnąć chciała jak mysz do dziury, ale to przecież ona sama takim zakątkiem jest – nijak kryjówki żadnej nie wypatrzy. Bo znowu z Papkinem to „mówienie prozą” mi się skojarzyło! Gdzie Rzym, gdzie Krym?!
A przecież to żaden Fredro i jego Papkin, lecz Molière’a „Mieszczanin szlachcicem”, zaś ten zachwycony odkryciem, że prozą mówi, to PAN JOURDAIN.

„Daję słowo, zatem ja już przeszło czterdzieści lat mówię prozą, nie mając o tym żywnego pojęcia!”

Może gdzieś przeczytałem, albo ot, wydumałem – nie pamiętam, wszak dzionek ma się ku końcowi, to zaś zapewne rankiem było. Może nawet dzień wcześniej. Ale chyba jednak gdzieś na jakąś sentencję musiałem się natknąć. Chodzi o zbieranie, może raczej o chwytanie, różnego rodzaju informacji – latami, dziesiątkami lat, można by rzec, że od zawsze. Niby to pod kątem jakiejś konkretnej tematyki – od dzieciństwa poprzez młodzieńczość aż po jesień życia, nawet po tego życia kres. Lecz zamiast zacieśniania się kręgu poszukiwań i zbliżania się do chociażby prób odpowiedzi na stawiane sobie pytania, dzieje się wręcz odwrotnie. Przybywa informacji, przede wszystkim zaś tabuny myśli rozpierzchają się aż za horyzont – umysł pęka w szwach. Ale – na szczęście – następuje w którymś momencie katartyczne olśnienie: nie zamkniesz, nie skujesz kajdanami formułek i definicji czegoś nieskończonego, całości, która jest nieskończona. I tak krok po kroku, opisu których sobie oszczędzę, doszedłem do sformułowania „całościowanie nieskończoności”. Natychmiast zerkam do internetowej ściągi, gdyż nie ufam zanadto moim słowotworom, także sensom nadawanym wedle mojej logiki słowom funkcjonującym w obiegu, w szczególności w nauce.

„Holizm (od gr. holos – całość) – pogląd (przeciwstawny redukcjonizmowi), według którego wszelkie zjawiska tworzą układy całościowe, podlegające swoistym prawidłowościom, których nie można wywnioskować na podstawie wiedzy o prawidłowościach rządzących ich składnikami.”

I natychmiast przedkrzyk pręży się do zadufałego okrzyku, że – w stylu tego mieszczanina – nie wiedząc o tym, wpadłem sam z siebie na trop holizmu, a że to termin filozoficzny jest, ochami i achami zamierzałem mą próżność pogłaskać. Zaraz jednak – pomny wielu doświadczeń, osobistych – ściągam cugle euforii, gdyż na pojęciach naukowych, jedynie zasłyszanych, może laik przejechać się jak dłoń tonącego po brzytwie. Bo cóż oznacza w definicji „układ całościowy”? Czy znaczy to, że jego granice zostały wyznaczone? Przez kogo? Na bazie jakiej filozofii? Jednak wbrew rozsądkowi, czyli spokój sobie mącąc, wertuję ściągę dalej:
„Medycyna holistyczna to termin określający podejście do uzdrowienia pacjenta i jego życia w wymiarze fizycznym, emocjonalnym, mentalnym i duchowym.”

Zgoda – bo cóż innego mogę rzec. Ale czy jest ten pacjent „układem całościowym”, czy może jest częścią jakiegoś kolejnego „układu całościowego”? Emocjonalność, mentalność, duchowość – skąd one, z jakim nadrzędnym „układem całościowym” są związane?
*
NAD BRAMĄ MEGO DOMU
Dom na mieszkanie własny mam,
W niczym nie biegłem w cudzy ślad,
‑ Każdego mistrza-m wyśmiał rad,
Który nie wyśmiał siebie sam.
Fryderyk Nietzsche, Aforyzmy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz