niedziela, 8 grudnia 2019

Gdy idziesz szlakiem życie jest takie proste


W rozmowie ze znajomymi ktoś powiedział, że „jeśli nic nie robisz, idziesz w nędzę”. I to mi kołacze, dzwoni, takie pamiętliwe się zrobiło, że hej! Nie mogę powiedzieć, że dobrze mi z tą myślą natrętną, mimo to staram się zwykle robić „coś”. Wydaje mi się, że chodzi o robienie czegoś jakby na przyszłość, żeby było dobrze za kilka dni, lat. Może się mylę, jednak skojarzenie z tym Twoim dobrem i złem się nasuwa. Nic nie robisz – to zło.

Używanie przymiotników może być zdradliwe, powinny być same rzeczowniki, ponoć tak na początku ludzkiej mowy było. Wyobrażam sobie, że „hukał’ jakiś praczłowiek do swojego pobratymca, że „uuu” (znaczy np. „ogień”), ten, pobratymiec, mu na to „ooo”; albo jakieś inne hukanie, że wróg, albo gruby zwierz. Poza tym, ileż to ważnych spraw toczyło się wtedy na co dzień? Upolować zwierza i go zjeść, lub przed nim czmychać, aby nie dać się zjeść. W chwili napływu ochoty z najbliższą płcią przeciwną zakopulować, bezpieczne schronienie znaleźć… I co jeszcze?
*
Myśląc o dwóch minionych bez pisania dni pomyślało mi się natychmiast o „chceniu”, że chciałbym mieć już napisane to, co chodziło mi wcześniej po głowie, jednakże nie chciało mi się zachcieć. Chcieć coś mieć a chcieć to uczynić czy osiągnąć to dwa różne chcenia, może nawet to pierwsze nie chceniem trzeba by nazwać, lecz życzeniem.

Czy moje pisanki są jedynie monologiem? Niezupełnie, lub nawet wcale nie tak. Weźmy mnie na bezludnej wyspie, żadnych kontaktów mailowych/telefonicznych ze światem, ni bliskich, ni jakichkolwiek znajomych, żadnej nadziei na powrót do świata ludzi, o którym to świecie na tej wyspie już zapomniałem. Jak ten Robinson Crusoe, ale bez Piętaszka. Czybym tam sobie pisankował? Mając, oczywiście, na czym i czym. Jeśli tak, to o czym? Czy nie wystarczyłyby mi wtedy rozmowy z samym sobą? A może pisałbym coś „do butelki”, którą potem wrzuciłbym do morza? A gdyby to nie wyspa była, lecz jakaś głębia dżungli, to jak mógłbym zapisane kartki w świat wysłać? A gdybym jednak nie miał na czym ani czym pisać?
Nawet, gdy bezpośrednio do treści maila/telefonu nie nawiązuję, to jednak owe treści są we mnie niczym ta Bergsona kula śniegowa, czyli co rusz powiększająca się doklejaniem do siebie nowych maili/telefonów, z treścią tych maili/telefonów pojawiających się spostrzeżeń, z przemyśleń po drodze.

Jeśli nic nie robisz, idziesz w nędzę. Zależy, o jaką robotę w tym powiedzeniu szło, być może o jakąś na roli, czy w ogóle taką, która miała dostarczyć środków do życia, czy chociażby na przeżycie. Jednak zastanawiam się nad tym „robieniem czegoś jakby na przyszłość, żeby było dobrze za kilka dni, lat”. Żyć więc przyszłością czy chwilą teraźniejszą? Nie, takie myślenie, jedynie o aktualnej chwili, towarzyszy raczej na tzw. haju, chociaż nie wiem, czy na tym haju będąc w ogóle jakoś głębiej się myśli. Owszem, ponoć artyści pod wpływem używek wznosili się na wyżyny swojej twórczości. Ale trzeba być artystą, a nie jako zwykły zjadacz chleba napęczniały tumiwisizmem, aby takimi przypadkami twórczo się podniecać. Nawet wiewiórka robi zapasy na zimę. Człowiek niemyślący o przyszłości po prostu zamarznąć może na drodze na śmierć. Z kolei zaprzedawać duszę tylko przyszłości? Nie wiem, czy takie kontrastowe, czyli albo czarne albo białe postawy wobec życia się zdarzają. Powiadają ludzie, że coś po sobie chcieliby zostawić, coś wartościowego, chociaż nie wszystko, co wartościowe w ich pojęciu, ma z ogólnie przyjętym rozumieniem słowa wartość cokolwiek wspólnego. Któż jednak w obecnych czasach ustanowić może wartość ogólną, znaczy taką, która mieściłaby się w wartości uniwersalnej?

Dzieli się ktoś wrażeniami po odbyciu „ekstremalnej” wycieczki. Ciekawe wyzwanie, odważne, poza tym takich odległości dziennie (kilkadziesiąt kilometrów) chyba nigdy w życiu nie pokonywała. Resztki wybuchłej na tej wycieczce adrenaliny jeszcze w niej przez jakiś czas po powrocie się sączyły. Napomykała coś o poznaniu siebie. Korciło mnie i korciło zapytać o to „poznanie siebie”. Nie zapytałem.
Interesują mnie takie stwierdzenia jak owo „poznałam bardziej siebie”. To ten symboliczny pierwszy klocek domina, czy może raczej rozszczepione jądro atomu powodujące wybuch – w moim przypadku wybuch myśli, spekulacji, domyśleń itp. I nie wwiercam się teraz w osobowość tej osoby, w jej JA, chociaż to jest oczywiście punktem wyjścia w tych moich rozmyślaniach, lecz próbuję stawiać sobie konkretne, zasadnicze pytania typu: jaką częścią swojego JA człowiek poznaje którą część swojego JA? Powiadają niektórzy, że należy poza własne JA wychodzić. Jak ocenić własne, jeżeli sobą, swoim JA się je ocenia?
„Gdy idziesz szlakiem życie jest takie proste” (to z tych wrażeń). Tutaj też bym podrążył i zapytał, dlaczego poza szlakiem nie jest takie proste? I dalej jeszcze popuszczając wodzy myślom można by się zastanowić, czy w ogóle jest możliwe uczynić ze swojego życia coś w rodzaju wędrówki na szlaku. Powyrzucać zbędne życiowe balasty jak te zbędne ciuchy czy inne rzeczy z plecaka. Co ciąży człekowi w codzienności, jakie to są balasty, że tylko podczas takich odskoczni może się poczuć swobodnie? I dalej: czy to nie sam konkretny człowiek jest dla siebie balastem, gdy pochłonięty jest odgrywaniem określonej roli przed innymi, głównie przed rodziną i najbliższymi znajomymi? Na szlaku obcy ludzie, na co dzień zaś w pobliżu są nieobcy – a to jest przecież różnica. I wyzwanie do bycia wśród „swoich”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz