Słoneczny
poranek. Na zachodzie, ponad lasami, błękitno-białochmurność, łaciatość.
„Niepodobność” dni, np. skrajność stanów pogody, nie musi oznaczać drastycznej zmienności
nastrojów. Można mieć dół za dołem, depresję, albo wzloty i uniesienia – jednak
to samo nie znaczy tak samo. Każdego dnia zarówno zachwyt, jak i rozpacz mogą
mieć inny smak. Czy zawsze? Tu można – jak robię to teraz – sobie gdybać,
„wiersze pisać”, tworzyć teorie… Też właśnie w zależności od nastroju w danej chwili.
Ale, z kolei, jakiś określony kierunek myślenia, „kierunek emocjonalny”
pozostaje. Czy to w złości, czy w radości – nasze enigmatyczne „ja” pozostaje
niezmienne.
Wydumałem
słowo dla określenia przemyśleń/rozmyślań, które nachodzą mnie w związku z odwiedzinami
w „Domu” powszechnie kojarzonym z „domem pogodnej starości”. Owo wydumane słowo
to niewstyd, a w ślad za nim „nawrót niewstydu” – nie mylić z „powrotem do niewstydu. W przypadku niewstydu nie wraca się do niego
świadomie, z wyboru, lecz to on, ów niewstyd
zjawia się jakby niezależnie od nas. Istniejące słowo „bezwstyd” odbieram jako
coś innego, dlatego wystrugałem ten niewstyd.
Wstęp
wyszedł nieco zakręcony, ale tak bywa (u mnie) w przypadku wątków o głęboko
skrytych dnach. „Jednym słowem”, a więc w kilku lakonicznych zdaniach, trudno
jest myśli nawet chociażby zatytułować, podać tak jak np. w restauracyjnym menu
nazwę „potrawy”. Ino ten niewstyd
przychodzi mi na myśl. Ale to i tak jest za słabe określenie. Być może nawet
nieodpowiednie czy niewłaściwe. Słowo, niekoniecznie wydziwione, bo także nawet
każde „najpotoczniejsze”, skierowuje odbiorcę tego słowa na pewien tor
myślenia, lecz niekoniecznie na ten tor, z jakim używający tego słowa (czyli
teraz ja) sobie to słowo skojarzył, sobie sytuację w słowo przybrał,
przystroił. Weźmy tę „miłość” czy „nienawiść”, o których wszyscy wszystko
wiedzą – a jednak każdy w worku doświadczeń dźwiga inny sens tych słów.
Ten
niewstyd. Dotyczy i kobiet i
mężczyzn. Chociaż przede wszystkim w związku z widokiem kobiet w owym „Domu” mi
się pojawił. Najpierw refleksja dotyczyła kobiet, a dopiero po czasie dotarło
do mnie, że przecież i do przebywających tam mężczyzn to się odnosi. Nie
zapominam, nie, nie zapominam o tym, że jest to odczucie obserwatora, czyli że
mogą to być takie sobie wydumania. Może jednak chociaż troszkę drasnę nimi
zjawisko – niech na razie tak pozostanie – niewstydu.
Chodzi o ową płeć, płciowość… o atrybut płciowości… o ten „rynsztunek… o to „coś”, co
„trzęsie posadami świata”. Na chwilę powiążę to ze słowem seks. Czyli nie o
jego fizjologiczność czy mechaniczność teraz chodzi, lecz – mówiąc wprost – o
różnorodne manipulacje za jego pomocą.
Jednak
mówiąc o „powrocie” muszę spróbować dotrzeć do momentu, w którym ów niewstyd był na porządku dziennym, czyli
zanim atrybut płciowości doszedł do władzy. Oczywiście o pojedynczego człowieka
idzie, nie zaś o jakieś prądy, kierunki, filozofie itp. Będzie to okres
dzieciństwa do jakiegoś momentu, czyli chyba do takiego, od którego dziecko
„samo z siebie”, a może w wyniku przyjętych norm otoczenia, zaczyna zakrywać
swoje „wdzięki”. Na przykład mała dziewczynka zakładająca stanik na swoje ledwo
widoczne „piegi”, czy zasłaniająca je dłońmi, okraszając to konglomeratem min,
póz i wygibasów ciała niby to mających świadczyć o wstydzie, ale w
rzeczywistości mających na celu dumne podkreślanie własnej płciowości. Nie
wiedząc jeszcze „po co to ma” już tym gra.
No
i przychodzi czas w postaci ekstremalnego zjawiska, wywołanego głównie
powaleniem przez chorobę, gdy żadne „gierki” nie wchodzą już w grę. Płciowość
staje się zwyczajnym ciałem, ale nadzwyczajnie zdegradowanym znaczeniowo. Jest
częścią ciała, które „wyłożone jak na tacy” wymaga podtarcia, obmycia, wysmarowania
maścią leczniczą.
*
Przypadkiem wpada mi do ręki „Newsweek”. Są podsumowania roku „z różnej beczki”. Dowiaduję się o
bardzo znanej amerykańskiej celebrytce, modelce, aktorce i bizneswoman w jednej
osobie. Ponoć „szaleje” jej postać, ale i ona sama, w Internecie, a szczególnie
jej wybujałe pośladki.
I
niech zjawisko to posłuży tutaj za pewnego rodzaju puentę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz