Za oknem niebo płonie! Czyli już około godziny siódmej powinienem być
na plaży. Czy jutro będzie podobnie? Zerkam na prognozę pogody w Internecie –
jest szansa.
Bałaganiarstwo, eleganciej
mówiąc, chaos. A może o brak ciągot do porządkowości idzie? Lub o chwytanie
wielu srok za ogony? Zapewne o wszystko razem. Słowa mogą jednak mylić. Całe
moje przyziemne zło lub piękno, być może gdzieś pomiędzy tymi słowami się
zawiera.
Po drodze. Próbowałem w dwóch słowach określić moje
dzieciństwo. Myślę, że jakaś nitka, główna, może osnowa, ciągnie się przez całe
życie. I określiłem je sobie, ale nie zapisałem w kalendarzyku. Przez następne
dwa dni zdzierałem myśli, jak buty, aby sobie przypomnieć – nic z tego! Z lenistwa,
a może z wiary w resztki zdolności mojej krótkotrwałej pamięci, nie sięgnąłem wtedy
po ołówek i kalendarzyk. Dwa dni upierdliwych prób przypominania sobie!
Najpierw, szukając tych dwóch słów, nasunęło się: „Dzieckiem w kolebce kto łeb
urwał Hydrze”. Spłodziłem „dziecięciem będąc”, ale to takie nijakie, i nie
tylko w zestawieniu z „dzieckiem w kolebce”. Bo cóż znaczy, co mówi „będąc”,
albo „być” – nic. Każdy jest lub bywa w jakiś sposób, ale jest to określenie
suchego faktu. Następnie „dziecko” zamieniłem na „dziecięctwo” – „dzieciństwo”
wydało mi się zbyt ogólnym i nic niemówiącym określeniem. Szukałem więc i tego
drugiego słowa, zamiennika dla wyświechtanego „szczęścia”. Banalne i w sumie
puste byłoby np. „szczęśliwe dzieciństwo”. Wszystkie dzieciństwa można by ująć
w dwie grupy – szczęśliwe i nieszczęśliwe. Podobnie jak małżeństwa „udane” i „nieudane”
– a przecież każde na swój sposób jest takie albo takie, albo jeszcze jakieś
inne, np. udano-nieudane. Krótko mówiąc, wydało mi się, że sobie przypomniałem,
że tak właśnie to ująłem: „dziecięctwem się rozkoszując”. Zmieniłem na chwilę
na „rozkosz dziecięctwa”… znowu zacząłem się zastanawiać, czy tak lub podobnie
to po drodze ująłem, ale teraz zapisałem („rozkoszność dzieciństwa”) i już mam
spokój, chociaż nie do końca takie ujęcie mi pasuje. W tej chwili nawet nie
wiem dokładnie, po co mi to, ale wiem, że jest ważne… Nie, nie tak. Przypominam
sobie, że któregoś dnia o moich dawnych artykułach myślałem, o czasie poświęconym
na ich przygotowanie, tzn. najpierw liczyły się tylko „badania”, i tylko one, a
dopiero po ukończeniu jakiegoś etapu zamieniałem je w artykuły, czyli było to
już logiczne następstwo owych ankiet, zestawień, przemyśleń. Jednak nie udało
mi się… Wszystko na początku drogi będące przerwałem, wyjechałem daleko… Nie
udało mi się wyłuszczyć zasadniczej koncepcji, która przecież cały czas gdzieś
„z tyłu głowy” mi kołatała, niejako kierunek przemyśleń wytyczała. A że to
wszystko radosnej aktywności dziecka dotyczyło, więc dogrzebywałem się, i dogrzebuję
do dzisiaj, do przeżyć z własnego dzieciństwa, dziecięctwa, które – chociaż
zbyt podniośle to zabrzmi – określić mogę jako rozkoszność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz