Plaża to w powszechnym rozumieniu
połać piasku granicząca z morzem. Dla plażowicza jest atrakcyjnym miejscem ze
względu na możliwość wypoczynku i rekreacji. I chociaż każdy ma swoją osobistą
definicję plażowania, nie znaczy to jednak, że w zachowaniach plażowiczów nie
można (jeżeli się zechce) dostrzec wspólnych cech przypominających pewne stadne
zachowania, np. w postaci tzw. owczego pędu.
Przez dzierżawców plaż i pobliskich
punktów małej gastronomii ta w miarę szeroka, centralna część sopockiej plaży wykorzystywana
jest w sezonie letnim jako dodatkowa powierzchnia handlowa np. w postaci ogrodzonych
płotkami ogródków „garmażeryjnych”. Sezonowa „architektura” sopockiej plaży
dotyczy głównie miejsc po obu stronach mola, czyli kilkusetmetrowego odcinka
plaży, której całkowita długość (od granicy z Gdynią do granicy z Gdańskiem)
wynosi ok. 4 km. Fala turystów, określanych niegdyś przez miejscowych letnikami
lub stonką, spływa leniwie w kierunku plaży i mola wąskim korytem słynnego
niegdyś „Monciaka” (ul. Boh. Monte Cassino), czyli głównym traktem (także
niegdyś popularnej) „Perły Bałtyku”. Po sezonie znikają z plaży „dekoracje”.
Branża restauracyjno-hotelarska z utęsknieniem zaczyna wypatrywać następnego
sezonu. A najlepiej to słonecznego i bezdeszczowego, bez okresowych zakwitów
wody spowodowanych sinicami, bez wyrzucanych na brzeg przez fale zwałów wodorostów.
Lecz sezonowa zmienność przyrody to nie jakiś jej wybryk, lecz naturalna kolej
rzeczy, z czym sezonowej branży biznesowej trudno jest się pogodzić.
Jednak atrakcyjność sopockiej
plaży nie musi zaczynać się i kończyć na tych jej zatłumionych przymolowych odcinkach.
Podczas pogody niesprzyjającej opalaniu ciała w pozycji leżącej, po nasyceniu
żołądków różnorodnymi potrawami i napojami, po znużeniu się przebywaniem wśród
tłumu można spojrzeć na sopocką plażę od innej strony.
Teren obecnej plaży był do końca
XVI wieku rozległym trudno dostępnym mokradłem i trzęsawiskiem. Od początku XVII
zaczęto je osuszać. Pojawiły się łąki i pastwiska, wśród których, na
piaszczystych wybrzuszeniach terenu, powstały nieliczne chatki rybackie.
Jeszcze obecnie, niemal „o rzut kamieniem” od jedynego znanego turystom traktu,
czyli wspomnianego „Monciaka”, znajdują się geologiczno-przyrodnicze relikty z
tamtego okresu, przy czym im dalej od centrum Sopotu, tym więcej enklaw
ekologicznych, szczególnie w północnym krańcu miasta aż po granicę z Gdynią.
U podnóża zadrzewionej Skarpy
Sopockiej poprzecinanej niewielkimi jarami, stanowiącej przed kilkoma tysiącami
lat brzeg Morza Litorynowego, w północnym odcinku Parku Północnego, czyli na
wysokości sopockiej dzielnicy Kamienny Potok, ciągnie się wąski pas olsu, który
styka się bezpośrednio z ok. 200-metrowym odcinkiem plaży, z wijącym się na
niej ujściem Potoku Swelinia na granicy z Gdynią. Teren ten stanowi
jednocześnie najdalej wysunięty ku północnemu zachodowi fragment Mierzei
Wiślanej. Ów wyjątkowy odcinek „dzikiej plaży”, urozmaiconej zasiedlającymi ją
różnorodnymi gatunkami roślinnymi, umożliwia podczas przebywania na nim poczucie
kameralności. Z dala od sezonowego zgiełku, a jednocześnie na styku ze
strzeżonym odcinkiem plaży dzierżawionej przez właścicieli stylowej karczmy
Koliba, która kilkakrotnie uzyskała prawo oznakowania plaży „Błękitną Flagą”,
można docenić rzeczywistą wartość Sopotu jako miasta o wyjątkowych walorach
przyrodniczych.
W sytuacji, gdy widoczny z plaży
słynny Klif Orłowski „kurczy się” od dziesiątków lat pod naporem morskich
prądów i okresowych fal sztormowych oraz od spływających po nim wód opadowych i
roztopowych, to na tym unikatowym kawałeczku plaży w Kamiennym Potoku ląd nie daje za wygraną w walce z
morskim żywiołem, głównie za sprawą niezwykłego pędu życiowego różnych gatunków
roślinnych. Na plaży zalewanej w miesiącach jesiennych wodą, zaś zimą skuwanej
lodem, rozkwita wiosną bujne życie – „życie na piasku”. Źródłem estetycznych przeżyć jest mozaika jesiennych barw drzew na tle błękitu nieba, mozaika szumu fal i
rozgadanego ptactwa. Możliwością takich właśnie wrażeń
„odwdzięcza” się człowiekowi uporczywa (w pozytywnym znaczeniu) przyroda za to,
że jeszcze nie zdążył jej zniszczyć. Ten odcinek plaży, tak jak i kilka innych
perełek krajobrazowych Sopotu, nie ma żadnego statusu ochronnego. Być może, z
jednej strony, to dobry objaw, gdyż z reguły pod ochronę bierze się głównie to,
co zagrożone jest wyginięciem, jednak z drugiej strony miejsca takie są
potencjalnie zagrożone, jako że brak ludzkiej wyobraźni i zdrowego rozsądku
potwierdzone jednym podpisem urzędnika pod jakimś dokumentem może w niezwykle krótkim czasie
doprowadzić do zniszczenia czegoś, co z mozołem przez lata walczy o
przetrwanie, co jednak żadnej (uznanej) ekologicznej wartości mieć nie może,
ponieważ nie jest to coś objęte jakąkolwiek ochroną. I powstają na pasie ochronnym obiekty gastronomiczne - jeden przy drugim.
Warto przypomnieć, że:
Sopot jest unikatowym w skali kraju zabytkowym zespołem
urbanistyczno-krajobrazowym.
•
Ze względu na jego szczególne walory
krajobrazowo-architektoniczne został wpisany do krajowego rejestru zabytków pod
numerem 771 decyzją Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku z dnia 12
lutego 1979 r.
•
Zespół ten podlega pełnej ochronie
konserwatorskiej i wszelkie działania prowadzące do zmian jego wyglądu muszą
uzyskać akceptację odpowiedniego konserwatora zabytków.
W praktyce to jednak nie przepisy
są „strażnikami”, lecz zwykli mieszkańcy, których wizje rozwoju miasta często
różnią się od wizji wybranych przez nich urzędników. I nie jest to (lecz żadne
to pocieszenie) jedynie sopocki syndrom. Z przyrodą, póki jej jeszcze sporo
wokół nas, raczej się walczy niż współpracuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz