kocham Życie –
las, strumienie, plażę, morze
zawieruchę, sztorm, zawieje śnieżne
śnieg skrzypiący pod butami,
księżyc w pełni
bosość na chrzęszczącym piasku plaży
ludzi czasem także -
kiedy śpią
las, strumienie, plażę, morze
zawieruchę, sztorm, zawieje śnieżne
śnieg skrzypiący pod butami,
księżyc w pełni
bosość na chrzęszczącym piasku plaży
ludzi czasem także -
kiedy śpią
*
Listopadowa piąta
trzydzieści. Przed wschodem słońca. „Nieciemno”. Wietrzny chłodek,
przymarznięte kałuże.
Zbieracze z wózkiem obok
pojemników na śmieci – gotowe do załadowania kartony wypełnione butelkami.
Zmrożony piasek plaży. Nad
horyzontem, spod ciemnego kłębowiska chmur wydobywająca się jasność. Zamiast
wschodu będzie powschodzie słońca.
Morze figlarne, wesołe,
żwawe. Krótkie niskie języki fal przed powrotem w morska toń oblizują
plażę. Prześcigają się, swawolą, baraszkują. Fala na fali i przy fali –
inne od długich i leniwych, z wyraźnymi odstępami między sobą, skradających się
w kierunku plaży, zachłannych, penetrujących plażę, zderzających się w drodze
powrotnej z następnym cielskiem wody. Te jeszcze nadejdą – innym razem.
Wietrzyk w twarz. Ożywiające
się ptaki – mewy, kaczki. Wrona siedząca na szczycie brzozy niczym sęp
wypatrujący padliny. Truchtam. Jak więzień w celi drepczący tu i tam…
„myślisz, że gdy chodzisz to nie siedzisz?” – pyta współwięzień.
Podobnie i te nasze przemierzanie
różnorodnych obszarów, zarówno tych rzeczywistych, jak i wydumanych – to także
coś w rodzaju takiego dreptania tu i tam. Jak wilki w klatce – biegające
niczym w obłędzie po wydeptanych przez siebie ścieżkach. Czy bezmyślnie? Chyba
nie. Smutny to widok.
W jakim stopniu do klatek, do skorup wtłaczani jesteśmy przez otoczenie, a w jakim stwarzamy je sobie sami? Trudno orzec, a poza tym jaka to różnica? Istotniejsze jest chyba to, czy jesteśmy w stanie z nich się wydostać.
W jakim stopniu do klatek, do skorup wtłaczani jesteśmy przez otoczenie, a w jakim stwarzamy je sobie sami? Trudno orzec, a poza tym jaka to różnica? Istotniejsze jest chyba to, czy jesteśmy w stanie z nich się wydostać.
Z „Litego boru”
Andrzeja Żuławskiego:
"...zapytałem Felki, idąc w kierunku stacji
kolei podmiejskiej, czy w Drohomilu jest furtka w sadzie, a Felka popatrzyła na
mnie uważnie szarymi dobrymi oczami,
pomyślałem, mądrymi energicznymi oczami, pomyślałem, i zobaczyłem po raz
pierwszy jak Felka jest piękna, i Felka powiedziała: - Jest sad i jest furtka w
sadzie, i jest bór dookoła. A ja powiedziałem, obejmując ją za ramiona i idąc,
i idąc po raz pierwszy pocałowałem ją w usta czując miękkość i twardość jej
ust: - Ja wyjdę szczęśliwie przez tę furtkę w sadzie."
Nasze niepokoje
to może właśnie takie klatki, i nawet sady, z furtkami, które trzeba odnaleźć,
uczynić? Takie wewnętrzne pęta (te niepokoje).
Nawet stado na
wolności to klatka swojego rodzaju. A co nie jest klatką? Czy furtki złudne –
to także drzwi do innych klatek?
Które z nich są
wejściem, a które wyjściem?
„Paranoja! Gdzie są okna, gdzie są drzwi?!”
(Dżem).
24 listopada 2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz