niedziela, 20 września 2020

Pierwszy dzień praktyki w Domu Opieki "Złota Jesień"


Nie o wrażenia, a nawet przeżycia doznawane tam podczas tych prawie siedmiu godzin chodzi, lecz głównie o ich odciśnięcie się we mnie, czyli – użyję ulubionych przeze mnie określeń – o ich poszum, powiew, posmak. Jedno i drugie jest silne na swój sposób. Czyli bycie tam, wśród pensjonariuszy – ich widok, ich pielęgnacja, także w jakimś stopniu zapach powietrza, w różnych pokojach różny, tzn. o różnej intensywności moczu. Jednak nie ów zapach moczu teraz ważny, jak by użyta tu na jego temat ilość słów mogła świadczyć. Jeżeli każda z osób tam mieszkających korzysta z pampersa… Tak jest na trzecim piętrze, gdzie – z założenia – ulokowane są przeważnie osoby w miarę „sprawne”, czy raczej najmniej niesprawne. Tego jednak nie jestem pewien. Karmiłem wczoraj kleikiem dwie kobiety – na śniadanie jedną, na obiad drugą. Obie w bezruchu, niemówiące. Z pierwszą była namiastka kontaktu słowno-mimicznego, z drugą… jedyny przejaw kontaktu to jej otwierające się usta gotowe do przyjęcia następnego „kęsa” wypełniającego około jedną trzecią stołowej łyżki. Ta druga, podczas tego obiadu, wydawała ciche dźwięki z głębi gardła – chyba tylko do mruczenia kota można by je przyrównać, ale w tonacji o wiele wyższej. Wzrok błędny, ale odniosłem wrażenie, że śledziła moją dłoń. Do obiadu było picie – w kubeczku z dziubkiem, takim jak dla niemowląt. I tak dobrze, czyli że potrafiła tak pić – przypominała mi się moja mama, której „pod koniec” podawałem płyn za pomocą strzykawki.
Był i pan Antoni. Przykuty do wózka inwalidzkiego. Gdy podczas przemeblowania pokoju opiekunki zdecydowały, aby wynieść dwa fotele, pan Antoni chciał, aby jeden, konkretny, zostawić. Opiekunki mówiły, że i tak nie chodzi, że fotel za niski, że sam nie da rady usiąść… Obruszył się delikatnie, dając temu wyraz spokojnie, ale i rzeczowo wypowiadanymi słowami. Siedział na tym wózku przy stoliku i czytał książkę, chyba nawet bez okularów. Byliśmy w pokoju z kolegą. Porozmawiałem chwilę z panem Antonim na temat jego czytania. Powiedział, że lubi historyczne, nawet wojenne, także przygodowe. Dodał, że już przeczytał te książki, które miał (tę prawie kończył). Powiedziałem, że mógłbym mu jakieś przynieść, on na to, że nie, bo nie ma czym się odwdzięczyć. Ja mu na to, że byłby to upominek. Tylko muszę poszperać u siebie w domu, czy coś o takiej tematyce znajdę. Zapytałem, w jakim jest wieku. Oceniłem go (w myślach) na co najmniej 80 lat, może i blisko 90, ale powiedział, że 17 stycznia skończy 75. Szybko policzyłem, że zaledwie o 11 lat starszy ode mnie… Również w odczuciu kolegi wyglądał na więcej niż tych 75 lat. W związku z tym przemeblowywaniem zawieziono pana Antoniego do innego pokoju – do pani Jadwigi, którą karmiłem rano. Dopiero, gdy przechodziłem później korytarzem i drzwi były otwarte, dostrzegłem go w jego pokoju, przy stoliku podczas czytania. Wszedłem, zwróciłem się do niego po imieniu: Panie Antoni, pan cały czas sobie czyta… Odpowiedział: „tak, panie Włodzimierzu”. Pytam, skąd wie, że mam tak na imię, on na to, że słyszał, jak odpowiedziałem opiekunce, która upewniała się w jego pokoju, jak mam na imię. Wyraziłem podziw dla jego pamięci i spostrzegawczości. Wzrok i twarz bystre, można by rzec, że spokojne, nawet powolne, i wyważone. Zdystansowany przyśmiech zdający się mówić: panuję nad sytuacją. Próbował walczyć o ten fotel, ale szans nie miał. Jedna z pań z personelu dodała, niejako ucinając rozmowę na ten temat, że trzeba by ten fotel najpierw wyprać. Wyjechaliśmy z kolegą z tymi fotelami do windy, potem na parter do wielkiej werandy, gdzie już wiele innych foteli stało, także różnych kanap. Latem można by tam urządzać „potańcówki”. Ogłoszenie gdzieś na korytarzu widziałem, że któregoś dnia w godzinach 10:00-11:00 w jakimś pomieszczeniu spotkanie integracyjne było zapowiedziane – mnie oczywiście z „potańcówką” zaraz się skojarzyło, ale skojarzenie nie na miejscu. Część mieszkańców trzeciego piętra w wózkach, część z balkonikami, część poruszających się o własnych siłach. Jedna kobieta z błędnym wzrokiem kilka razy „pędziła” korytarzem szurając stopami, rześko posuwiście, z ręką przy ścianie dla asekuracji. Z niepokojem myślałem o tym, że może zaraz się przewrócić – była jak w amoku.

Wczoraj, nawet jeszcze przed zaśnięciem, migotały mi obrazy tamtych osób, szczególnie tych nieruchomych kobiet. Także obrazki porannego przemywania i przewijania – od tych czynności zaczyna się tam dzień. Pomagałem obracać osoby na bok, zapinałem pampersa, asekurowałem kobietę w łazience podczas siadania i wstawania, słałem łóżka. W innym pokoju obserwowaliśmy z kolegą, jak jednemu facetowi opiekunka podcierała tylną część ciała, tzn. poprosiła nas, abyśmy się przypatrzyli. Zapewne nam to któregoś dnia zleci! (otrzymamy zlecenie). Nic dla mnie nowego – te czynności pielęgnacyjne – ale przecież nie one pozostawiają główne wrażenia, lecz każdy z tych „przypadków”, każda z tych osób z osobna. Powstaje z nich ogólny obraz, który zatytułować tu sobie mogę korzystając z tytułu piosenki Anny German „Człowieczy los”. Taka przedświąteczna refleksja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz