Brenin to ten mieszaniec
psa z wilkiem z książki Filozof i wilk
Mark’a Rowlands’a. Autor wydaje się być normalnym facetem, żadnym typowym
naukowcem w drucianych okularach na czubku nosa, z fajką w zębach, siwiejący i
na dodatek dziwak. Boksował, grał w rugby, chlał, brał dziwki jak leciały,
czyli wchodziły mu do łóżka. Potem, po okresie szaleństw przeniósł się do
Irlandii (z USA), kupił na odludziu domek-szopę, aby wreszcie – jak napisał – pozbyć się odoru ludzi ze swoich nozdrzy.
Książka
ma, w moim rozumieniu, charakter pisanki, czyli niby to o wilku jest, jednak
zahacza o sprawy, które czasami wydają się człowiekowi ważne. O małpie w
człowieku zapewne już gdzieś napomykałem, czyli że w ich naturze oszustwo jest głęboko
zakorzenione. Wilczą zaś naturę cechuje - według Autora - lojalność.
Lojalność – skąd ona, po co i na co?. Kto ją
wymyślił, kto spowodował mącenie ludzkiej duszy, czyli podobnej do małpiej,
która to dusza chce głównie oszukiwać innych oraz strzeże się, aby przez tych
innych nie zostać oszukaną? To pasuje, owa lojalność, do człowieka jak
szympansowi garnitur i melonik czy jazda na rowerze, czyli nie śmieszne to, a smutne,
pokraczne, udziwnione. Z kolei człowiek myśli i pisze od wieków, od zarania
myśli, czyli myśleniem się para, i pisze, że gatunek ludzki mógłby być dobry
itp. Skąd znowu owo dobro? Rozeszły się drogi wilka i człowieka, czyli wilk
poszedł drogą lojalności, człowiek wraz z małpami drogą oszustwa. Czy te
sny o dobrej naturze człowieka to pozostałość natury wspólnego przodka wilka i
człowieka? No tak, ale skąd w naturze owa lojalność? Przecież to jakby
zaprzeczenie regułom twardej i bezwzględnej walki o byt. A może… a może jednak
nie, może nie znamy wystarczająco praw natury, jeno żeśmy sobie poukładali w
naszych mózgach różne wymyślone przez człowieka teorie na temat życia w ogóle,
także życia stadnego, grupowego. Bo człowiek zjadł już wszystkie rozumy, czyli
całą naturę opisał sobie tak jak mu wygodnie, jak mu pasuje, wedle człowieczej
logiki myślenia. On przecież zawsze poustawia sobie teorie tak, aby wyszło na
jego. Takie myślenie, tworzenie teorii wedle potrzeb funkcjonuje dookoła nas,
znaczy naginamy teorie do naszych zachowań – czy to świństewek, czy
wspaniałomyślności, bo jednak czasem, bardzo czasem, zdarzy się temu czy owemu
nie postąpić po świńsku, a dokładniej to po małpiemu. Wypadek przy pracy?
Na te słowa-zdania o myślach się natknąłem, znaczy
się do krótkiego rozdziału o nich dotarłem. Ucieszyło mnie. Kawałek bratniej
duszy znalazłem w tym „kawał-chłopa”, który w młodości walkami bokserskimi
zarabiał nieco funtów na życie, jako wykładowca filozofii grał w studenckiej
drużynie rugby w USA, po meczu zaś balangował wraz z kompanami i chętnymi
panienkami. Chłopaki młode, jurne, a jeżeli któryś po meczu wilka otrzymał, aby
jako ze swoim paradować, wówczas żadna panienka szans nie miała, aby oprzeć się
pokusie. Wilk stanowił skuteczną przynętę, co nie oznacza, że i bez tego wilka
nie byłoby imprezek z panienkami.
Jego rozmyślań
na temat jego własnych myśli nie będę relacjonował – niech przemówi sam Mark
Rowlands. Niekrótki to fragment, ale trudno jest mi go „obciąć”:
Polowania Brenina bardziej niż cokolwiek innego
przypominały mi o innej części mojego życia: filozofii. Ja podkradałem się nie
do królików, ale do myśli. Brenin często podkradał się do królików, których nie
udałoby mu się złapać. Ja podkradałem się do myśli, które były dla mnie za trudne
do pomyślenia. Jeśli tylko włoży się odpowiednio dużo wysiłku, można zmusić się
do takich myśli, do jakich wcześniej nie było się zdolnym – których nie można
było uchwycić, ponieważ były dla nas za trudne. To boli. Najpierw, co jest
bardzo przykre, trzeba długo błąkać się po obszarze, który jest niemal nie do
przebycia: po słonawym, mokrym trzęsawisku, gdzie nie ma żadnych punktów
orientacyjnych i gdzie nie można znaleźć oparcia na stałym brzegu. Potem,
niekiedy po wielu tygodniach lub miesiącach, myśl się pojawia: zaczyna być
myślą. Tu właśnie rozpoczyna się skradanie. Myśl jest jak coś, co utkwiło
w gardle i powoli się unosi, a razem z nią rośnie słodka nadzieja na ulgę.
Ale kiedy zdajemy sobie sprawę, że to ślepa uliczka, blokada zapada się z
powrotem i tkwi w naszym wnętrzu, twarda, uparta i nieprzyjemna, jak niesmaczne
jedzenie. Potem dostrzegamy nowe wyjście i znów budzi się w nas nadzieja.
Czujemy, że pojawia się myśl, już prawie, prawie. Ale jeszcze nie jest gotowa i
na powrót zapada się w głąb. Nie można wpłynąć na myśl, tak jak nie można
wpłynąć na królika. Myśl przyjdzie, a królika złapiemy, kiedy nadejdzie
właściwy moment. Ale nie można też jej ignorować i po prostu na nią czekać;
trzeba wywierać na nią nacisk, albo nigdy się nie pojawi. W końcu, jeśli
jesteśmy wytrwali i mamy szczęście, myśl przychodzi i wtedy można pomyśleć to,
co przedtem było zbyt trudne do pomyślenia. Ulga jest niezaprzeczalna, ale
nie o nią chodziło. Szybko przechodzi się do kolejnej myśli i cały trud zaczyna
się od nowa.
I nieważne teraz, czy myśli bolą, czy sprawiają
przyjemność. Ciekawe jest owo podkradanie się do nich, polowanie na nie. Ileż jest
możliwości przeżywania frajdy w pogoni za istotą myśli, za rozmyślaniem o tym,
jak też to one powstają, jak wyglądają…
Jakiś czas temu przez kilka dni pod rząd intensywniej
o myślach, o ich istocie rozmyślałem. Aż przyśniły mi się myśli –
upostaciowione. Sceneria jak na jawie – żadnych szarych obłoków ni mgły, ni oparów,
ni wiatru czy lekkiego powiewu. Myśli były jak ludzie, tyle że ciemne jak
cienie. Ale były. Spostrzegłem je nagle. Szły brzegiem polany, za którą była
rzeka, powoli sobie spacerując. Za dnia to było, słonecznego. Szły w milczeniu.
Trzy myśli różnej wielkości. Siedziałem na skośnym skraju lasu i patrzyłem na
nie tak, jakby to był zwyczajny widok. Po przebudzeniu poczułem i żal, że minął
sen, i radość, że w ogóle właśnie taki był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz