W czterech murowanych ścianach
uwaga skupia się głównie na objawach w sobie w oderwaniu, czy raczej bez
„komunikacji” z zewnętrznością, tj. z przyrodą, klimatem, powietrzem. Jest się
wtedy jak hermetyczna bańka.
Chociaż… Powietrze było „wyraźnie
przezroczyste”, z okna na nie spoglądałem, wiaterek figlarny, radosny – bo i "ponury" bywać może jak wąż wijący się po koronach drzew przez długą chwilę. Ten wiaterek
wczoraj baraszkował nie leniwie. I może to był znak… znak jesieni, że jeszcze
się nie znużyła, nie wyczerpała bogactwa garderoby. Teraz przyzywa, przywołuje,
kusi.
A więc pakuję się zaraz w swoje
wędrowne szaty i czmychnę jak pies przez otwartą ogrodową furtkę przed siebie,
do „mojego ogrodu” bez płotu – do lasu, na plażę, nad potok. Kiedyś o tej
furtce sobie zapisałem, o Felce, po lekturze którejś z książek Andrzeja
Żuławskiego…
A więc z rana życzę sobie jak
zwykle głowy spoglądającej w górę, na boki, do tyłu. Na spacerach z cyklu
„Sekrety sopockiej przyrody” przystawałem w lesie i mówiłem: spójrzcie na to
drzewo, albo na te dwa splecione miłosnym uściskiem. Przeważnie mijamy, ale już
nie tylko drzewa, patrzymy pod nogi, idziemy bezwiednie wtopieni w siebie,
w problem zabrany ze sobą z tych czterech ścian, jednak czasem trzeba
odstawić go na chwilę na boczny tor, „napowietrzyć się” rześkością,
przewietrzyć wewnętrzność jak kiedyś mieszkanie przed napaleniem w piecu zimową
porą. Potem wpuszczamy do tak wywietrzonego siebie jakiś łażący w nas i z nami
ciągle i do znudzenia problem. I tak jak roztwór soli rozwala tkanki
zamoczonego w nim robaka, tak może i to świeże napowietrzenie rozsadzi swoją
rześkością te kąsające nas sprawy i sprawki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz