niedziela, 8 grudnia 2019

Po drodze dumanie o złu, o dualizmie ciała i duszy


Wszystkie wielkie myśli
 rodzą się podczas marszu.
F. Nietzsche
Wychodzę z supermarketu prawie pustego, prawie pustym długim korytarzem. Dzień deszczowy to i ludzi w sklepie mniej. W tej przytulnej pustości myśl się pojawia, że wszelkie zło od ludzi pochodzi. W drodze powrotnej rozciągam tę myśl w różne strony – nie tylko złem bliźni nas obdarowuje, nie tylko od człowieka owo zło. Jednak zaraz o tym złu „nie od człowieka” rozmyślam, czyli czy takie jest, czy jakieś zjawisko pozaludzkie można złem nazwać. Czy drapieżnik upolowawszy swoją ofiarę jest zły? Czy wszelkie kataklizmy są złe? Czy można mówić o złu w przyrodzie? Czy pogoda może być zła lub dobra?

Ze Słownika filozoficznego za dychę:
(…) według św. Augustyna zło pochodzi od człowieka, uosabia wszystko to, co w człowieku niedoskonałe… zdaniem Fichtego to bierność, brak działania, niezdolność do czynu.

A co – chwytając się teraz słów o Fichtem – ze zbrodniarzami, choćby z Hitlerem i Stalinem? Nie byli wszak ani bierni, ani niezdolni do czynu – świadczą o tym miliony ich ofiar.
Zdaniem Fichtego dobrem jest wszelkie wolne działanie, złem zaś jego brak, bierne poddanie się zewnętrznej konieczności. Paradoksalnie na tle tej wolnościowej etyki przedstawiała się jego polityczna doktryna „zamkniętego państwa” wychwalająca narodowy szowinizm i gospodarczą autarkię (samowystarczalność gospodarczą), przez co Fichtego zaliczono później do ideowych prekursorów narodowego socjalizmu.

Biorę jedną z kilku na podorędziu książek – to Michela Foucaulta Filozofia Historia Polityka. Wybór pism, rozdział Szaleństwo i społeczeństwo:
Nie może istnieć społeczeństwo bez marginesu, albowiem społeczeństwo odcina się zawsze od natury w taki sposób, iż pozostaje reszta, osad, coś, co mu się wymyka. To właśnie na tych marginesach, nieodzownych i nierozerwalnie związanych ze społeczeństwem, pojawi się szaleniec.

Ludzie zboczeńcy Floriana Znanieckiego się przypominają, przy czym o zboczenie w zupełnie innym sensie szło niż teraz powszechnie znaczenie tego słowa się przyjmuje.
Człowiek zboczeniec – jedna z kategorii typologicznych osobowości społecznej Floriana Znanieckiego określająca osoby, które nie podpadały pod żaden z innych typów osobowości w jego koncepcji, tj. ludzi dobrze wychowanych, ludzi pracy czy ludzi zabawy, a które odchylają się od normalności, pełniąc nieodpowiednie dla siebie role.
W koncepcji Znanieckiego wyróżnione zostały w tej kategorii dwa podtypy: zboczeniec nadnormalny i zboczeniec podnormalny.
Do zboczeńców nadnormalnych Znaniecki zaliczył m.in. Kartezjusza, Józefa Piłsudskiego, Adama Mickiewicza, Immanuela Kanta czy Mussoliniego.

„Po drodze”, „Obok nas” – tak można sobie albumy fotograficzne czy poszczególne fotografie ponazywać. Temat dzisiejszy zwodzi, bo nie o złu chcę, chociaż po drodze do domu właśnie rozdział o tym złu czytałem. (Barbara Skarga, Kwintet metafizyczny.
Chodzi za mną, jak cień kroczy, także właśnie po drodze, w drodze spacerkiem do Klifu Orłowskiego, potem do plaży, do lasku. Nie cały czas, nie podczas całej drogi. Chyba na jej początku za mną się temat ciągnął. Oczywiście zaczął on dobijać się wcześniej – po prostu pojawia się i znika, jednak cały jest w gotowości, czyli jest na przykład chwila „przestoju” myśli, żadnego „bombardowania” bodźców ni to zewnętrznych, ni wewnętrznych przez chwilkę nie ma, jednak myśli jak lew cały czas prężą się do skoku. Łykając jakiś bodziec jak łyk powietrza nagle wyskakuje ten czający się z tyłu głowy upierdasik.

Pomiędzy tymi wszystkimi zapiskami dzieją się sprawy istotne, które na przykład dopiero potem są opisywane. Ktoś chodzi z wizją, ideą, następnie zasiada i to, co w nim się nazbierało materializuje w postaci pisanej – jakby coś odwrotnego od „Fotograficznego dziennika umierania”, gdzie fotograf „czyhał” z aparatem i pstrykał, i pstrykał aż do ostatniego tchnienia chorej. Ja podobnie jakiś czas temu „fotografowałem” na bieżąco swoje myśli dyktafonem. Truchtałem na plaży czy w Lasku Jelitkowskim i „czyhałem” na myśli o konkretnej tematyce, czyli mające coś wspólnego z tą „radością ruchu”. Raz, podczas truchtu, czując niemoc ciała nadbiegły myśli o dualizmie ciała i duszy, a konkretnie dotyczyło to właśnie mojego ciała (czy też ciał podobnych do mojego), które chciałoby podążyć za wybrykami duszy, ale nadążyć nie jest w stanie. U sprawnych dorosłych, także na pewno u małych dzieci, nie ma takiego rozdźwięku, czyli jest jedność. Dusza zna możliwości ciała, nie rodzą się myśli w stylu, „aby wskoczyć na trzymetrowej wysokości murek”. Ale tak dzieje się z kolei w snach, przynajmniej ja miewam takie. Dopuszczam jednak możliwość, że dzieciak stojący przed takim murkiem mógłby sobie zamarzyć, aby być sprawnym jak jakiś bajkowy bohater (np. Batman) – ale to tylko wyobraźnia, zdrowa wyobraźnia. Któż nie pozazdrościł chociaż raz w życiu ptakom, że fruwają?

Znowu rozbudza się temat emocji, które są „najpierwszym życiem człowieka”. Pojawiła się myśl zasadnicza przed chwilą i zniknęła! A przecież do niej zmierzałem. Co za los! Co za niepamięć! Nic odkrywczego zapewne nie było, gdyż ja i tak cały czas kręcę się wokół jak pies za własnym ogonem. Uleży się, dojrzeje, spęcznieje i wydobędzie się przy jakiejś okazji w już trwalszej postaci. Może i w bardziej skomplikowanej, czyli że znowu kłopoty będę miał podczas prób ujmowania tego w słowa.

„Po drodze” cały czas, czyli ostatnio ciągle, czytam po kawałeczku tę dyżurną książkę. Na peronie, w pociągu, idąc chodnikiem. Rozdział o „złu” skończyłem. Teraz jest o „doświadczeniu”.
Nie wiem, czy z takich książek – filozoficzne mam na myśli – człek czegoś konkretnego się uczy, czyli czy czegoś nowego, zasadniczego doświadcza, tzn. o czymś poza faktami, poza historią. Barbara Skarga (Kwintet metafizyczny) operuje cały czas nazwiskami filozofów, wnika w ich poglądy, z nimi dyskutuje, a raczej nawet tylko zadaje pytania, jednocześnie snując swoje wątpliwości przedstawia własne stanowisko. I dobrze, że przedstawia, bo o to chodzi w takiej pracy. Ale w wielu wątkach ma wątpliwości. Bo jak tu nie mieć wątpliwości, gdy o istocie „dobra” i „zła” się rozprawia. Przysłuchuję się z uwagą tej dyskusji, tej jej dyskusji z poglądami innych, staram się nadążać. Sposób dyskutowania mnie pociąga, to wwiercanie się w istotę jakiegoś problemu (dobro, zło, śmierć, byt, nicość itd.). Pociąga w takich pracach sposób myślenia, ukazywanie tego myślenia kroczącego pozawijanymi ścieżynkami, które nie zawsze muszą dokądś, czyli do zamierzonego celu doprowadzić, bo czasem ścieżynki nagle toną w gąszczu. Uczestniczenie w takiej wędrówce filozofa jest frajdą. Następna strona medalu czytania takich prac to ta, w której chodziłoby o „przejmowanie” jakichś poglądów przez czytelnika, przeze mnie. A tu jest jak z wiarą, czyli że gdy już pewne zasiedziałe we mnie poglądy mam, nawet niech i zmurszałe, wówczas, jeżeli bałwochwalczo nie spoglądam na prace autorytetów, trudno mi te moje poglądy zbombardować i rozbić w pył. Istnieje jednak i takie niebezpieczeństwo, że coś moim poglądom bardzo przypasuje i wtedy rozanielony mógłbym stwierdzić, że jest super, że potwierdzenie znalazłem, że wszystko na dany temat wiem i już, i kropka. A potem czytam innego autora i ten potępia w czambuł to, za czym opowiadał się poprzedni, no i czym jednocześnie zachłystywałem się ja. Tak, to nie są przepisy, recepty, bo przecież nie o to w filozofii idzie, a w sumie nie tylko w filozofii. Dlatego zapewne odrzucają mnie tytuły książek w stylu „Jak?”. Jak zdobyć? Jak żyć szczęśliwie? Jak być piękną? Jak być kochaną? Jak sprawić, aby mąż? itp. Lepy na muchy to są i wiele much daje się na te tytuły złapać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz