Pisanki na marginesie
W pejzaż myśli
piątek, 15 marca 2024
czwartek, 14 kwietnia 2022
Świerzbienie
Świerzbią myśli, umysł, palce – aby znowu, wreszcie zasiąść i pogadać sobie z kartką papieru. Chyba wczoraj był Ogólnopolski Dzień Pisania Piórem (12 lutego). Jest pod ręką pióro, jest i atrament… nieco, żal, może raczej nostalgia, lecz nie tylko za minionym czasem, ale za owym kontaktem poprzez pióro z kartką papieru. Były zeszyty z papieru drzewnego, potem bezdrzewnego. Drzewny! To było coś. Stalówka się nie ślizgała, coś jak wędrówka po leśnym igliwiu. Ale były i przeszkody dla stalówki w postaci drobniutkich kawałków drewna. Czasem można było nawet je wydłubać.
Do
produkcji papieru bezdrzewnego (klasy I-III) w ogóle nie używa się ścieru
drzewnego. Są to najlepszej jakości papiery wykonywane z włókien bawełny,
trzcin, lnu, konopi. Papiery drzewne produkowane są z dodatkiem ścieru
najczęściej z sosny i świerku. Niestety im większy jest procentowy udział
włókien drzewnych w papierze tym papier jest mniej trwały.
Zasiadam z myślą przewodnią, nie za bardzo to lubię, bo to już coś w
rodzaju planu, celu jest, to zaś wiąże ręce, czyli umysł, gdyż zawęża pole
wyobraźni…
Jeszcze o tym
papierze… David Haskell w książce Ukryte
życie lasu:
Chemicy
potwierdzają wnioski płynące z doznań naszych kubków smakowych. Świat jest
przepełniony goryczą, pełen substancji odstraszających i zaburzających
trawienie oraz zwykłych trucizn. Sokoły też o tym wiedzą, używając świeżej
zieleni do moszczenia swoich gniazd, by odpędzać pchły i wszy. Zwróćmy też
uwagę na New York Timesa. Owady, które roją się w pojemnikach wyłożonych
starymi egzemplarzami tej gazety, nigdy nie osiągają dojrzałości. I nie chodzi
tutaj o treść artykułów, choć owady wychowywane na londyńskim Timesie osiągają
dojrzałość. New York Times jest drukowany na papierze zawierającym pulpę z
jodły. Drzewo to tworzy związek chemiczny, który naśladuje hormony żywiących
się nim owadów, za pomocą którego chroni się przed nimi przez zahamowanie ich
wzrostu i sterylizację. Londyński Times jest drukowany na papierze z drzew,
które nie mają takiego hormonalnego mechanizmu obronnego, dzięki czemu ich
przemielone i sprasowane ciała mogą bezpiecznie służyć jako ściółka dla owadów
laboratoryjnych.
Ta myśl przewodnia skojarzyła mi się, niedorzeczność, z tym czymś
nieskończenie małym, które po Wielkim Wybuchu przemieniło się w nasz
Wszechświat. Naogląda się człek programów o Wszechświecie, nie mogąc wiele z
tego pojąć… A oni mówią o tym wszystkim, jak o czymś zwyczajnym, tzn. tak jak o
chlebie powszednim.
Rozmiary
wszechświata były nieskończenie małe, a gęstość materii i krzywizna
czasoprzestrzeni – nieskończenie wielkie. W takich warunkach jakikolwiek opis
stanu materii, przestrzeni i czasu jest niemożliwy. Nawet jeśli przed wielkim
wybuchem wszechświat miał jakąś historię, to nie ma ona wpływu na to, co stało
się potem. Dlatego mówimy, że przed wielkim wybuchem ani materia, ani
przestrzeń, ani czas – nie istniały.
Czyli, wracając na ziemię, mówiąc ludzkim językiem: taka myśl
przewodnia rozpryskuje się na wiele i jeszcze więcej różnorodnych wątków. Raz
czy dwa razy, może trzy żachnąłem się na definicję strumienia świadomości, że
niby to za wąski jest, że pędzące, rozwijające się w danej chwili myśli tworzą
raczej rozlewisko, coś na podobieństwo delty rzeki. Ale tak nie jest. Owszem,
można sobie potem, chwytając jedną czy drugą myśl, rozwijać na spokojnie, pisać
powieść, tworzyć postacie bohaterów. Ale jest to już dalekie od tego
chwilowego błysku, pieprznięcia pioruna, zachłyśnięcia się itd.
Strumień
świadomości (ang. stream of
consciousness) – termin literacki, oznaczający rodzaj monologu wewnętrznego. W
pierwszym znaczeniu jest to zapis umysłowego przeżywania człowieka, nie tylko
tego, co aktualnie słyszy, widzi i czuje, lecz również myśli, skojarzeń, które
mu się nasuwają. Wiąże się z tym zapis myśli i odczuć, narracja wyłącznie
subiektywnymi odczuciami. W drugim znaczeniu strumień świadomości jest swoistym
stylem, połączeniem umysłu rzeczywistej chwili i sumą odczuć jednej chwili.
Rozmemłałem zamysł, a chciałem jedynie opisać część mojej
przedpołudniowej aktywności (nie, nie fizycznej – a szkoda).
Milan Kundera, Księga śmiechu i zapomnienia:
Cała
ta książka jest powieścią w formie wariacji. Poszczególne części występują po sobie
jako kolejne części drogi prowadzącej do wnętrza tematu, do wnętrza myśli, do
wnętrza jednej jedynej sytuacji, której zrozumienie niknie mi w
nieskończoności.
Czytam, skrawek
czyjejś rozmowy „na ulicy”, 3-4 słowa piosenki, oglądam film… widzę/słyszę pociąg.
Wsiadam. Pędzę do tyłu, w myślach –
niewiele się wysilając, myśli pojawiają się jakby same.
Tadeusz Różewicz, Tolerancja:
Dnia 4
maja 1958 roku siedziałem w wagonie restauracyjnym pociągu pośpiesznego. Trochę
słońca leżało na polach i przez szybę ogrzewało mi twarz. […]
Przejrzałem
kartę i wybrałem obiad. Do stolika podeszła starsza siwa kobieta.
– Czy
wolne jest to miejsce?
– Wolne.
[…] Mogła mieć przeszło sześćdziesiąt lat. Twarz owalna, różowa. Nos krótki, oczy szare, może niebieskie. Brwi jasne. Poczułem niechęć do zbyt zdrowego wyglądu kobiety. Oczy bez wyrazu budziły podejrzenia.
Lato, może jesień 1998. Koło północy. Nie rozwijam, od czego się
zaczęło. Plan był inny. Niespokojny i niepokorny duch sprawił, że postanowiłem
wrócić do domu – ok. 1,5 godziny jazdy nie pospiesznym pociągiem
dalekobieżnym. Wsiadłem do WARS’u. Zamówiłem dwie parówki na ciepło i piwo.
Najadłem się jedną, sączę piwo. Otwarłszy drzwi między wagonami wkracza
dziewczę. Może zamierzała jedynie przejść do następnego wagonu. Byłem już
wyluzowany, wspomnienie sytuacji, która sprawiła, że znalazłem się w pociągu
rozmyło się, rozmydliło. Pomimo wrodzono-nabytej nieśmiałości poprosiłem ją
gestem, aby się zatrzymała. Spytałem, czy nie ma ochoty na parówkę… nieruszana,
ja już się najadłem. (Są Aleksandra Fredry Zapiski
starucha, czyli tytuł już zarezerwowany).
Spojrzałem
na za różowioną mocniej twarz mojej sąsiadki. ,,Jak ona żre – pomyślałem. – To
jest ten typ, który od pewnego czasu już tylko przeżuwa i trawi. Straszne. Te
senne oczy, oczy bez światła, nieruchome jak ziarna. To są oczy gadów. Takie
oczy mają żółwie, krokodyle. Nieruchome, z okrutnym okiem. Okiem z innej epoki.
Epoki, która nie znała Jezusa, Gandhiego, Szekspira. Tu siedzi żarłoczny stary
okaz. (Różewicz).
W wagonie wysokie stoliki i takież stołki. Usiadła naprzeciwko.
Podsunąłem talerz, wziąłem od barmana drugie sztućce. Być może i piwko dla niej
– nie pamiętam. Była młoda, 25 lat, o twarzy uśmiechniętej, żywym spojrzeniu,
żadnego skrępowania podczas rozmowy – jak byśmy znali się już jakiś czas.
Przepraszam,
jaka to stacja? Już muszę wysiadać. Lepiej mi jest, że to wszystko
wypowiedziałam. Pan jest obcy. Nie znamy swoich nazwisk. To lepiej. Zapomni
pan. Dziękuję, że pan mnie wysłuchał. Czy czasem nie przejechałam swojej
stacji?
[…]
Wyciągnęła z torebki chusteczkę. – Czy nie znać, że płakałam? Trochę. Tak, jakby pani miała katar. Pociąg zatrzymał się na stacji w R.
Zatrzymał się i nasz pociąg. Nie
miałem żadnego notesu ni długopisu, miała jakąś serwetkę, może chusteczkę
higieniczną. Wyjęła szminkę i zapisała numer telefonu. Ciemna noc. Każde
odeszło w swoją stronę.
Gdyby wrócić do sytuacji, która sprawiła, że znalazłem się w tym
wagonie, i snując, prząść wątek, rozwijać kłębek wspomnień, dojechałbym do
różnych miejsc, z nich – ciągle drogi rozwidlając – do następnych, do osób na
tych drogach napotykanych… Podłoża lasów, w sumie wszelkich zbiorowisk
roślinnych, utkane są z gęstych sieci grzybni różnych gatunków. Bez nich
drzewa, ale i różne krzewy i krzewinki, w takiej postaci, do jakiej obecnie
wyewoluowały, by wymarły. Być może podobnie jest i z tymi porozgałęzianymi
wspominkami, niczym owe drzewa i krzewy, żyjącymi dzięki sieci miliardów
neuronów w mózgu.
Grzyb
i korzeń witają się sygnałami chemicznymi i jeśli pozdrowienie idzie gładko,
grzyb wydłuża swoje strzępki, szykując się, by wziąć korzeń w objęcia. W
pewnych przypadkach roślina reaguje wypuszczeniem małych korzonków do
skolonizowania przez grzyby. W innych pozwala grzybowi przeniknąć ściany
komórkowe korzenia i rozprzestrzenić strzępki do wnętrza komórek. Tam strzępki
dzielą się, tworząc miniaturową, podobną do korzenia sieć w komórkach.
Sytuacja ta wygląda patologicznie. Byłbym ciężko chory, gdyby moje komórki zostały w ten sposób zaatakowane przez grzyby. Jednak zdolność strzępek do przenikania komórek roślinnych znajduje w tym małżeństwie zdrowe zastosowanie. Roślina zaopatruje grzyba w cukry i inne złożone cząsteczki, a grzyb odwzajemnia się strumieniem surowców mineralnych, zwłaszcza fosforanów. Związek ten zasadza się na mocnych stronach obu królestw: rośliny potrafią tworzyć cukry z powietrza i światła słonecznego, natomiast grzyby – wydobywać minerały z drobnych szczelin gleby. (D. Haskell, Ukryte życie lasu).
Lecz nie jedynie o czczą zabawę
słowem i wspominkami mi chodzi. To znaczy jest to zabawą w jej zdrowym
rozumieniu (czy może być chore rozumienie? może tak), ale jednocześnie, na
zasadzie sprzężenia zwrotnego – mózg jako odżywcza sieć („grzybnia”) dla myśli,
emocji, wspomnień („roślinność”), które są dla niego gimnastyką i pożywką.
Film – dialogi, lektor. Próbuję powtarzać w myślach kolejne zdania.
Książka – podobnie. Ale tylko na tzw. krótka metę. Jak w szkołach gimnastyka
śródlekcyjna.
Z Internetu:
Podczas ćwiczeń śródlekcyjnych nie należy zwracać
uwagi na precyzję ruchu, lecz na jego swobodę i umiejętne łączenie z muzyką i
przyborem. Czas przeznaczony na
gimnastykę śródlekcyjną powinien wynosić od 2do 3 minut, natomiast w klasach
młodszych może być przedłużony o dalsze 3 do 5 minut.
Tytuł Świerzbienie zjawił się
w wyniku ciągłej, codziennej wręcz potrzeby, nierealizowanej, zwykłego
pogadania z samym sobą… Pisząc gadać o tym, co aktualnie ślina na język
przynosi. Owszem, dzisiaj miałem już plan, lecz nie jego realizacja na piśmie
była jedyną pobudką. To znaczy najważniejsze było chyba to, aby zasiąść i
zacząć tu sobie gaworzyć. A stąd, od tego startu, już niewielki krok do
wyrwania się od długiego okresu wręcz nawykowego
niepisania. Od tych listów pisanych przeze mnie do mnie… nie, to chyba nie
tak, bo to jest pisanie bez adresata, artykułowanie myśli jako cel sam w sobie.
Nie tylko późniejsze czytanie tego, ale także samo zastanawianie się nad
wyrażonymi myślami jest tu najmniej istotne. Nie zawsze tak się udaje, bo bywa,
że przy przelanej w słowo myśli na chwilę się zatrzymam, przyjrzę się jej i
zacznę analizować. Wówczas czar pryśnie. Dobrze jest, gdy takie przyglądania
nie trafiają się za często. A jeśli już, to trzeba jak najszybciej
czmychnąć przed nimi. To się udaje.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat naukowcy odkryli
kolejne struktury składające się na tę sieć, a teraz trwają prace nad zrozumieniem
ich roli w funkcjonowaniu mózgu. Wiemy już, że sieć stanu spoczynkowego rządzi
naszym wewnętrznym życiem psychicznym – decyduje o charakterze dialogu
wewnętrznego, który prowadzimy ze sobą zarówno w sferze świadomej, jak i
podświadomej. Dochodzi do głosu wtedy, gdy starając się uciec od zalewu bodźców
zmysłowych, które atakują nas w świecie zewnętrznym, zwracamy się do wewnątrz.
W tym momencie sieci neuronów odpowiedzialne za proces myślenia elastycznego
mogą przystąpić do przeszukiwania obszernych baz danych wiedzy, wspomnień i
uczuć zgromadzonych w zasobach mózgu, łącząc ze sobą sprawy, których normalnie byśmy
ze sobą nie skojarzyli, i przedstawiając nam zależności, których normalnie
byśmy nie dostrzegli. Właśnie dlatego odpoczynek, sny na jawie i inne formy
aktywności podejmowanej w stanie uspokojenia, takie jak choćby spacer, okazują
się tak skuteczną metodą tworzenia nowych idei.
(Leonard Mlodinow, Elastyczny mózg. Kreatywne myślenie w czasach niepewności i chaosu).
Nie dotarłem do myśli, które
były plonem poranka, dwóch-trzech spraw, które załatwiłem, telefonicznie.
Kiedyś wykułem sobie słowo listowanie na określenie tych moich zapędów do
pisania – bądź sobie a muzom, bądź z myślą o jakimś adresacie. I nie pierwszy
raz okazało się, że takie słowo w tym właśnie znaczeniu już istnieje.
Wprawdzie obecnie to głównie „operacja, która powoduje wyświetlenie
zawartości wybranego katalogu”, lecz w słowniku pod red. W. Doroszewskiego
jest:
listować
ndk IV daw. «pisywać do kogo listy,
prowadzić korespondencję»: Rozpoczęło się teraz pomiędzy mną a pensjonarkami
ciągłe listowanie. Zag. Chochl. 173. Trzeba wiedzieć, jak długo
Bürger pracował nad tą „Lenorą”; jak długo listował z Bojem
o tej balladzie. Kłaczko Zapomn. 278. Jerzy Szlichting listował z
Bogumiłem księciem Radziwiłłem. Mac.
Piśm. III/1, 708. // SW
*
Aleksander Fredro, Zapiski starucha:
Co za długo, to za wiele. Mówca ochrypł,
zasnął słuchacz.
czwartek, 17 czerwca 2021
Sopocka plaża - życie na piasku
Plaża to w powszechnym rozumieniu połać piasku granicząca z morzem. Dla plażowicza jest atrakcyjnym miejscem ze względu na możliwość wypoczynku i rekreacji. I chociaż każdy ma swoją osobistą definicję plażowania, nie znaczy to jednak, że w zachowaniach plażowiczów nie można (jeżeli się zechce) dostrzec wspólnych cech przypominających pewne stadne zachowania, np. w postaci tzw. owczego pędu. Przez dzierżawców plaż i pobliskich punktów małej gastronomii ta w miarę szeroka, centralna część sopockiej plaży wykorzystywana jest w sezonie letnim jako dodatkowa powierzchnia handlowa np. w postaci ogrodzonych płotkami ogródków „garmażeryjnych”. Sezonowa „architektura” sopockiej plaży dotyczy głównie miejsc po obu stronach mola, czyli kilkusetmetrowego odcinka plaży, której całkowita długość (od granicy z Gdynią do granicy z Gdańskiem) wynosi ok. 4 km. Fala turystów, określanych niegdyś przez miejscowych letnikami lub stonką, spływa leniwie w kierunku plaży i mola wąskim korytem słynnego niegdyś „Monciaka” (ul. Boh. Monte Cassino), czyli głównym traktem (także niegdyś popularnej) „Perły Bałtyku”. Po sezonie znikają z plaży „dekoracje”. Branża restauracyjno-hotelarska z utęsknieniem zaczyna wypatrywać następnego sezonu. A najlepiej to słonecznego i bezdeszczowego, bez okresowych zakwitów wody spowodowanych sinicami, bez wyrzucanych na brzeg przez fale zwałów wodorostów. Lecz sezonowa zmienność przyrody to nie jakiś jej wybryk, lecz naturalna kolej rzeczy, z czym sezonowej branży biznesowej trudno jest się pogodzić.
Jednak
atrakcyjność sopockiej plaży nie musi zaczynać się i kończyć na tych jej zatłumionych
przymolowych odcinkach. Podczas pogody niesprzyjającej opalaniu ciała w
pozycji leżącej, po nasyceniu żołądków różnorodnymi potrawami i napojami, po
znużeniu się przebywaniem wśród tłumu można spojrzeć na sopocką plażę od innej
strony.
Teren
obecnej plaży był do końca XVI wieku rozległym trudno dostępnym mokradłem i
trzęsawiskiem. Od początku XVII zaczęto je osuszać. Pojawiły się łąki i pastwiska,
wśród których, na piaszczystych wybrzuszeniach terenu, powstały nieliczne
chatki rybackie. Jeszcze obecnie, niemal „o rzut kamieniem” od jedynego znanego
turystom traktu, czyli wspomnianego „Monciaka”, znajdują się
geologiczno-przyrodnicze relikty z tamtego okresu, przy czym im dalej od
centrum Sopotu, tym więcej enklaw ekologicznych, szczególnie w północnym krańcu
miasta aż po granicę z Gdynią.
U
podnóża zadrzewionej Skarpy Sopockiej poprzecinanej niewielkimi jarami,
stanowiącej przed kilkoma tysiącami lat brzeg Morza Litorynowego, w północnym
odcinku Parku Północnego, czyli na wysokości sopockiej dzielnicy Kamienny
Potok, ciągnie się wąski pas olsu, który styka się bezpośrednio z ok.
200-metrowym odcinkiem plaży, z wijącym się na niej ujściem Potoku Swelinia na
granicy z Gdynią. Teren ten stanowi jednocześnie najdalej wysunięty ku
północnemu zachodowi fragment Mierzei Wiślanej. Ów wyjątkowy odcinek „dzikiej
plaży”, urozmaiconej zasiedlającymi ją różnorodnymi gatunkami roślinnymi,
umożliwia podczas przebywania na nim poczucie kameralności. Z dala od
sezonowego zgiełku, a jednocześnie na styku ze strzeżonym odcinkiem plaży dzierżawionej
przez właścicieli stylowej karczmy Koliba, która kilkakrotnie uzyskała prawo
oznakowania plaży „Błękitną Flagą”, można docenić rzeczywistą wartość Sopotu
jako miasta o wyjątkowych walorach przyrodniczych.
W
sytuacji, gdy widoczny z plaży słynny Klif Orłowski „kurczy się” od dziesiątków
lat pod naporem morskich prądów i okresowych fal sztormowych oraz od
spływających po nim wód opadowych i roztopowych, to na tym unikatowym
kawałeczku plaży w Kamiennym Potoku ląd nie daje za wygraną w walce z morskim
żywiołem, głównie za sprawą niezwykłego pędu życiowego różnych gatunków
roślinnych. Na plaży zalewanej w miesiącach jesiennych wodą, zaś zimą skuwanej
lodem, rozkwita wiosną bujne życie – „życie na piasku”. Źródłem estetycznych
przeżyć jest mozaika jesiennych barw drzew na tle błękitu nieba, mozaika szumu
fal i rozgadanego ptactwa. Możliwością takich właśnie wrażeń „odwdzięcza” się
człowiekowi uporczywa (w pozytywnym znaczeniu) przyroda za to, że jeszcze nie
zdążył jej zniszczyć. Ten odcinek plaży, tak jak i kilka innych perełek
krajobrazowych Sopotu, nie ma żadnego statusu ochronnego. Być może, z jednej
strony, to dobry objaw, gdyż z reguły pod ochronę bierze się głównie to, co
zagrożone jest wyginięciem, jednak z drugiej strony miejsca takie są potencjalnie
zagrożone, jako że brak ludzkiej wyobraźni i zdrowego rozsądku potwierdzone
jednym podpisem urzędnika pod jakimś dokumentem może w niezwykle krótkim czasie
doprowadzić do zniszczenia czegoś, co z mozołem przez lata walczy o
przetrwanie, co jednak żadnej (uznanej) ekologicznej wartości mieć nie może,
ponieważ nie jest to coś objęte jakąkolwiek ochroną. I powstają na pasie
ochronnym obiekty gastronomiczne – jeden przy drugim.
Warto
przypomnieć, że:
Sopot
jest unikatowym w skali kraju zabytkowym zespołem urbanistyczno-krajobrazowym.
• Ze
względu na jego szczególne walory krajobrazowo-architektoniczne został wpisany
do krajowego rejestru zabytków pod numerem 771 decyzją Wojewódzkiego
Konserwatora Zabytków w Gdańsku z dnia 12 lutego 1979 r.
• Zespół
ten podlega pełnej ochronie konserwatorskiej i wszelkie działania prowadzące do
zmian jego wyglądu muszą uzyskać akceptację odpowiedniego konserwatora
zabytków.
W
praktyce to jednak nie przepisy są „strażnikami”, lecz zwykli mieszkańcy,
których wizje rozwoju miasta często różnią się od wizji wybranych przez nich
urzędników. I nie jest to (lecz żadne to pocieszenie) jedynie sopocki syndrom.
Z przyrodą, póki jej jeszcze sporo wokół nas, raczej się walczy niż
współpracuje.
Sopot niejedno ma imię
Dzieje Sopotu, dawnej wioski rybackiej, związane są ściśle z wodą. Nawet sama nazwa Sopot wywodzona jest od „sapowatości”, czyli podmokłości, grząskości itp. Franciszek Mamuszka, wybitny autor literatury turystycznej dotyczącej polskiego Pomorza, określał Sopot „najpiękniej położonym miastem na polskim wybrzeżu”. Sopot to niezwykła mozaika elementów geograficzno-przyrodniczych, z czego nie zdają sobie sprawy nie tylko sezonowi turyści, ale także spora część mieszkańców. Szczęśliwcy, którzy dzieciństwo spędzali w Sopocie, mieli swoje rewiry zabaw specyficzne pod względem ukształtowania terenu dla każdej dzielnicy Sopotu. Jednak wspólna dla każdego z tych rewirów, czyli szeroko rozumianych terenów dziecięcych zabaw, jest urozmaicona rzeźba terenu bogato przyozdobiona zalesionymi wzniesieniami wysoczyzny morenowej przecinanych płaskodennymi dolinami z płynącymi ich dnem jedenastoma potokami uchodzącymi do Zatoki Gdańskiej. Skarpa Sopocka wyznaczająca linię między Sopotem Górnym i Dolnym to pozostałość i świadectwo brzegu dawnego Morza Litorynowego, czyli okresu, gdy teren obecnego Dolnego Sopotu był przybrzeżną częścią tego morza.
W nomenklaturze promującej Sopot jest mowa o „wizytówkach miasta”, takich m.in. jak molo, Opera Leśna, ul. Boh. Monte Cassino („Monciak”). Intensywna aktywność developerska sprawia, że obszary zabudowane zaczynają wciskać się w każdy możliwy skrawek zieleni miejskiej, gdyż typowych dla innych miast niezabudowanych obrzeży w Sopocie po prostu nie ma. W zachodniej części zaporę stanowią lasy, we wschodniej plaża i Zatoka Gdańska, w południowej granica z Gdańskiem, w północnej granica z Gdynią. Sopockie potoki są w przeważającej mierze skanalizowane – ślady potoków i licznych stawów można odnaleźć jedynie na dawnych mapach/planach Sopotu.
Celem działania Koła Sopockie Potoki założonego w 2009 roku (w strukturze Polskiego Klubu Ekologicznego) jest m.in. ukazywanie uroków bogatej sopockiej przyrody, uzmysłowienie mieszkańcom, szczególnie tym najmłodszym, jak wiele można stracić, jeżeli nie będzie się aktywnie włączać w jej ochronę.
czwartek, 1 października 2020
"Idzenie" ("iście")
Bo przecież pisanie jest jak spacer[1]
Sopocki cmentarz. Jest w pofałdowanym pagórkami lesie, a właściwie to co jakiś czas wdziera się coraz bardziej w las. Drzewa nie wyglądają na bardzo wiekowe, więc nie wiem, jak tu wyglądało w momencie zakładania cmentarza. Sopot jako miasto jest młodziutki, w 2001 roku przekroczył setkę. Jean Georg Haffner założył tu kąpielisko w 1823 roku, gdy dolna część osady była z powodu podmokłości trudno dostępna. Potem zaczęto ją odwadniać, meliorować. Obecni włodarze zajmują się głównie rozprawianiem się z przyrodą, stawianiem sobie betonowych pomników, m.in. coraz to nowych hoteli, lub chociażby wielkiej bryły zwanej dworcem. Byle tylko jeszcze jakiś kawałek terenu sprzedać – sprzedać, sprzedać, sprzedać.
Wracam do cmentarza, a ściślej do powrotu z niego. Nie spieszyłem się. Wracałem sobie bardzo powoli, że wolniej już chyba nie można. Nie z powodu jakiejś zadumy, ale zechciałem iść sobie ot tak, jakbym po prostu nie szedł, czyli nie szedł po to, aby gdzieś tam o którejś godzinie być. W tej okolicy, czyli po ścieżkach mojego dzieciństwa, w znajomym i ulubionym terenie lubię sobie chadzać. Odłączam myśli od stawianych kroków, nogi kroczą sobie a muzom. Cały jestem jakby myślą, zatopiony w sobie. Jakoś tak. Idąc tak sobie jakby nie idąc z tego cmentarza byłem jednocześnie obecny. Byłem jakby opłukiwany nurtem mijających mnie ludzi. Odniosłem wrażenie… pod tym zresztą kątem zerkałem na tę mijającą mnie „masę” osobników… odniosłem wrażenie, że wszyscy szli coś załatwić, albo już wracali po załatwieniu czegoś (o wizyty na cmentarzu chodzi). Z jakimś takim chłodnym załatwieniem sprawy to mi się skojarzyło. Pozwolić sobie czasem, chociaż tylko czasem, jeśli już nie częściej, na takie bez pośpiechu idzenie („chodzenie” mi tu nie pasuje), a może „iście” (od iść). W takich chwilach nie traktować siebie, swojego ciała, jako środka lokomocji, jako pasażera przemieszczającego się na swoich nogach do jakiegoś konkretnego punktu, na dodatek w określonym, założonym przez siebie czasie. Wyłączyć się na chwilę z tego ciągłego „dokądś” i „po coś”, oderwać się od tych wszystkich: „po coś, w jakimś celu, w jakimś czasie, z jakiegoś konkretnego powodu”…
Jest jeszcze pieszość, czyli sposób przemieszczania się, może nawet sposób bycia, czyli ja ze swoim ciałem, moje ciało ze mną. I jeżeli nawet w jakimś celu, po coś, dokądś, to jednak bez niecierpliwego wyglądania mety.
Można by w tym miejscu sobie pogeneralizować, ale zaraz doszłoby się do znamienia naszych czasów, czyli do wyścigu szczurów. Wielka Pardubicka także się przypomina – na złamanie karku! Patrzę przez okno. Pochmurnie, ponoć ma dzisiaj popadać. Z pogodą podobnie, jak z tym potokiem ludzi, który mnie mijał, gdy z cmentarza wracałem. Także na pogodę patrzy się najczęściej pod kątem jakiegoś korzystnego dla ludzi „celu”, czyli chciałoby się, aby w danej chwili była taka, albo siaka, albo jeszcze jakaś inna. Człowiek ciągle czegoś żąda, oczekuje. Po cmentarzu spieszy się na obiad, na pociąg, do kogoś lub dokądś po coś. Na dodatek chce mieć w tym czasie sprzyjającą pogodę, bo przecież idzie, czyli przemieszcza się pieszo, jest pod gołym niebem. Niechby tylko pokropiło, a już by szaty darł czy rwał, już byłby temat do rozmowy, do narzekań. Jakże często klepie człek takie trzy‑po‑trzy, aby tylko klepać. Na przykład w windzie, czy z kimś znajomym przypadkiem spotkanym „na ulicy”.
[1] Katarzyna Szymańska, „Granica drzew. O leśnych doświadczeniach granicznych w opowiadaniu An der Baumgrenze Thomasa Bernharda.”
Piękny wygląd prowokuje zbliżenie także w świecie zwierząt i roślin
W naturze nawet kontrasty są przyjemne dla oka,
ponieważ tworzą je barwy „dopełniające się”.
Tak, przyroda jest jedynym kryterium prawdy i piękna.
Bernd Heinrich, Umysł
kruka.
Badania i przygody w świecie wilczych ptaków.
Władysław Witwicki, Psychologia uczuć i inne pisma. Solidnie wydana książka z serii „Biblioteka Klasyków Psychologii”. Wyboru pism Witwickiego dokonała pani Teresa Rzepa. Uzasadnia dobór pism i ich układ w książce m.in. tak:
W najobszerniejszym trzecim dziale („Psychologia
uczuć”) mieszczą się prekursorskie prace, prezentujące drogę dochodzenia
Witwickiego do „dojrzałej” postaci jego psychologii.(…)
Przygotowując wybór pism Witwickiego kierowałam się
głównie dwoma kryteriami. Pierwsze to ukazanie nowatorstwa jego twórczości
psychologicznej oraz jego związków z psychologią współczesną. Drugie to
kryterium doboru tekstów rzadko publikowanych.
Oczywiście zaczynam czytanie od „Psychologii uczuć”, bo do nich pędzi mnie intuicja, na myśl o uczuciach i emocjach świerzbi mnie umysł.. Po drodze kilka sprytnie napisanych słów o słowie:
(…) objawem uczucia jest taki jego skutek, z którego
się „można” domyślić czegoś o życiu uczuciowym. „Można” to jest słowo bardzo
obszerne. [...] Przecież, co jeden może, tego drugi nie może. Jeden się z
mrugnięcia oka domyśli pewnego tła uczuciowego, a drugi się go nie domyśli
nawet z uderzenia pałką w łeb.
Jednak dotarłszy do podrozdziału „Postawa estetyczna” i zatarłszy ręce z radości, że wreszcie coś konkretnego mam, niczym obuchem w łeb dostaję przypisem po ostatnim zdaniu podrozdziału:
Następujący teraz niewielki (s. 118-120) podrozdział:
„b. Życiowe znaczenie piękna” pomijam w całości, jako że zawiera on
jedynie kilka przykładów świadczących o tym, że piękny wygląd prowokuje
zbliżenie nie tylko w świecie ludzi, lecz także zwierząt i roślin.
No tak, jak wybór to wybór, wedle gustów redaktorki. Dla mnie pogląd wielkiej wagi, czyli to, że „piękny wygląd prowokuje zbliżenie także w świecie zwierząt i roślin”, zaś dla redaktorki jedynie „coś tam”. Docieram do oryginału. Władysław Witwicki, Psychologja t. II, wydanie drugie, Lwów 1933 (pisownia zgodna z oryginałem).
B) ŻYCIOWE ZNACZENIE PIĘKNA
Wygląd, zwracający uwagę i ponętny, t. j. prowokujący
zbliżenie, – to zjawisko, sięgające daleko poza świat ludzki. Posługują się tym
środkiem rośliny i zwierzęta dla najdonioślejszych celów życiowych. Środkiem
tym muszą się posługiwać w walce ze śmiercią gatunku, bo tak już jest, że
utrzymanie gatunku wymaga zbliżenia się i łączenia różnych osobników,
oddalonych od siebie przestrzennie. Rośliny wyższe używają do komunikacji
między sobą zwierząt, np. owadów. W okresie, kiedy owady mają tę służbę
rozpocząć, rośliny wyższe okrywają się kwiatami i pachną. Stają się piękne,
ponętne. Zwracają uwagę swoim wyglądem i prowokują tem zbliżanie się
owadów. Drugi raz stroją się rośliny w owoce, zdobne barwą i kształtem.
Znowu w interesie rozsiania nasion. Piękny wygląd owoców zwabia zwierzęta. […]
Piękno kwiatów i owoców zostaje w służbie rozmnażania się rośli. Roślina nie
wabi wyłącznie tych istot, które potrafią przenieść jej pyłek lub rozsiać jej
nasiona. Pięknieje bez względu na to, czy właśnie tu i teraz na coś się to
przyda.
Zapewne wiedza biologiczna od tamtego czasu stałą się bardziej rozległa, być może to i owo zostałoby przez biologów podważone, Ale nie tylko przez nich, bo również przez autorkę wyboru pism Witwickiego ów rozdział został zlekceważony. Jednak istotna wydaje się idea Witwickiego polegająca na widzeniu piękna w sensie uniwersalnym. Można tę myśl odczytać w słowach:
Roślina […] Pięknieje bez względu na to, czy właśnie
tu i teraz na coś się to przyda.
Pospekuluję jako laik, lecz jednocześnie jako zwolennik „jakości estetycznych”, w którym to określeniu zawieram coś w rodzaju istoty nie tylko świata ożywionego, ale i „pewną cechę Kosmosu”.
Wrócę do owej „piękniejącej rośliny bez względu na to, czy właśnie tu i teraz na coś to się przyda. Wyrastają dwie rośliny tego samego gatunku. Jedna „piękna”, druga przeciętna wedle ludzkiego kryterium piękna. Nadlatuje owad z określonymi „upodobaniami” – preferuje określone kształty, barwy, zapachy roślin. No i przysiada na tym tzw. pięknym kwiecie. I tak przez pokolenia trwania gatunku owej rośliny, czyli rozmnaża się głównie ta „piękna”, natomiast osobniki „niepiękne” nie wydają nasion. Owszem, roślina pięknieje „bez względu…”. I to jest piękne w przyrodzie, jednak najbardziej płodne są te, które są „przydatne” np. dla różnych gatunków zwierząt.
Rozkoszność dzieciństwa
"Odkoncentrowywanie"
czwartek, 24 września 2020
Obuci w doświadczenie
jakie ludzie nadają swym błędom.
niedziela, 20 września 2020
Pierwszy dzień praktyki w Domu Opieki "Złota Jesień"
sobota, 30 maja 2020
Maski
Rozkoszność dzieciństwa
niedziela, 8 grudnia 2019
Piękny wygląd prowokuje zbliżenie także w świecie zwierząt i roślin
ponieważ tworzą je barwy „dopełniające się”.
Tak, przyroda jest jedynym kryterium prawdy i piękna.
Badania i przygody w świecie wilczych ptaków.
Ewolucjonizm i Prawo Natury: trwaj, rozwijaj się, krzyż ci na drogę
leży w poszukiwaniu piękna.